poniedziałek, 27 lutego 2017

Zhaikowana

Zafascynowałam się lekturą: D. Theriault'a "Zadziwiająca historia samotnego listonosza". Tytułowy listonosz podgląda cudzą korespondencje i intryguje go wymiana wierszy haiku między piękną mieszkanką dalekich wysp a dziwnym osobnikiem zamieszkującym jego rewir.











Gdy adresat ginie w wypadku, listonosz postanawia podtrzymać tę korespondencję, która zawiera zawsze tylko jeden wiersz haiku. Nie wie, jakiego rodzaju haiku wysyłał adresat listów, bo ich wymianę zna tylko z jednej strony.

No i haiku mnie wzięło. Nie to, bym się pierwszy raz w życiu zetknęła z nim, ale przypomniało mi się. Że takie proste, ascetyczne, piękne.

Lekturę zaczęłam przed snem, więc kiedy wreszcie zgasiłam światło, haiku samo mi się ułożyło w głowie:

Światło Księżyca

Ślad kocich łap na śniegu

Zamarznięta łza...

Obudziłam pochrapującego męża, by się z nim podzielić efektem mojej nocnej kreatywności, ale nie spotkałam się z oczekiwanym zrozumieniem... Trudno się dziwić, pierwsze dzieła, nawet geniuszy, nie muszą być od razu arcydziełami, które docenia tłuszcza.

Nie zniechęciło mnie to wcale i rano, jeszcze przed kawą napisałam kolejne haiku:

Sztylet uśmiechu

Lśnienie słońca na ostrzu

ofiara pada...

I tym razem poczytałam mężowi przez telefon (zdążył dotrzeć do Warszawy), ale może przez zakłócenia na linii był przekonany, że haiku jest krwawe i mówi o morderstwie.

Aż się boję, co ja napiszę do wieczora...

środa, 22 lutego 2017

Otarłam się o jaskiniową restaurację we włoskim Polignano a Mare!

Właśnie wpadł mi w ręce ranking piętnastu najbardziej niesamowitych restauracji na świecie. Numer jeden na tej liście: Ristorante Grotta Palazzese, Puglia, Włochy.


Apulia? Przecież w listopadzie tam byłam, ale w jakiej konkretnie miejscowości znajduje się to cudo? Ze zdjęć w rankingu widać, że nad morzem.... Szukam, szperam w Internecie i wreszcie – mam: ta "jaskiniowa" restauracja jest w Polignano a Mare! Do diaska, przecież tam byłam!!!! Otarłam się więc tylko, i to dosłownie, bo restauracji wtedy nie znalazłam. Jaka szkoda!
Do Polignano a Mare wybraliśmy się, bo zachęcił mnie opis w przewodniku, że miasteczko posadowione jest bardzo spektakularnie na klifie, plażę ma niedużą i kamienistą, ale uroczą (lecz nie o nią mi chodziło w listopadzie…), że ciekawa Starówka, klimat tego miasteczka. No i najważniejsze - stąd pochodził słynny włoski słowik – Domenico Modugno…
Pojechaliśmy więc pociągiem z Bari. Podróż trwała mniej niż pół godziny, ale pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu – było pochmurno, bez kolorów. Mimo to, gdy dotarłam do bramy prowadzącej na Starówkę, malutką, zagęszczoną jakby na małym cypelku, wiedziałam, że nie pożałujemy tej wyprawy!
Pora zrobiła się lunchowa, więc nie namyślając się wiele zaczęliśmy od obiadu w restauracji na małym placyku. Na przeczekanie podano nam niedużą pizzę. Czekając na główny posiłek rozglądałam się, bo wyjrzało słonko i zrobiło się włosko, śródziemnomorsko.... Naprzeciwko zachwycił mnie budynek na sprzedaż – już zaczęłam przekonywać męża do jego zakupu, gdy jego sokole oko wypatrzyło tabliczkę informacyjną: ta urocza ruina to palazzo z XVII wieku! Nie stać nas jednak.... 
Za to kocham Włochy - gdzie nie spojrzeć zabytek, i to nie jakiś tam stulatek!
Po zjedzeniu pysznych lokalnych „uszek”, czyli orecchietti, które  w wydaniu polignańskim wyglądały jak nasze pierogi raczej, nadziane, w sosie pomidorowym, ruszyliśmy na podbój Starówki.
Uliczki wąskie, ale porządnie wyznaczone w regularnych prostokątach. Co kawałek jakieś miejsce widokowe – taras, z którego można było popatrzeć w bezkres morza. Klimatyczne, urocze miejsce.
Kameralne, biało-beżowe w kolorach domów, z błękitem morza i nieba. Zdecydowanie do obejrzenia. Teraz już wiem, że można tam było zjeść posiłek w unikatowym miejscu… 
Tak w ogóle miasteczko jest podzielone na dwie części wąwozem, który jest jakby pęknięciem klifu, może ujściem rzeki (w listopadzie wyschniętej)? Jego brzegi połączone są kamiennymi mostami. W ten sposób jest tu maleńka plaża:

Starówka jest na prawej części, tu też, jak poniewczasie zauważyłam, mieści się ta spektakularna restauracja. W lewej części natomiast znajduje się np. pomnik Domenica, który akurat wykonuje swoją najsłynniejszą piosenkę: Volare… Dołączyłam się! Nawet słońce wyszło na ten nasz duet:
Rozczarowana tylko jestem, że wtedy o restauracji w grocie nie wiedziałam. Taka atrakcja była na wyciągnięcie ręki, a tak - tylko się otarłam...

 

 

 

wtorek, 14 lutego 2017

Walentynki: komercja czy nie, i tak lubię je!

Naprawdę nie mam nic przeciwko komercji. Bez Walentynek luty byłby tylko mroźny, a tak jest i mroźny i miły. Nie przeszkadza mi wysyp czerwonych serduszek, pluszaków i lizaków. Oczywiście nie jestem za tym, by uczucia okazywać tylko raz w roku, ale dziś można zaszaleć i to bez konsekwencji.

Na fejsie roi się od zdjęć zakochanych par, bo kto żyw musi pokazać, kogo i jak mocno kocha... To mnie akurat nie obchodzi, ta cała "publicity", wolę uczcić ten dzień jakąś wysublimowaną kolacją we dwoje (albo nawet w większym gronie, dlaczego ma to dotyczyć tylko związków miłosnych z erotycznym podtekstem?), jednak w realu. Nie bawi mnie siedzenie przed monitorem i wrzucanie kolejnych upozowanych selfie z Walentym.

Ponieważ swojego Walentego mam tylko w weekendy, a tegoroczne święto wypada we wtorek, imprezkę walentynkową w sześciopaku robiliśmy w sobotę. To było posiedzenie naszego 6-osobowego Klubu Tatarkowego. Z iście walentynkowym rozmachem zrobiłam dla każdego uczestnika różę z truskawki... Zrobiły wrażenie!
I kiedy już wydawało mi się, że Walentynki uczciłam przed czasem, ale jednak, to niespodziewanie okazało się, że mój Walenty będzie jednak dziś wieczorem w domu. Po prostu zapomniał portfela ze wszystkimi ważnymi dokumentami i przyjedzie po niego. Mogę więc zakrzyknąć: wiwat skleroza!!!

czwartek, 9 lutego 2017

O pizzy - najpopularniejszym daniu świata, w Dniu Pizzy garść informacji

Nie wiem, czy istnieją na świecie ludzie nielubiący pizzy? Albo tacy, którzy jej nawet raz w życiu nie spróbowali (bo myślę, że nawet Buszmeni mają za sobą to doświadczenie)? To najsławniejsze, najbardziej znane i najpopularniejsze danie świata, do zdobycia w każdym zakątku naszego globu.


Moje pizzowe refleksje bardzo historyczno-podróżnicze poczytacie na stronie:
http://rosomag.pl/pizza-najpopularniejsze-danie-na-swiecie/