środa, 16 grudnia 2020

Paranormal creativity

Uwielbiam grudzień, to dla mnie miesiąc magii. Nawet w 2020 roku, gdy pandemia przykryła wszystko czarnym kirem smutków, lęków o zdrowie i życie, zabiła radość spotkań towarzyskich, radość życia, ucięła możliwość podróżowania, zabawy w każdej formie, czerpania przyjemności z obcowania ze sztuką w realu. Nic tylko się modlić o ratunek i drżeć o siebie i bliskich.

Mam to w nosie. Kocham grudzień i wyciskam każdy dzień tego miesiąca do cna. Uwielbiam! I nic tego nie zmieni. Ten rok był dla mnie i Andrzejka wyjątkowy pod wieloma względami: rozpoczął się wymarzoną podróżą na Kubę. Potem, gdy przybył covid, wymyśliliśmy sobie nabycie nieruchomości nad jeziorem - co udało się zrealizować w lipcu. I wreszcie 60-te urodziny Andrzejka, potem rezygnacja z wynajmowania mieszkania w Warszawie, jego stały pobyt w domu (kocham za to pandemię!). A teraz przyszedł grudzień - mój ulubiony miesiąc (chociaż przyznam, że ulubionych miesięcy w roku mam 12!). Jest inny od pozostałych pod tym względem, że jestem teraz nadaktywna "artystycznie", twórcza (nazywam to tfu-rczością).

Ta nadaktywność to dzieła rąk moich w różnych kategoriach. Zaczęło się przed Mikołajem, kulinarnie -  zrobieniem dziwnej bezy z czekoladą i kawą:

Najpierw spód

A potem cała smakowita "góra"...











Aktywność była chyba zaraźliwa, bo Andrzej, który nigdy się do kuchni szczególnie nie pchał, zajął się masowym wypiekiem chleba domowego (z politycznym komentarzem błyskawicy):

W Mikołajki poszliśmy do przyjaciół mieszkających w sąsiedztwie z osobliwym gościńcem: zrobionym w kilka minut (przeze mnie) świecznikiem. Kawałek drewienka (jakieś drzewo w ogrodzie Andrzejek kiedyś ścinał), jakieś przerwane korale, klejnoty samoprzylepne i... voila! Dobrze, że zdążyłam sfotografować to dzieło, zanim z oczu mi zniknęło...

Potem przyszedł czas na klimatyczną schizofrenię: rozkwitającego hiacynta umieściłam w świątecznej, bożonarodzeniowej dekoracji stołu...

Ale największe i najprawdziwsze szaleństwo ogarnęło nas oboje w połowie grudnia. Pojechaliśmy do naszego nowego domu letniskowego nad jeziorem - i tam się dopiero rozpędziliśmy! Najpierw Andrzejek zaprojektował świetlną choinkę wewnętrzną (po co nam w 3D, skoro las wokół, a i przy domu mamy iglaki, szkoda miejsca):

Ja się wzięłam za dekorację ganku i drzwi wejściowych:

Zauważcie, proszę, białą dynię - pomalowaną przeze mnie i ozdobioną brokatem...


Tu wianek, własnoręcznie krzywo upleciony...
A tu dynia w turkusach i elegancki anioł w satynie zrobiony z lampy (która była chwilowo bez klosza)....

Bezspornie jednak, najpiękniejszym dziełem było zrobienie oświetlenia domu. To już wyłącznie Andrzejkowa nadaktywność... Lampki kupował wiosną, jeszcze wtedy nawet w planach nie mieliśmy tego domu...



Dziś 16. grudnia. Ciekawe, czego jeszcze dokonamy przez te dwa tygodnie :-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz