niedziela, 3 maja 2020

Filmowi krótkodystansowcy

Ostatnimi czasy mamy więcej okazji do poślęczenia przed TV i zaliczania kolejnych filmów. Bywa, że w ciągu jednego wieczora udaje nam się z mężem obejrzeć nawet 3-4 fabularne opowieści...

Metoda jest prosta i ogólnie znana: skakanie po kanałach. Ja z zasady nie cierpię oglądania filmów fabularnych na kanałach, które przerywają projekcję reklamami. Takich jest, jak wiadomo, większość. Mój mąż z kolei kocha filmy akcji i może zacząć oglądać jakieś ekscytujące mordobicie nie zrażając się tym, że z reklamami trwa ono np. 3,5 godziny. W efekcie chodzimy czasem spać o 2-3.30 rano (nasz rekord). Dla męża najważniejsze bowiem jest, by film był OD POCZĄTKU.

Ja natomiast poszukuję ciekawej fabuły, więc jeśli np. coś mnie zaintryguje, to oglądam, mimo że film zbliża się do końca za np. 40-30 minut. Dla mnie pointa jest najważniejsza, nawet w przypadku kryminałów. Tak zatem dwie szkoły oglądania ścierają się wieczorami. Bywa, że musimy grać o pilota w karty albo w marynarza, lub w inny sposób rozstrzygać, kto ma w ten wieczór władzę. (Na szczęście posiadamy tylko jeden telewizor i z zasady nie oglądamy filmów na kompie). Ostatnio to ja byłam byłam "przy władzy" i zmusiłam męża do obejrzenia filmu, który kończył się za 25 minut. Był wyraźnie niezainteresowany fabułą, zaglądał do telefonu, robił dwudziestego drinka itp. Gdy w kolejny wieczór to ja miałam decydować o wyborze filmu do obejrzenia wspólnie, mąż przyglądał się moim wysiłkom z wyraźną ironią. W końcu wziął się za doradzanie:
- Nieee, nie ten, za długi! Zostało aż 15 minut do końca! Poszukajmy jakiegoś, który kończy się za 5-7 minut! Przecież nie musimy znać fabuły, streszczenie nam wystarczy!
Małpa z niego.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz