niedziela, 6 września 2020

Perfect day

Miałam dziś Imieniny. Wymyśliłam sobie dzień atrakcji w kameralnym gronie Mamy i męża. Wyszedł mi naprawdę perfect day!

Najpierw odwiedziliśmy teścia w Domu Seniora nieopodal Świdnicy, z planem niedzielno-imieninowego obiadu w tym właśnie mieście, które bardzo lubię odwiedzać. Co więcej, dziś była pierwsza niedziela miesiąca i odbywał się słynny Targ Staroci i Osobliwości. Wątpiłam, czy uda się nam dotrzeć akurat na targ, bo trwa tylko do 13.00, ale i tak nasz cel był inny. Spokojnie więc, bez pośpiechu, w słoneczny dzień po wielkiej nawałnicy w tym regionie, dotarliśmy do miasta akurat przed 13-tą. Po kilku okrążeniach Rynku (trudności z zaparkowaniem) zorientowałam się, że targ trwa w najlepsze, więc porzuciwszy męża w samochodzie, z przyjemnością zanurkowałam między straganami.

Targ staroci ma w Świdnicy już półwieczną tradycję i jest to wyjątkowe miejsce i wyjątkowa impreza. Odbywa się na Rynku zabytkowego miasta, oraz w przyległych uliczkach i placykach tworząc niepowtarzalny, unikatowy klimat, który mogę porównać tylko z jednym miejscem. Kiedyś wizytowałam targ staroci w maleńkim, prowansalskim miasteczku we Francji. Było podobnie cudnie. W Świdnicy na targu byłam już kilka razy, za każdym przywożąc jakąś intrygującą zdobycz. 

To targowe i handlowe miasto, którego historię można liczyć w stuleciach. Co więcej, nie ucierpiało w czasie II wojny światowej, więc zabytki (renesansowe a nawet gotyckie kamieniczki) można nadal podziwiać, włącznie z oryginalną zabudową Rynku. Miasto ma jeden zabytek klasy światowej: XVII-wieczny Kościół Pokoju wpisany na listę UNESCO. Poza nim mnóstwo uroczych miejsc, kamienic, pomników, portali, fontann, innych kościołów (katedra św. Stanisława i św. Wacława z wieżą wyższą od wież katedry wrocławskiej, w której znajduje się prawie dwutonowy dzwon!), Ratusz. Lista zabytków miasta jest, po Wrocławiu, najdłuższa na Dolnym Śląsku! Warto więc powłóczyć się uliczkami miasta i samodzielnie odkrywać perełki sprzed wieków.

No a kiedy jeszcze wśród tego architektonicznego przepychu rozłożą się sprzedawcy antyków, osobliwości, przedmiotów sztuki czy wyrobów rzemiosła, to naprawdę nie wiadomo, na co patrzeć! 



Wrócę jednak do mojej dzisiejszej wyprawy. Udało mi się (chyba rzutem na taśmę) znaleźć na targu zachwycający mebelek: szafeczkę, licho wie z jakich czasów i do czego przeznaczoną. Wypatrzyłam ją swoim sokolim okiem, twardo negocjowałam cenę. Udało się z 300 zejść na 200 zł (sprzedawcy się już zaczynali pakować), ale musiałam złożyć obietnicę (zdjąwszy maseczkę :-)), że zawsze będę u tego pana sprzedawcy kupować. Co też uczyniłam :-)



                                                 szafeczka już na swoim miejscu w przedpokoju...

Wpadła mi też w oko cudna patera ze szkła z Murano, w kolorze bladego turkusu, który to kolor mnie ostatnio fascynuje, ale cena 160 zł wydała mi się jednak za wysoka. Sprzedawca zgodził się tylko na 20 zł upustu, więc zrezygnowałam z zakupu.

Szafeczka powędrowała zatem z mężem do bagażnika samochodu i już bez balastu mogliśmy zacząć szukać restauracji. Wcześniej wpadła mi w oko nazwa "Fado i Wino". 

Wyczuwając portugalskie klimaty zdecydowaliśmy się wejść. Znaleźliśmy się w miłym lokalu, w którym jest także hotel i Spa. Wnętrze gustownie urządzone, aromaty potraw przednie, zamówiliśmy więc swoje dania. Andrzej obowiązkowo rosół (wszak niedziela!), tyle że z bażanta. 

Mama miała chęć na dorsza (ale nie był to bacalhau, przynajmniej w karcie o tym nie wspomniano). 

Liczyłam na cataplanę, ale zamiast niej w karcie było coś pokrewnego w nazwie - potrawa z bakłażana, selera naciowego w pomidorach, więc zaryzykowałam. Andrzej wybrał to samo i złamaliśmy zasadę, która zawsze się sprawdza - wybierać różne potrawy, bo można wtedy więcej spróbować. Cata... coś tam była smaczna, ale zbyt al dente jak na mój gust. Żuchwa mnie do teraz boli od gryzienia bakłażanów i selera, które były chyba twardsze niż na surowo!


Natomiast bardzo ładnie wpasowała się w portugalskie klimaty ceramika bolesławiecka, na której podają w "Fado i Wino" wszystkie dania. Super! Po obiadku wróciliśmy do Wrocławia, bo Andrzej jechał wczesnym wieczorem do Warszawy, więc już samotnie kończyłam dzień imienin własnoręcznie przyrządzoną kolacją. Sałata z figami i kozim serem, polana olejem z włoskich orzechów i syropem z granatów:

Chyba otworzę knajpę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz