niedziela, 13 listopada 2022

Atak fauny

Słuchajcie, co ja mam ostatnio za przygody z przedstawicielami tzw. fauny!

We środę, w wielkim pośpiechu, bowiem cały Wrocław robił zapasy jedzenia przed Bożym Ciałem i galerie handlowe były wręcz oblężone, my z A. wybraliśmy się do Kakadu celem zakupienia rybek akwariowych do naszego oczka wodnego w ogrodzie. A. bowiem oczytał się w internecie, że takie np. tropikalne rybki gupiki świetnie się w oczku wodnym sprawdzają, bo pożerają komary i generalnie jako nieduże rybki nie przeludnią nam oczka.

Wybieranie rybek trwało godzinę. Oprócz gupików na liście były np. jakieś kardynałki. Sprzedawczyni nie przyznaliśmy się, że to zakup do oczka wodnego i na jej dociekliwe pytania pt. ile litrów ma nasze akwarium dawaliśmy podejrzane odpowiedzi. A. beztrosko rzucił, że pięć litrów. Ja widząc zdumienie pani (za mało) dorzuciłam: piętnaście. Pani nie była zadowolona z tej odpowiedzi, patrzyła na nas podejrzliwie i miałam wrażenie, że za chwilę zadzwoni do towarzystwa opieki nad rybkami podając nasze przestępcze rysopisy.
W końcu jednak udało się wyjść z tego sklepu z przystojnym glonojadem, 6 kardynałkami i 3 cudnej urody gupikami (on turkusowy, one z weloniastym czerwonym ogonkiem) pod pachą (ale w foliowym woreczku z powietrzną bańką). Udaliśmy się do domu celem zarybienia naszego oczka wielkości wanny.
Radości było co niemiara, gupiki biegały po oczku bardzo żwawo, kardynałki od razu utonęły, glonojad najpierw nie chciał opuścić woreczka, bo się doń przyssał, ale dał się jednak namówić na nura w wodę. Lolka, nasza futrzasta morderczyni w białych rękawiczkach w ogóle nie zwracała na oczko uwagi. Stwierdziliśmy,  że rybki są bezpieczne, ta gapcia czasem żarcia w misce nie widzi, więc gupików 2-centymetrowych na pewno nie wypatrzy. Rodzinna idylla. Zbliżał się wieczór i wieczorny chłodek. Wróciliśmy do domu. Cały wieczór myślałam o rybkach - czy im miło i ciepło.
Następnego ranka natychmiast, jeszcze w piżamie pobiegłam do oczka. Wgapiałam się przez kwadrans i...nic. Nikogo, cicho-sza, rybek brak. Pojawiła się Lola z podejrzanym uśmiechem na pyszczku. No i zagadka detektywistyczna: co się stało z rybkami? Mam trzy hipotezy:
1) zdechły z zimna,
2) zdechły z zimna i pływały brzuszkami do góry to je Lolka pożarła,
3) Lolka je pożarła w nocy, bo uwielbia dziczyznę.

Tak więc szybko straciliśmy wodne zwierzątka... I przecież nie o kasę tu chodzi! Chyba o naszą głupotę...


wtorek, 8 listopada 2022

Bolonia pachnąca... mortadelą

Uwielbiam Włochy, odwiedzam je w miarę często, nigdy jednak nie wpadłam na pomysł, by dotrzeć do Bolonii. Nie wiem, z jakiego powodu omijałam dotąd to centrum mojego mortadelowego świata. Chyba nie kojarzyłam faktów. Na szczęście zaległość została niedawno nadrobiona!
Wybrałam się do Bolonii, i był to całkowity przypadek. Celem mojej podróży miała być właściwie Faenza - miasto ceramiki, położone jakieś 40 km od Bolonii. Ponieważ samoloty nie latają do Faenzy, wybrałam Bolonię, i cieszę się bardzo, że ta geograficzna koicydencja pozwoliła mi wpaść w zachwyt, pomnożony przez dwa! O Faenzy napiszę kiedy indziej, bo też jest tego warta. Dziś o mojej mortadelowej Bolonii. Cudo! Miasto niezwykłej urody (ha, pokażcie mi jakiekolwiek miasto we Włoszech pozbawione urody...), troszkę inne od znanych mi pereł północy (np. Mediolanu).
Czerwone jak cegła, gęsto zabudowane palazzo, o ciasnych oraz szerokich ulicach, wypychane bryłami kościołów czynnych i zapomnianych, muzeami, fontannami, wieżami, najstarszym uniwersytetem. Jeśli wierzyć aplikacji mierzącej moje kroki i pokonywane dystanse, pewnego dnia zrobiłam 25 km po Bolonii posługując się wyłącznie nogami!
Kulinarnie to mekka italofanów. Tortellini, tortelloni, mortadela (z truflami, pistacjami - moje ulubione smaki, ukochana wędlina), salami i inne kiełbasy, szynka z pobliskiej Parmy, ocet balsamiczny z pobliskiej Modeny, trufle z pobliskiej Ravenny... Było co degustować!
Nie tylko kulinaria stanowią o potędze miasta. Tu produkuje się motocykle Ducati, samochody Lamborghini i Maserati, w pobliskiej Ferrarze - Ferrari... Z Bolonii pochodził Pier Paolo Pasolini - reżyser i pisarz, oraz G. Marconi, który ukradł Tesli patent na radio i uważany jest za jego wynalazcę, choć to nie on był pierwszy. Jego imię nosi lotnisko, oraz nowoczesna kolejka (monotrail) napowietrzna, łacząca lotnisko z dworcem kolejowym. Nic jednak nie opisze tego, co czułam zanurzając się w to miasto. Zachwyt, zachwyt i ciągłe zdumienie. I niedosyt. I euforia. Spotkało mnie jedno, jedyne rozczarowanie: była nim wizyta w Muzeum Sztuki Współczesnej _MoMa. Jakaś katastrofa natury estetycznej, no i chyba jedna duża sala ekspozycyjna to za mało, by nazwać instytucję muzeum, prawda? Oto jeden z eksponatów - kiecka damska z wielkiej opony.
Naprawdę nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z wizytą w tym mieście. Na pewno tu wrócę, zostało mi jeszcze jakichś kilkaset palazzo do podziwiania!