środa, 21 marca 2018

Czarodziejski głośnik od Google

Zawsze wiedziałam, że podróże kształcą. Dzięki niedawnej wizycie w Australii poznałam niepozorne urządzenie, sprawiające że każdy dom może zamienić się w centrum dowodzenia Wszechświatem - system Google Home!


Byłam u kuzyna w Melbourne. Podczas wieczornej pogawędki przy winie rozmowa zeszła na ulubione rodzaje muzyki. Powiedziałam, że lubię jazz.

- Polski jazz? – upewnił się kuzyn.
- No nie tylko, ale też… - potwierdziłam.

W tej samej chwili mój kuzyn popatrzył gdzieś w przestrzeń (a stał właśnie przy barze w salonie) i powiedział po angielsku: hej google, zagraj polski jazz. Po sekundzie rozległa się muzyka. Jazzowa.
W trakcie tego wieczoru kuzyn jeszcze parę razy wydawał komendy, zawsze mówiąc najpierw: hej, google. I sprawiał, że włączał się telewizor, odtwarzając jakiś teledysk, zmieniał się rodzaj muzyki, wyświetlały filmy itp. Byłam pod wrażeniem. Uznałam, że to jakieś czary, bo nie widziałam, żeby gospodarz dotykał jakichkolwiek urządzeń!

Poszliśmy spać. Następnego ranka gospodarze pojechali do pracy, a ja z mężem w naszym pokoju gościnnym omawiałam zdarzenia wieczoru. Mąż na moje zachwyty był odporny, twierdził że podobne czary są w każdym smartfonie i żeby mi to zademonstrować polecił swojemu telefonowi podanie prognozy pogody dla Melbourne. Telefon coś tam powiedział o temperaturze itp. Zdziwiona zapytałam męża, dlaczego nie zacząłeś od: hej, google? Zanim zdążył mi odpowiedzieć, odezwał się damski głos w salonie. Głośnik usłyszał zawołanie z drugiego pokoju!

Wreszcie zobaczyłam to urządzenie, bo poszliśmy do kuchni robić śniadanie. Zarówno damski głos jak i muzyka wydobywały się z niewielkiego szaro-białego, ściętego u góry cylindra, mrugającego kolorowymi LED’ami gdy podawał informacje. Zabawiłam się w wydawanie poleceń po angielsku: zagraj taki, potem inny rodzaj muzyki, ścisz dźwięk lub go podkręć. Słuchał! Gdy po śniadaniu postanowiliśmy wreszcie wyruszyć na zwiedzanie miasta, nie wiedząc jak wyłączyć głośnik powiedziałam, by się… zamknął. Mało elegancko, ale skutecznie.

Przez resztę pobytu w Australii zadręczałam  męża prośbami o zakup tego „centrum dowodzenia Wszechświatem” jak zaczęłam nazywać inteligentny głośnik Google Home sterowany głosem. Okazało się, że jest dostępny na allegro, tyle że nie ma polskiej wersji językowej. Nic to, będzie pretekst do nauki języka!


Czuję się teraz  jak na statku „Enterprise”, bo mogę gadać z komputerem pokładowym. Czasem się ze mną wykłóca lub czegoś nie chce zrobić. Czasami nie zna odpowiedzi i tłumaczy się, że ciągle się uczy… Zważywszy, że tak naprawdę Google przedstawił go w kwietniu 2017 roku w Wielkiej Brytanii, a w maju 2017 w Australii - szybko się uczy… Mogę zapytać go o samopoczucie i czasami zabawnie odpowiada, że czuje się smashing, a czasami - że fantastycznie! Komedia.

Do słuchania muzyki trzeba mieć zainstalowane na tablecie lub smartfonie oprogramowanie w rodzaju np. Spotify. Sprzęgnięcie głośnika z telewizorem (też musieliśmy tv wymienić na nowszy model) pozwala na sterowanie głosem i wyświetlanie filmów, teledysków. Google Home to inteligentny asystent w domu. Udziela informacji z Wikipedii, podaje prognozę pogody, może budzić, informować o czasie pieczenia ciasta lub też wyświetlić film z recepturą przygotowania jakiegoś dania. Niektórzy nie widzą różnicy - Siri też to potrafi... Ale Siri nie jest oddzielnym urządzeniem, poza tym nie odpowiada w taki inteligentny sposób.
Google Home może opowiadać coś śmiesznego, by poprawić nastrój i robić wiele ciekawych rzeczy (nie sprząta i nie pierze, i nie podaje kawy) – ale nie wszystkie opcje będą działały w Polsce, niestety.
Jeśli nawet w naszym kraju Google Home działa tylko na „pół gwizdka”, i tak jest niesamowitym urządzeniem. Normalnie magia na wyciągnięcie ręki!


wtorek, 20 marca 2018

Poniedziałkowy lis

Jako posiadaczy kawałka ogrodu i dochodzącego kota zawsze ciekawiło mnie i mojego męża tzw. nocne życie naszego skrawka Natury. Nie wiemy np. dokąd chodzi, gdy znika z posesji, nasza Lola, czasem też znajdujemy dziwne ślady na trawie i zastanawiamy się, kto je zostawił. Podejrzewamy jeże, ponieważ kiedyś po szczególnie obfitym grillowaniu latem zostało dużo kiełbas, które pozostawiliśmy w ogrodzie dla wygłodniałych. Następnego dnia przy talerzyku z resztkami znalazłam nieruchomo lezącego jeża, bałam się nawet, że zaszkodziło mu mocno zgrillowane mięso, ale okazało się, że to była tylko poobiednia drzemka :-)



Odkąd mamy oczko wodne rozmiarów wanny i w nim kilka złotych rybek - pojawił się nowy kłopot. Kto zeżarł rybkę zwaną Blue i jej smętne resztki (ogon!) porzucił w ogrodzie... sąsiadów? Kto spowodował zniknięcie karpika koi, bardzo wesołego i rezolutnego? Czy była to Lola, czy też obcy kot, a może czapla albo jeszcze ktoś inny?

Te i inne pytania spędzały nam drzemkę z powiek, myśleliśmy więc już nad zamontowaniem Lolce kamerki, by wiedzieć, gdzie łazi i jakie przeżywa przygody poza obszarem przez nas kontrolowanym. Ponieważ jednak w swojej kociej aktywności pokonuje wiele płotów, odpuściliśmy montaż obróżki i kamery, nie chcąc, by koteczka zawisła przez nie gdzieś na siatce ogrodzeniowej.

Parę tygodni temu mąż wpadł na inny pomysł i szybko go zrealizował - dokonał bowiem zakupu kamery myśliwskiej aktywowanej na ruch, która kręci także w nocy - ma podczerwień. Zamontował urządzenie w ciekawym miejscu ogrodu, często odwiedzanym przez nasza koteczkę - i zostawił je na cały tydzień.

Po tym czasie zdjęliśmy urządzenie z drzewa i zaczęliśmy przeglądać nagrania. Szybko okazało się, że nasza koteczka spotyka się z dwoma kotami, a ściślej, że dwa koty często (zwłaszcza nocą) odwiedzają nasz ogród. Jeden jest biały z czarną łatą, drugi ma cętki jak lampart. W ciągu dnia kamerę aktywowały tylko szare wrony, natomiast noc okazała się dużo ciekawsza i z wypiekami na twarzy oglądaliśmy krótkie filmiki, kręcone przez kamerę nawet kilka razy w ciągu jednej nocy. Niestety, nie wyjaśniało się, dokąd koty podążają ścieżką przy obiektywie...

W największe zdumienie wprawił nas jednak zwierzak, pojawiający się w poniedziałkową noc. Otóż, był to... lis! Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybyśmy mieszkali w lesie lub na obrzeżu miasta albo na wsi. Tymczasem mieszkamy w centrum Wrocławia, 700-tysięcznego miasta, a do Rynku mamy 5 km! Oto dowód:


Co ciekawe przez następne 6 dni lis się nie pojawiał, aż do... kolejnego poniedziałku. Musi mieć jakiś terminarz odwiedzin, że u nas bywa tylko w poniedziałki :-)

Zabawa z kamerą jest fantastyczna, podglądamy też ptaki na tarasie i mamy nadzieję, że z nadejściem wiosny pojawi się więcej ciekawych aktorów naszych filmów przyrodniczych! Może National Geografic zaproponuje nam kontrakt???





czwartek, 1 marca 2018

Pożegnanie

Ostatni Print Screen bloga, który zniknął z sieci. 

Jestem tu z Wami teraz, ale strasznie mi żal tych 6 lat na blog.pl. 
Wrzucam print screena, by udokumentować przynajmniej ilość odwiedzin w przeszłości. Niestety, nie wpadłam na to, by zrobić print screena dolnej części strony, gdzie były popularne notki i ilość odsłon - Gumomajty antygwałty miały 117 tysięcy odsłon! Polecam. Z ostatnich popularnych postów polecam Waszej łaskawej uwadze ten: Jak kobiety czytają Google maps...