niedziela, 29 maja 2016

Siodełko

Wybrałam się z mężem na krótki spacer rowerowy. Ledwie wsiadłam, czuję że boli mnie pupa po wcześniejszym rowerowaniu. Skarżę się natychmiast A.:

- Wiesz, szynka mnie boli po wczorajszym, a ciebie nie?

- A mnie nie.

- To niesprawiedliwe! Kobiety mają przecież szynkę bardziej mięsistą i elastyczną, niż mężczyźni, dlaczego więc mnie boli po rowerowaniu a ciebie nie?

- Nie mam pojęcia! W dodatku masz żelowe siodełko no i spodnie rowerowe ci kupiłem w Lidlu, też z żelem - to jesteś chyba chroniona? - perswaduje.

- Moje żelowe siodełko to jakaś lipa, a spodni żelowych nie noszę!

- Dlaczego? - dopytuje się ofiarodawca.

- Bo wyglądam w nich jak pająk w pampersie: czarne chude nóżki i wywatowany tyłek jakbym nosiła tam tuzin pieluch.

- Rozumiem - okazuje empatię mąż - Ale zawsze przecież możesz te spodnie naciągać na siodełko...

Spadłam ze śmiechu z roweru. Oprócz szynki boli mnie teraz siodełko i kolanko...




wtorek, 24 maja 2016

Jak zostałam fanką rezonansu

Po przygodach opisanych niedawno tutaj, wciąż dokuczało mi kolanko. Skłoniło mnie to do wizyty u ortopedy. Tam szybka diagnoza - uszkodzenie łaskotki (straciłam humor) czy też łękotki, oraz otrzymanie skierowania na rezonans magnetyczny celem dokladniejszej diagnostyki przed zabiegiem chirurgicznym.

Rany boskie, rezonans! Nigdy w moim krótkim życiu nie wykonywałam tego badania. Według całej mojej wiedzy jest to coś przerażającego, odbywającego się w jakimś tunelu, który może spowodować ataki paniki, klaustrofobii i nietrzymania moczu. Poza tym rezonans zleca się przy podejrzeniu poważnej (czytaj: śmiertelnej) choroby. Podobno niektórzy pacjenci muszą być w narkozie podczas tego badania. Natomiast podanie wcześniej tzw. kontrastu może wywołać skutki uboczne. Mojemu Tacie kiedyś spuchła głowa...

No ale jaki właściwie mam wybór? Jeśli chcę przestać cierpieć, muszę poznać lekarstwo. Pojawiam się zatem i najpierw wypełniam długą ankietę. Nie, nie zgodzę się na żaden dożylny kontrast! Mogę dostać drgawek, a przyjechałam samochodem i mam zamiar nim wrócić nie zwracając uwagi policji jazdą zygzakiem. Czy mam klaustrofobię? - to kolejne pytanie w ankiecie. A skąd ja mam to wiedzieć?? Nikt wcześniej nie zamykał mnie w tunelu, ani w szafie, nigdy też nie zatrzasnęłam się w windzie.

Wreszcie po mnie przychodzą. Pielęgniarka widząc moją spiętą minę zagaduje o torebkę: czy z Zary, bo ma taką samą. Rozluźniam się trochę, bo gadanie o torebkach z jakiegoś powodu rozluźnia kobiety. Po chwili zostaję przekazana panu w kitlu. To diagnosta, lekarz, operator piekielnej maszyny? Nie wiem, ale natychmiast mu się zwierzam, że się boję. On na to: uhuhuhuhu, ale straszne! Śmiejemy się. Każe mi zdjąć spodnie i położyć się na marach. Na szczęście kładę się nogami w tunel (badam przecież kolanko), głowa będzie na zewnątrz. Co za ulga! Nikt też nie ma zamiaru niczego mi w żyłę aplikować. Jest prawie dobrze. Pan w kitlu informuje, że badanie będzie trwało 12 minut (hurra!) i wypytując mnie o komfort użytkowania błękitnego antyrefleksu w okularach zakłada mi znienacka na uszy wielkie słuchawki. Zanim zdążę go zapytać po co, przecież nie będzie używał młota pneumatycznego - taki miły pan, ów wychodzi. Zostaję sama. Przede mną tunel, nad nim ostrzeżenie dla ciekawskich: wiązka laserowa, nie zaglądać do środka!

Przez chwilę nic się nie dzieje i nagle pojawiają się. Pomruki jak w filharmonii - stroją instrumenty! Same basowe, niskie wibracje, ale jednak jest w tym jakiś rytm. Zaczyna się robić głośniej. Teraz i cymbały słyszę i jakieś inne... Czy ktoś gdzieś włączył muzykę? Bałkańską? Bregovica czy cuś w tym stylu??

Nagle nie jestem już w filharmonii, zjeżdżam na linie w środek wulkanu, słyszę, jak ziemia mruczy i drży. O matko! Potem pojawia się jednak młot pneumatyczny - chyba lawę będziemy rozwalać, o ile zdążymy, bo ziemia się trzęsie i ja razem z nią. Wibrujemy sobie. Słyszę bębny. Kto bębni?? To nie bębny, kretynko - myślę sobie - tylko właśnie wystrzelili cię w kosmos! No to lecę! Odłączyłam jeden człon rakiety, potem drugi. Wszystko się trzęsie - z kolankiem włącznie, chyba mijamy stratosferę itepe. Ale jazda, jabadabadu! Kiedy już jesteśmy poza Ziemią, jest cicho. Kosmiczna próżnia po prostu.

Żadna tam kosmiczna próżnia, po prostu koniec badania! Pojawia się pan w kitlu. - Ale czad! - wykrzykuję do niego ściągając słuchawki jak po koncercie. Uśmiecha się wyrozumiale. Muzyka rezonansowa nie jest tak do końca moim ulubionym gatunkiem( chillout'u), ale jako doznanie sporadyczne - może być!

I tak zostałam fanką rezonansu. Aż żałuję, że odwołałam z czystego strachu badanie odcinka szyjnego kręgosłupa, na które miałam skierowanie. To prawdziwie kosmiczna i... mistyczna technologia! Kto to wymyślił, jaki geniusz???

 

slide_13

niedziela, 15 maja 2016

Nowy dowód boskości mej...

Poszłam do urzędu miejskiego odebrać nowy dowód osobisty. Urzędniczka wręcza mi dokument, patrzę na zdjęcie i wyrywa mi się: o matko!

Na co pani:

- Wszyscy odbierający dowody osobiste mówią: o matko, albo o Boże lub też Jezu Chryste! - pociesza mnie urzędniczka.

No to mam nowy dowód... boskości mej :-)

ps.

Przypomniało mi się, że jestem nieodrodną córką mojej mamy. Kiedy odebrała swój nowy paszport bardzo ubolewała nad zdjęciem w tym dokumencie: że wygląda jakby piorun w rabarbar strzelił, a była przecież wcześniej u fryzjera, że fotograf miał to wyretuszować, ale zapomniał, bo zajęty był opowiadaniem koledze, jak to żona go przyłapała in flagranti,  i że ona za skarby całego świata nie pokaże celnikowi tego paszportu. Pocieszałam ją, żeby się wyluzowała - kto oprócz celników ogląda paszporty? A w ogóle to robi z igły widły, to w końcu tylko dokument a nie konkurs na najpiękniejszą.

Parę tygodni później jedziemy wczesnym rankiem na lotnisko. Senna atmosfera w taksówce, wszyscy pasażerowie podsypiają, pan taksówkarz też coraz bardziej apatyczny. Wpadam na pomysł, by podróżujący w ilości sztuk 4 sprawdzili, czy mają paszporty, bo jakby co, to zdążymy się po nie wrócić. Panie karnie wyciągają dokumenty z torebki, siedzę obok mamy, więc przypomina mi się sprawa ze zdjęciem sprzed tygodni, zatem biorę jej paszport i rzucam okiem. Natychmiast się budzę, bowiem czuję jak ogarnia mnie wielkie, głęboko=brzuszne trzęsienie trzewi: rechot. Za chwile rżę już tak, że taksówkarz otwiera szerzej zaspane oczy i dodaje gazu.

Pokazuję paszport mamy innym pasażerom. Po sekundzie to już jest tornado,  w samochodzie hula huragan takiego śmiechu, że gdy zajeżdżamy pod terminal, wytaczamy się z taksówki na zgiętych nogach, trzymając się za brzuchy i ryczymy jak ranne bawoły. Jest 4 rano. Cała hala odlotów patrzy na nas. Dałabym sobie głowę uciąć, że wystarczy pokazać tej zaspanej setce ludzi paszport mamy, a zawaliłby się strop hali. W odruchu obywatelskiej solidarności nie czynię tego, ale nabijamy się z mamy zdjęcia (z nią samą) do łez, stojąc w długiej kolejce do odprawy. Nie ma lepszego porannego ćwiczenia.

Nie umiem wam opisać, co jest w tym zdjęciu nie tak, ale mama wygląda na nim na mocno potarganą, wściekłą, jakby zdjęcie wykonano w chwili popełniania przez nią jakiegoś mordu. Jest tak inna na tej fotografii, że daje to efekt mega komiczny dla każdego, kto ją zna :-)



1435060145_by_Fudal_500