wtorek, 8 listopada 2022

Bolonia pachnąca... mortadelą

Uwielbiam Włochy, odwiedzam je w miarę często, nigdy jednak nie wpadłam na pomysł, by dotrzeć do Bolonii. Nie wiem, z jakiego powodu omijałam dotąd to centrum mojego mortadelowego świata. Chyba nie kojarzyłam faktów. Na szczęście zaległość została niedawno nadrobiona!
Wybrałam się do Bolonii, i był to całkowity przypadek. Celem mojej podróży miała być właściwie Faenza - miasto ceramiki, położone jakieś 40 km od Bolonii. Ponieważ samoloty nie latają do Faenzy, wybrałam Bolonię, i cieszę się bardzo, że ta geograficzna koicydencja pozwoliła mi wpaść w zachwyt, pomnożony przez dwa! O Faenzy napiszę kiedy indziej, bo też jest tego warta. Dziś o mojej mortadelowej Bolonii. Cudo! Miasto niezwykłej urody (ha, pokażcie mi jakiekolwiek miasto we Włoszech pozbawione urody...), troszkę inne od znanych mi pereł północy (np. Mediolanu).
Czerwone jak cegła, gęsto zabudowane palazzo, o ciasnych oraz szerokich ulicach, wypychane bryłami kościołów czynnych i zapomnianych, muzeami, fontannami, wieżami, najstarszym uniwersytetem. Jeśli wierzyć aplikacji mierzącej moje kroki i pokonywane dystanse, pewnego dnia zrobiłam 25 km po Bolonii posługując się wyłącznie nogami!
Kulinarnie to mekka italofanów. Tortellini, tortelloni, mortadela (z truflami, pistacjami - moje ulubione smaki, ukochana wędlina), salami i inne kiełbasy, szynka z pobliskiej Parmy, ocet balsamiczny z pobliskiej Modeny, trufle z pobliskiej Ravenny... Było co degustować!
Nie tylko kulinaria stanowią o potędze miasta. Tu produkuje się motocykle Ducati, samochody Lamborghini i Maserati, w pobliskiej Ferrarze - Ferrari... Z Bolonii pochodził Pier Paolo Pasolini - reżyser i pisarz, oraz G. Marconi, który ukradł Tesli patent na radio i uważany jest za jego wynalazcę, choć to nie on był pierwszy. Jego imię nosi lotnisko, oraz nowoczesna kolejka (monotrail) napowietrzna, łacząca lotnisko z dworcem kolejowym. Nic jednak nie opisze tego, co czułam zanurzając się w to miasto. Zachwyt, zachwyt i ciągłe zdumienie. I niedosyt. I euforia. Spotkało mnie jedno, jedyne rozczarowanie: była nim wizyta w Muzeum Sztuki Współczesnej _MoMa. Jakaś katastrofa natury estetycznej, no i chyba jedna duża sala ekspozycyjna to za mało, by nazwać instytucję muzeum, prawda? Oto jeden z eksponatów - kiecka damska z wielkiej opony.
Naprawdę nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam z wizytą w tym mieście. Na pewno tu wrócę, zostało mi jeszcze jakichś kilkaset palazzo do podziwiania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz