czwartek, 17 grudnia 2020

Choinka kładziona

Moja mama zapragnęła w tym roku prawdziwej choinki. Ma od lat sztuczną, ale zachciało jej się żywej, małej, najlepiej w doniczce, bo sobie ją później gdzieś posadzi.

Odradziłam doniczkową, że i tak  nic z nich nie wychodzi później i przekonałam, by nabyć ciętą. Jechaliśmy po choinkę dla nas, więc i maminą zakupiliśmy. Trochę mniejszą od naszej, taki metr dwadzieścia,  i od tej sztucznej, którą mama ma. Niższą, szczuplejszą w pasie, śliczną, zieloną jodłę kaukaską. Mimo wszystko przeczuwałam, że nie o taką jej chodziło, że chciała zaoszczędzić miejsca w pokoju i myślała o mini-choince. Mówię do męża:

- Zobaczysz, mama nas wyrzuci z tą choinką!

- To sobie ubierzemy dwie...

Przywieźliśmy jej wczoraj, zapakowaną w siatkę i położyliśmy na balkonie, na podłodze. Mama nie zdążyła się jej dokładnie przyjrzeć. Dzwoni do mnie dzisiaj rano i stwierdza:

- Ale ta choinka to duża jest! Ja myślałam, że będzie tak 30-40 cm miała...

- No co ty, mamuś, takie to mikrusy! Kupiłam ci taką w sam raz, mniejszą od tej twojej sztucznej.

- No nie wiem, nie wiem, kiedy się tak koło niej kładę, to ona jest mojego wzrostu!

- Jak to: kładziesz się koło niej??? Przecież ona leży na podłodze, na balkonie?

- Noooo, w myślach się kładę...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz