piątek, 13 września 2013

Przepiórka w płatkach róży

ZAKOCHANA W MICHALE AGATA NIE PRZYPUSZCZAŁA, ŻE  CHŁOPAK JEJ PRZYJACIÓŁKI, KRZYSZTOF, RZUCI NA NIĄ MIŁOSNY UROK... JEDNĄ, MAGICZNĄ  POTRAWĄ!

- To co, spotkamy się na peronie? - zapytałam Agnieszkę przez telefon. - Może będziecie na nas czekać z biletami?
- Oczywiście! Krzysiu ma blisko na dworzec, więc kupi je jeszcze dzisiaj. Widzimy się piątej. Tylko bądźcie punktualni, śpiochy! - moja przyjaciółka pogroziła mi żartobliwie i odłożyła słuchawkę. Odwróciłam się do Michała:
- Umówiłam się z nimi na peronie. Żeby tylko nie zaspać... Wszystko mamy już spakowane czy jeszcze coś przychodzi ci do głowy?
- Uhm... - wymruczał Michał całując mnie w szyję i wcale nie martwiąc się otwartym plecakiem. Nasze rzeczy, potrzebne na wspólny wyjazd w góry, leżały porozrzucane niedbale na fotelach. Ech, mężczyźni!
***
Pogoda była rewelacyjna. Zostawiliśmy plecaki w schronisku i natychmiast wywędrowaliśmy, by w tak zwanym terenie tropić wiosnę. Poranne wstawanie i zbyt długa podróż pociągiem zostały w pełni wynagrodzone przez urok kwietniowego popołudnia. Pokonywaliśmy górskie ścieżki, ciesząc się pięknymi widokami i wzajemnym towarzystwem. Na jakiejś polance urządziliśmy mały piknik. Chłopcy rozścielili szarmancko kurtki na zieloniutkiej jak szczypior trawie. Zjedliśmy przygotowane przez Krzysztofa (??) "podróżne" kanapki z łososiem i cytryną (??). Strasznie wykwintne. Pośmialiśmy się, trochę się całowaliśmy. Potem znów ruszyliśmy. Agnieszka, rozbrykana szczęściem popędziła naprzód i zaczęła szturmować porośnięte gęstymi krzewami zbocze niewielkiego wzniesienia. Mój Michał pognał za nią. Nie chciałam niszczyć nowych "welurów" w wiosennym błocie. Poszłam więc dalej, by znaleźć bardziej suche miejsce do sforsowania. Dogonił mnie Krzysiu:
- Zobacz, co znalazłem! - podawał mi maleńkiego, dzikiego fiołka.
- Ojej, śliczny, ale aż go szkoda. Zaraz mi zwiędnie, trzeba było go nie zrywać... - powiedziałam z żalem.
- To go zjedz! O, tak... - urwał miniaturowy płatek i włożył sobie do ust, patrząc na mnie wyzywająco.
- Nie zaimponujesz mi. Zrobiłam kiedyś jajecznicę na cebulkach krokusów. Przez przypadek, oczywiście, bo mama te cebulki trzymała w lodówce - pochwaliłam się kulinarnym wyczynem na miarę przepisu z Waldorff-Astorii. Fiołek (albo łodyżka) był lekko gorzki w smaku...
- Udało ci się więc ugotować potrawę-afrodyzjak. Wiesz, wszystko, co ma dodatek kwiatów działa erotycznie. Pamiętam taki niesamowity film "Przepiórki w płatkach róży". Rzecz się dzieje w Meksyku. Pewna dziewczyna, Tita, jest zakochana w mężu swojej siostry. Ponieważ nie może go inaczej zdobyć (a zajmuje się kuchnią) gotuje potrawę według przepisu swojej babki. Właśnie te tytułowe przepiórki. Potrawa wywołuje niesamowite skutki. Oczywiście, facet jest już jej, ale to nie wszystko. Młodsza siostra Tity, ogarnięta pożądaniem wybiega z jadalni i pędzi ugasić się zimnym prysznicem w wygódce na dworze. Od pożaru jej ciała zapala się drewniany domek i dziewczyna wybiega nago, jak szalona pędzi w meksykańską prerię, by wpaść wreszcie w ręce żołnierza...
- Czy potrawy mogą wywołać aż takie skutki? - zapytałam z powątpiewaniem.
- Smakosze to wiedzą. Zresztą, sama się przekonasz... - powiedział tajemniczo.

Wejście na górkę było suche, ale bardziej strome. Łapałam się gałęzi i wszystkiego co żywe. Krzysztof dziarsko wdrapywał się obok mnie. Gdy nagle zaczęłam osuwać się w dół, zjeżdżając na podeszwach moich nowych butów, był na tyle blisko, że złapał mnie za rękę. Resztę podejścia ciągnął mnie po prostu za sobą. Dotarliśmy na szczyt, a on nadal trzymał moją dłoń. Michał i Agnieszka zamajaczyli kilka kroków przed nami. Poczułam się dziwnie. Trochę wbrew sobie puściłam Krzysia. Przyjemnie było czuć jego rękę w swojej... "Co się ze mną dzieje?" Na wszelki wypadek spojrzałam na niego ukradkiem, próbując zgadnąć, czy gest był zamierzony, czy to tylko takie przyjacielskie zagapienie. Wołał coś do Agnieszki, wcale się mną nie interesując.
Zmęczeni wróciliśmy do schroniska. Czekał na nas przytulny, sześcioosobowy pokoik. Współlokatorów chwilowo nie było.
- Wrzuciłabym coś na ruszta. Nie zjedlibyście czegoś? - zapytała chłopców Agnieszka.
- Jeszcze jak! - powiedział Michał wpatrując się we mnie zgłodniałym wzrokiem. Strasznie zakochany ten mój wariat...
- Mam pomysł! Wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni, więc żeby było sprawiedliwie, wspólną kolację robi przedstawiciel "rodziny". Ponieważ jestem wnioskodawcą, mogę być pierwszy. W parze z Agatą - powiedział obojętnym głosem Krzysztof.
- To mi na rękę, ty i tak lepiej gotujesz. Nie wiem tylko, czy Agata będzie miała tyle siły. Ja ledwie ruszam nogami - powiedziała Agnieszka.
- Jakoś sobie poradzę. Czy macie specjalne życzenia kolacyjne? - zapytałam, próbując być rzeczowa. Ogarnął mnie niesprecyzowany niepokój. Ucieszyłam się na towarzystwo Krzysztofa tam na dole, w kuchni. Będziemy we dwoje, bez nich... Zaczynało to wyglądać niebezpiecznie. Czy ja zjadłam fiołka czy to był jakiś szalej?
- Polegamy na waszej kulinarnej inwencji - niewinnym głosem rzekł Michał, zadowolony, że nie musi się do tego przykładać. Ech, mężczyźni!
***
Gdy zeszłam z Krzysiem do wspólnej w schronisku kuchni, było w niej pusto. Rozłożyliśmy na stołach smakołyki i zaczęliśmy się zastanawiać, czym uraczyć nasze zmęczone "połowy". Propozycje Krzysztofa były niesamowite. Jak na chłopaka wykazywał w kuchni niesłychaną inicjatywę. Nie znałam go od tej strony. Właściwie niewiele wiedziałam o tym brunecie o fascynujących, piwnych oczach. Prócz tego, że od ponad pół roku był chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki...
- Ty mnie jeszcze nie znasz! - powiedział znaczącym głosem, gdy pochwaliłam go za projekt spaghetti z anchois na główne danie kolacyjne. - Potrafiłbym zrobić ci na śniadanie tosty z szynką i ananasem, sałatkę z cykorii i mandarynek oraz...
Powiedział to tak jakoś, że nie wiedzieć czemu zrobiło mi się słodko. "Czy my flirtujemy?" - zapytałam w myślach samą siebie.
- Możesz odszukać olej i masło? - poprosił Krzysztof, obierając czosnek. Ustawił rondel na gazie, wlał olej i dorzucił dwa ząbki. Gdy podawałam mu kostkę, trochę pogniecioną i roztopioną ciepłem w plecaku, wziął ją i odłożył na stół, po czym... Po czym ujął moją dłoń z resztkami masła i zaczął je bardzo delikatnie, hm, usuwać z palców. Nogi się pode mną ugięły z wrażenia. Nie wiedziałam, że istnieje tyle pocałunków dłoni! Muśnięć wargami, dotknięć językiem przestrzeni między palcami. Jego usta, ciepłe, miękkie, ruchliwe zostawiały wilgotne pieczęcie na skórze. Co za wyrafinowane pieszczoty! A ja nie potrafiłam się im oprzeć. Krzysztof, zachęcony brakiem zdecydowanej reakcji przeszedł do kolejnego ataku. Gdy chwycił zębami końcówkę zamka błyskawicznego w moim półgolfie i zaczął go w ten sposób odpinać, mało nie zemdlałam. Atmosfera w kuchni w jednej chwili stała się gorąca i aromatyczna. Między innymi za sprawą podgrzewanego czosnku. Krzysztof beztrosko, nie wypuszczając mnie z rąk, dorzucił do rondla dwa kartoniki pasty pomidorowej i kontynuował intrygujące zajęcia wokół mojej osoby. Dziwne, że nie wywołaliśmy pożaru. Pożar mojego serca nader nieskutecznie gasiły jego pocałunki. Prosto w usta. Michał, cieplutki, najsłodszy zakochany wariat - no więc mój Michał nigdy mnie tak nie całował! I jak tu żyć dalej z taką świadomością?
Czyjeś kroki wreszcie oderwały nas od siebie. Czułam się podle. Patrzyłam na chłopaka, który całował mnie przed chwilą tak namiętnie i zastanawiałam się, w co on gra. A on spokojnie gotował makaron i wyczyniał te swoje czary nad rondlem! Co będzie dalej? Bo jeśli ktoś mnie stąd nie zabierze, rzucę się na faceta i już. Kroki ucichły, a pełne napięcia milczenie przerwał spokojny głos Krzyśka:
- Agata, wołaj ich. Spaghetti gotowe. Chyba zjemy tutaj?

Kolacja upływała we wspaniałym (pomijając tortury mego ciała) nastroju. Spaghetti było niezwykle pyszne. Im więcej jadłam, na więcej miałam ochotę. Przypomniałam sobie przeczytaną gdzieś informację, że włoskie żarcie pobudza erotycznie. Tylko tego mi brakowało!
- Miśku, coś ty tu dodał, jest lepsze niż zwykle? - wymruczała zza długich nitek Agnieszka, zdradzając, że miała już okazję próbować tego specjału Krzysztofa.
- No, tym razem miałem taką oryginalną przyprawę, ale nie mogę zdradzić jej nazwy - powiedział Krzysiek, muskając mnie wzrokiem. Te jego usta...
- E, makaron jak makaron, ja wolę go w rosole - wyznał znienacka Michał. Spojrzałam na niego, jakbym go widziała po raz pierwszy w życiu:
- To lepiej nie powierzać ci przygotowania jutrzejszego śniadania - może byłam ciut za złośliwa, ale coś się ze mną działo. Nie wiedziałam jeszcze, do czego zmierzam, ale byłam pewna dwóch rzeczy. Albo muszę stąd natychmiast wyjechać, by uwolnić się od obłędnego wpływu Krzyśka. Albo wymyślić takie śniadanie, żeby Agnieszka i Michał zajęli się sobą...

Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. tapety.joe.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz