niedziela, 3 sierpnia 2014

Miruna w śliwkowym musie

W ogrodzie obrodziły mi śliwki, ale nie takie klasyczne, fioletowe. Nie są to też renklody ani mirabelki, coś pośredniego: zielonkawe, średnio duże. Nie wiem, jak się nazywają. W każdym bądź razie nadają się wspaniale na winny w smaku sos do białej ryby - miałam akurat mrożone filety z miruny.

Sos jest najbardziej pracochłonny (aczkolwiek jego zrobienie i tak zajmie wytrawnej kucharce tylko ok. 20 minut), więc najlepiej zacząć od niego. Aha, można też już nastawić ryż.

Sos: Śliwki umyć, usunąć pestki i wrzucić do garnka (na niewielką ilość wody na dnie). Pod przykryciem dusić, dodając tylko łyżeczkę miodu i przyprawy: imbir mielony, 5 smaków, biały pieprz, kurkumę. Często mieszać, aby nie przywarły owoce, a sos nieco zgęstnieje. Zdjąć z ognia i zblendować śliweczki na mus.

Ryba: Mrożone filety wcześniej odmrozić, umyć, posypać przyprawą do ryb (ja użyłam akurat Kamisa). Usmażyć je na dużej ceramicznej patelni posypane tylko przyprawą, na oleju, dosłownie parę minut. Miruna jest delikatną, chudą białą rybą, która szybko się smaży, jest krucha i delikatna w smaku.

Ryż: utaić, z odrobiną soli.

Kiedy wszystkie składniki będą gotowe, nałożyć na talerz ryż (można zrobić ryżową babę z filiżanki). Obok położyć kawałki usmażonej ryby, polać letnim musem.


Mus śliwkowy, kwaskowaty raczej w smaku, niż słodki zastępuje tu sos cytrynowy. Tak to sobie wymyśliłam i muszę się pochwalić, że przesmaczne danie mi wyszło! Polecam.

4 komentarze:

  1. Muszę powiedzieć, że o połączeniu ryby ze śliwką nawet bym nie pomyślała. Ciekawe. Chwilowo mam ograniczony dostęp do ryb, ale ponieważ lubię eksperymenty kulinarne, wypróbuję przepis po powrocie do domu. Świetny pomysł! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. A bo ja w kuchni nadzwyczaj kreatywna jestem. Jak uważają najbliżsi, mam jedną wadę: nie potrafię skorzystać z przepisu kulinarnego trzymając się go jak aptekarka. Zawsze coś zmienię. Tu nie miałam przepisu wcale, wymyśliłam po prostu zastosowanie do ponadnormatywnej ilości śliwek... Dzięki za rewizytę, pozdrawiam z miasta niestety...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam podobnie. Zaczynam od modyfikacji przepisu albo robię coś na oko. Potem znajomi twierdzą, że specjalnie nie chcę dać przepisu. Ech, życie! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ile ja się nagłówkuję, żeby na blogu przepis po ludzku wyglądał. Ilości produktów - zawsze na oko (w tym powyższym również...). Gdyby nie to, że kulinaria podbijają mi czytelnictwo bloga, w poczuciu odpowiedzialności dałabym sobie spokój z przepisami... :-)

    OdpowiedzUsuń