Wieczorny relaks z lampką czerwonego wina. Ja kończę otwarte wcześniej - ostatni już kieliszek Dornfeldera, a mąż pije z nowej butelki, jakieś hiszpańskie.
Moje niezwykle mi smakuje, do Brillat-Severin'a oczywiście. Mlaskam i wzdycham z ukontentowania. Dziwne, bo poprzedniego dnia wino w ogóle mi nie smakowało! Co tylko potwierdza moją tezę, że wino to żywa istota...
Mąż upija swoje winko i minę ma niezbyt zachwyconą. Podsuwa mi swój kieliszek i pyta, co o nim sądzę.
Wkładam nos do kieliszka i zaciągam się. Dziwny zapach. Nieprzyjemny. Jakaś guma...
- Wiem! - wykrzykuję - To wino pachnie, a raczej śmierdzi starymi oponami!
Na co mąż z zaciekawieniem konesera:
- Michelin czy Goodyeary?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz