wtorek, 30 sierpnia 2016

Odkrycie Doliny Baryczy, czyli Mazury Dolnego Śląska

Nieopodal mojego Wrocławia, jakieś 60 km na północ w stronę Milicza rozciąga się Dolina Baryczy. Niezwykła wodna kraina, wspólne dzieło przyrody i człowieka. Dlaczego wspólne? Bo Barycz i jej dopływy zasilają kompleks ogromnych stawów rybnych, unikat na skalę europejską. Przyjeżdżają tutaj, dosłownie z całego świata, ornitolodzy i tzw. birdwatcherzy, by podglądać kilkaset (sic!) gatunków ptaków!

Mieszkam naprawdę długo we Wrocławiu, uwierzcie. O stawach milickich słyszałam od lat, karpie na Wigilię tylko stąd mi smakują, byłam nawet kilka razy na tzw. Dniach Karpia jesienią, w Miliczu. Nie dotarło do mnie jednak nigdy wcześniej, jak piękny i niezwykły przyrodniczo jest to obszar. Dopiero pewien lipcowy weekend uświadomił mi, że jeżdżę światami a nie znam tego, co pod nosem mam! To największe na świecie skupisko sztucznych zbiorników wykorzystywanych do hodowli ryb. Początki hodowli sięgają średniowiecza i Cystersów, którzy według legendy na takiej hodowli się znali i ją tu upowszechnili. Przyczyny były natury religijnej - dawniej często poszczono, więc ryba była potrawą bardzo poszukiwaną.

Do tej czarownej krainy jest ledwie godzinka spokojnej jazdy samochodem, w dodatku przez cudne, pagórkowate rejony. Najpierw trzeba minąć Trzebnicę z jej malowniczymi, toskańskimi wręcz wzgórzami, na których niegdyś uprawiano winorośl a obecnie zdobione są kukurydzą i słonecznikami, ceglane kościółki na wzniesieniach, ceglane stare stodoły i domy z pruskim murem. Dojeżdża się do Milicza. Już to miasteczko kiedyś opisywałam, nie będę się więc teraz rozwodzić nad jego urodą i atrakcjami architektonicznymi, z pałacem Maltzanów na czele. Tym razem atrakcje miasta musiały ustąpić przyrodniczym... W planie krótkiego wypadu było bowiem rowerowanie wokół stawów. 
Wynajęliśmy sobie pokój w pensjonacie tuż za Miliczem. Sympatyczni właściciele zaoferowali nam również wypożyczenie rowerów. Natychmiast skorzystaliśmy z oferty, bo nie mamy przyczepki samochodowej. 

Pierwszego dnia ruszyliśmy na objazd. Zaopatrzeni w wodę, jakieś owoce na przekąskę oraz aparat fotograficzny ze statywem pojechaliśmy na wschód - ku największemu kompleksowi stawów, Stawno. Niebieski szlak stawów milickich to 22 km łączących Grabówkę, Sułów, Koruszkę, Milicz i Rudę Milicką. Sam kompleks Stawno natomiast skupia 31 akwenów, w większości stanowiących część rezerwatu. Niektóre ze stawów przypominają naturalne jeziora. Najcenniejszym zbiornikiem tego kompleksu jest Grabownica, noclegownia żurawi. Widzieliśmy też białe czaple i kilkanaście innych gatunków ptaków. Podejrzeliśmy też intymny moment bocianiej rodziny:


Sielsko anielsko.... To  nie Mazury!
Po rezerwacie można się poruszać ścieżkami rowerowymi i przyrodniczymi (pieszymi). Są doskonale utrzymane i wyposażone w miejsca do odpoczynku oraz... podglądania zwierząt. Przy każdym stawie jest "czatownia", są też wieże obserwacyjne (np. ta 13-metrowa przy Grabownicy) - słowem wszystko przygotowane, by oglądać ptasi i wodny świat, nie przeszkadzając mieszkańcom. Wrażenia jak z Mazur, brak jedynie widoku żaglówek na wodzie, rybaków w łódkach czy śmiechu kąpiących się dzieci. Jest za to spokój, cisza i majestat ogromnych ptaków, kołujących nad wodą, by upolować posiłek. 

Zachwyceni byliśmy organizacją rowerowej turystyki tutaj. Wszędzie znajdziemy nocleg, w standardzie agroturystycznym lub czterogwiazdkowym nawet!  Są zajazdy i restauracje: w Grabownicy jest karczma Grabownica, w której można zjeść obiad złożony głównie z ryb, przyrządzanych na różne sposoby. Jadłam zupę rybną z karpia, mąż jadł sandacza. Tu kupiliśmy też pyszną pastę z karpia, w słoiku, przy-rządzoną przez lokalne gospodynie domowe. Pycha! W tej miejscowości kończy się (lub zaczyna) ścieżka rowerowa podążająca trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Liczy 20 km i przebiega z Grabownicy przez Milicz i Sułów, ma nawierzchnie bitumiczną, a miejsca odpoczynku są usytuowane tam, gdzie były kiedyś stacje kolejki.
Tutaj, w Grabownicy wpychały mi się pod koła roweru żabki, nie wiem dokładnie czy to grzebiuszka była, czy inna, ale śliczności, prawda? 


Rowerowaliśmy, mijając malownicze wioski i miejsca. Całą dolinę zdobią wizerunki karpia - tu najbardziej realistyczny, w innych miejscach były to wizje iście artystyczne, bajecznie kolorowe... 

W Rudzie Milickiej znaleźliśmy na placu zabaw fragment rudy darniowej wkomponowanej w ścianę obiektu użyteczności publicznej.  Takie "żelazne" domy są tu często spotykane - charakterystyczne ciemne ściany z jasną kreską zaprawy. Najładniejsze są w Krośnicach, Nowym Zamku i Wróblińcu... Ruda darniowa to lokalny skarb - płytko zalega, na głębokości zaledwie 20-30 cm. Wybierano ją ręcznie, by wytapiać z niej żelazo, co zmieniło, jak wiadomo, bieg historii. W pozostałych po "wybiórce" płytkich dołach powstawały mokradła - i stawy. Milickie stawy są rozległe, ale bardzo płytkie.
Ruda darniowa
Czas płynął leniwie, nie wiem, ile zrobiliśmy kilometrów, ale byliśmy na siodełkach przez 7 godzin. Wrażeń i widoków mnóstwo, np. jazda cudna groblą między dwoma stawami. Czasami musiałam podładować akumulatory, tuląc się do drzew, podziwiając (nie tylko wodne) kwiaty...


Trochę zmęczeni, a może bardziej odurzeni świeżym powietrzem zjechaliśmy wreszcie na nocleg. Pupy nas bolały, bo siodełka nie "nasze", rowery przecież obce, więc wiadomo - nie ma to jak na swoim wierzchowcu. Po kolacji i relaksie (z dużą pomocą butelki wytrawnego wina) doszłam do wniosku, że następnego dnia na rower już nie wsiądę, no way. Cóż więc będziemy robić? Kajakować! Jeżdżąc na rowerze natknęliśmy się na kajakowiczów i właściwie miałam wielką ochotę spróbować. Pretekst się znalazł - boląca pupa...

Zarezerwowaliśmy zatem u naszych gospodarzy kajaki na następny dzień. Do wyboru były trasy: 3, 5 i 7-godzinna. Pomyśleliśmy, że na pierwszy raz w tej konfiguracji (nigdy z mężem w kajaku nie siedziałam), spróbujemy najkrótszej, za to najładniejszej trasy: z Milicza do Sułowa.
W niedzielne przedpołudnie stawiliśmy się zatem na miejscu kajakowej zbiórki w Miliczu, przy moście na Baryczy. A razem z nami jakaś setka amatorów wodnych przygód! Trochę trwało, zanim wsiedliśmy do naszego seledynowego bolida, obowiązkowo ubrani w kamizelki. Rozpoczął się nasz rejs, chociaż płynęliśmy w stadzie innych kajaków. Było bardzo towarzysko i wesoło. Przede wszystkim jednak było pięknie... Barycz jest malowniczą, płytką rzeką, wijącą się łagodnymi meandrami przez cudne tereny. Co kawałek możliwości wyjścia na brzeg, niektóre miejsca przygotowane do grilla czy odpoczynku.


Po drodze mijaliśmy nawet dziko pasące się stado koni... Niestety udało się sfotografować tylko ich zady :-)

Wokół nas fruwały turkusowe ważki, siadając na wiosłach... Absolutnie fantastyczne wrażenia z tej wyprawy! Po dotarciu do Sułowa zadzwoniliśmy do pani Małgosi, pojawiła się busem, by zabrać i nas, i kajak.  Rewelacja! Ramiona zaczęły nas boleć dopiero wieczorem... Szkoda, że nie mogłam wcześniej napisać tej relacji, wakacje się skończyły i może nie będzie już okazji, by do Doliny skoczyć. Chociaż... kajaki ponoć hulają po Baryczy także zimą. Organizowane sa spływy sylwestrowe itp. Baja!

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Wróbel-turysta

Ptaszęcą przygodę miałam ostatnio. Wchodzę na balkon, a tu jeden wróbel ucieka w pośpiechu, drugi siedzi przy donicy z iglakiem. Nie odfruwa, skrzydło ma jakieś dziwne...

Pierwsze co wpada mi do głowy, że uderzył się w szybę. Oglądam więc tę, którą mam tutaj i która już kilka razy stanęła ptakom na drodze. Wpadają na nią i później muszę wołać pogotowie weterynaryjne. Tym razem jednak żadnych śladów na szybie nie ma, ale ptaszek z jakiegoś powodu niezdolny jest do lotu.

Przynoszę mu wodę i ziarenka słonecznika (obrane własnoręcznie!), ptaszek chowa się przede mną za doniczką. Jest śliczny. Ewidentnie nie może dojść do siebie, zostawiam go więc, by się nie stresował. Za jakiś czas sprawdzam czy jeszcze jest, szukam go między doniczkami. Nagle wróbel wypada zza jednej z nich i raźnym krokiem, pokonując błyskawicznie drzwi balkonowe przemierza moją kuchnie. Małe, krótkie nóżki nie przeszkadzają mu przebiec ok. 8 metrów, by zadekować się za fotelem, w samym kącie salonu tv. Nawet nie zdążyłam zagrodzić mu drogi!

Dzwonię do znajomej weterynarz po poradę. Wzywać ją, czy jechać z ptaszkiem do lecznicy? Chodzę cały czas z telefonem, kiedy jednak odkładam słuchawkę i szukam wróbla za fotelem - już go tam nie ma! Są jedynie ślady kupek. Weterynarz poleciła mi go złapać i zawieźć do gabinetu. Zaczynam więc na czworakach przemieszczać się po pokojach, zaglądam pod szafki i komody. Dokąd mógł pójść i kiedy? Cały czas jestem przecież w pobliżu!

Znajduję go w kącie... drugiego pokoju, 6 metrów dalej. Chowa się za serwantką. Jak wejdzie za sofę, będę musiała ją odsunąć. Dzwonię do męża, bo nie wiem, jak go złapać. Mówi, że przede wszystkim powinnam pozamykać wszystkie drzwi. Po rozmowie znów to samo - ptaszka nie ma. Odsuwam sofę, znajduję kilka pająków, wróbla-podróżnika z nimi nie ma. Kolejne kupki nie naprowadzają mnie na trop, bo są tuż przy sofie. Pocieszam się myślą, że może jakimś cudem odleciał, kiedy gadałam, bo jak mógł tak zapaść się pod ziemię???

Idę po coś do sypialni. Tadam! Wróbel właśnie włazi pod łóżko. Kiedy on pokonał dwie pary drzwi i kolejne 7-8 metrów? I to cały czas na tych swoich krótkich nóżkach, które teraz tupią, bo w sypialni mam deski na podłodze. Ganiamy się przez chwilę, ja z prawej strony łóżka, on wychodzi z lewej. Ja na lewą, wychodzi z prawej i tak parę razy. Chcę zapędzić go z powrotem na balkon, to jednak jest ponad 10 metrów "trasy". Gdybym wcześniej pozamykała drzwi, wróbel-turysta nie podróżowałby przez trzy pokoje...

No dobra, obmyślam strategię. Miotełką do kurzu delikatnie wyganiam go z sypialni do przedpokoju. Zamykam wszystkie drzwi oprócz jednych. Wpada do łazienki, bo tam nie zamknęłam. Jak wejdzie za osłonę boczną wanny, to go nie namierzę! Udaje mi się go jakoś wypłoszyć, wpada do salonu tv, potem daje mi się wyprowadzić go na balkon. Uffffffffffffffff. Tu nic mu nie grozi, ma się gdzie schować, kot go tutaj nie dopadnie, świeże powietrze jest i śpiew innych ptaków słyszy.

Zaczynam wymyślać scenariusz życia z wróbelkiem. Mam na ogrodzie bambusową klatkę, to na noc będę go w niej w mieszkaniu zamykać, a w dzień sobie na balkonie pomieszka, bez klatki, bo i tak nie odfrunie. Skrzydło jakieś przekręcone ma. Plan mi się szalenie podoba. Ciekawski wróbelek bardzo fajny jest.

Nie zapytałam go jednak o zdanie, czy chce mieszkać ze mną... Kiedy ponownie zaglądam na balkon, nie ma go już za żadną doniczką. Odfrunął. Nie wiem, co się zdarzyło: czy to był młody, który uczył się latać i coś poszło nie tak? A może to niezwykle ciekawski i odważny ptasi podróżnik, zwiedzający obce kraje, zupełnie tak jak ja?