środa, 7 stycznia 2015

Świńska zagadka, czyli Sylwester w Wiedniu

Nowy rok ma już równo tydzień, a ja dopiero teraz wzięłam się za opis mojego wyjątkowo kosmopolitycznego Sylwestra w Wiedniu, "pod chmurką". W tym czasie to przepiękne miasto opanowały... świnki różnej maści i wielkości. Dręczyła mnie ta świńska zagadka: o co chodzi? Wszędzie widziałam maskotki, fikuśne czapki w postaci różowych pluszaków, a nawet ciastka-bułeczki w kształcie świńskiej mordeczki.

Gdybym częściej bywała w Sylwestra w krajach niemieckojęzycznych, wiedziałabym, że "Schwein haben" (mieć świnkę) to nie wyznanie chorego, lecz absolutny muss haben przed każdym nowym rokiem, to po prostu "mieć szczęście"...  W krajach tych różowiutka świnka jest symbolem fortuny. Ale ponieważ po raz pierwszy byłam w takich językowych okolicznościach akurat w Sylwestra, więc intuicyjnie jedynie konstatowałam, że musi to być jakieś zaklęcie szczęśliwości, jak nasz kominiarz albo czterolistna koniczynka. 
Jak się wkrótce okazało, witając kolejny rok w Austrii nie można wrócić do domu bez choćby maleńkiej świnki. Szczęściu trzeba przecież pomagać! Najwięcej więc było stoisk ze świnkami właśnie - z porcelany, kryształu, pluszowych, z marcepana, ciasta drożdżowego. Wielkości przeróżne: od półcentymetrowych po giganty. Uległam szybko zbiorowej świńskiej psychozie i nabyłam moim współtowarzyszom podróży takie ciupeńkie, szklane świnki, mieszczące się w portfelu, a Andrzejkowi kupiłam nieco większą, ale za to bardzo różową. 
Oczywiście były także do kupienia koniczynki, muchomory (?????), biedronki (?????), kominiarze, podkówki i drobne monety. W tej grupie amuletów muchomory zadziwiały mnie najbardziej, a w tym roku taki właśnie kształt miały ceramiczne kubeczki, w  których serwowano słynny punsch (o nim za chwilę). Co roku bowiem inny amulet jest kubeczkiem na gorącego punscha czy grzane wino.


Punsch, szampan i grzane wino

Podczas nocy Sylwestrowej Wiedeńczycy popijają punscha, inaczej poncz (napój alkoholowy na gorąco) podawanego w specjalnych kubkach. Jest około 20 jego smaków, a jego cudowne aromaty (najczęściej owocowe) unoszą się nad całą tzw. Silvesterpfad - sylwestrową ścieżką, która idzie zygzakiem od Ratusza po katedrę, zahaczając w sumie o około 10 scen z różnymi rodzajami muzyki.


Kolejnym, bardzo charakterystycznym w Wiedniu akcentem tej wyjątkowej nocy są nakrycia głowy. Można więc zobaczyć ludzi w rogach łosia, nausznikach z koniczyną, a mnie najbardziej ubawiły czapki ala świnka, a więc cały prosiak (pluszowy, rzecz jasna!) noszony na głowie...
Przy każdej scenie muzycznej były stoiska z amuletami, kiełbaskami i grzanym winem czy punschem, oraz stoliki (ale do konsumpcji na stojąco), przy których wiele osób piło z kieliszków przyniesione szampany, co i my czyniliśmy. Żadnych awantur, rozbijania butelek - nikt nie sprawdzał na wejściu zawartości plecaków itp. policja była niewidoczna. 

Muzycy nie ogłuszali muzyką (piję do imprez organizowanych na wrocławskim rynku w sylwestra) - kiedy chciało się potańczyć, szło się pod scenę. Przy stolikach można było normalnie rozmawiać nie przekrzykując się i zawierając sympatyczne znajomości z ludźmi, którzy się tu przyszli kulturalnie zabawić. Zmienialiśmy miejsca, krążąc przez całą noc po sylwestrowym szlaku z tysiącami innych ludzi. Było super! A o północy zabrzmiał dzwon Pommerin z katedralnej wieży oraz walc i Wiedeńczycy ruszyli w tany. Niesamowite to było. 

Ach, Wiedeń...

Przyznam się, że to miasto to moja nowa miłość od października'14, kiedy to spędziłam tam weekend z Klubem 6 Talerzy. Chodziłam teraz tymi samymi ścieżkami: Starówka z katedrą, Hofburg, Naschmarkt itd., ale pojawiły się też nowe trakty i nowe odkrycia: Parlament, Kościół Boromeusza, Wotywny, ulica Graben, Hundertwasserhaus, Volkspark, Plac Marii Teresy (teściowej Europy) z jej ogromnym pomnikiem, Prater. Na Naschmarkcie odkryłam nowe octy: szparagowy i szafranowy. Na stoiskach rybnych sprzedawano to, czego nie udało mi się spróbować w Lizbonie - bakalau (suszony dorsz).



Na wytwornej ulicy Graben znalazłam sklep Juliusa Meinla z delikatesami z całego świata oraz przede wszystkim - z pyszną kawą. Ciekawe też były wózki na zakupy ze szkłem powiększającym przy rączce. Bardzo praktyczne! Zjadłam w końcu Wienerschnitzla z sałatką ziemniaczaną. Spróbowałam też kanapek Trześniewskiego. To Polak z Krakowa, który prawie 200 lat temu otworzył w Wiedniu bufet z kanapkami. Słynne do dziś, z pastami o wielu smakach, według starych receptur. Pyszne!



Byłam na Praterze, smutnym o tej porze roku (czynne tylko to wielkie Młyńskie Koło - jeden z symboli Wiednia). No i zwiedziłam domy Hundertwassera, którego nazywam Gaudim Wiednia.

Myślę, że mogłabym w Wiedniu jakiś czas pomieszkać - ot choćby tyle, by zaliczyć wszystkie muzea. Sądzę, że rok by na to wystarczył :-)

4 komentarze:

  1. Widziałam oczami wyobraźni wysyp świnek pod wiedeńskim ratuszem, uszami wyobraźni słyszałam walca, a węchem wyobraźni poczułam cynamonowego punscha (o ile takowy istnieje!). Przeczytanie Twojej relacji było absolutnym muss haben (określenie-doskonałość!), na które czekałam od ~30 grudnia. Szkło powiększające przy wózku? U nas musieliby do pilnowania takich wózków zatrudnić dodatkowych ochroniarzy :(
    Bardzo dobry wpis! ...tylko to jajeczko na kanapce za bardzo kusi o tej porze... Ale kamień z nerki, że mam jeszcze jedno w lodówce! Będzie na śniadanie! :)
    Fantastyczna wyprawa!
    Ściskam : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki czytelnik z wyobraźnią to skarb każdego blogera! Buziaki raz jeszcze...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że trafiła Pani na mojego bloga, pozdrawiam serdecznie!

      Usuń