Wiosna idzie, koty już ją czują! Lola, do tej pory nie oddalająca się na krok od swego ocieplonego cud-domku z bali i z tarasem, nagle zaczęła wypuszczać się na wycieczki do sąsiadów i dalej. Odkąd przenieśliśmy jej domek z ogrodu (bo kuna ją tam napadła i koteczka bardzo się bała) – kocia willa od frontu stoi, tuż przy garażu, Lola więc ma nas na oku.
Musimy płacić myto za każdym razem gdy wyjeżdżamy (wrzucamy coś do miseczki, inaczej Lola rzuca się nam pod koła), a gdy wracamy – czeka na samym środku wjazdu z wymówkami, gdzie byliśmy tak długo, a tu koty głodują! Jednak od paru dni zdarza się, że wracamy, a Lolki ani widu. Dopiero po paru minutach pędzi ku nam od strony jednych lub drugich sąsiadów.
Tak też było przedwczoraj. Przybiegła spóźniona (przegapiła więc czarodziejski moment gdy otwierają się wrota uruchamiane na pilota – zawsze ją to bawi). Za nią jednak podążał jak cień drugi kotek – czarny, z białymi łapkami. Ukrył się pod autem sąsiadów, nie miał śmiałości podejść bliżej. Po chwili przyszedł, ale Lola była czujna – tupnęła na niego nóżką, ja się dołączyłam, więc przegoniłyśmy intruza. Lola nie wyglądała na zainteresowaną kolegą. Jadła swoje danie główne, więc poszłam sobie - ścieżką do drzwi wejściowych, ale przechodząc koło ogrodzenia poczułam nagle taki smród, że aż się zachwiałam. Kocie siki, a raczej kocura.
- Aaa, to ten czarny to Lolki absztyfikant! – zamruczałam pod nosem i palnęłam się w czoło.
Zatrzymałam się, próbując dokładnie zlokalizować epicentrum smrodu. Woń snuła się przy ogrodzeniu, ale nie byłam pewna, czy nie kumuluje się wokół samochodu sąsiadów, zaparkowanego przy murku, na zewnątrz. Pod tym właśnie autem skrył się wcześniej obcy kocur. Weszłam do domu, ale coś nie dawało mi spokoju. Muszę zlikwidować ten zapach! – powiedziałam do Andrzejka zdając relację z wizyty absztyfikanta.
- Ale po co, przecież wszyscy wiedzą, że to nie Lola?
- Ale ten absztyfikant tu będzie przychodził i strzykał – powiedziałam zmartwiona. - Narazi się Lola sąsiadom i w ogóle.
Niewiele deliberując wzięłam wielkie gumowe rękawiczki i sprzęt zawodowej konserwatorki powierzchni płaskich i zaudałam się celem wyszorowania murku po obszczymurku.
Dodam tylko, że było ciemno, późno i padał deszcz. A ja wrzątkiem i Ajaxem zacierałam ślady wiosennej wizyty Lolkowego absztyfikanta! I tak zostałam szorowaczką.
Szorowaczka na pewno naraziła się autorowi zapachu. :D Tak się biedak napracował... ;) A domek śliczny.
OdpowiedzUsuńMyślę, że mnie pilnie obserwował i już ma harmonogram następnych strzyknięć...
OdpowiedzUsuńA domek to dzieło mego uzdolnionego męża, który chyba zagłusza tym wyrzuty sumienia - w końcu to przez niego nie możemy wziąć Loli do domu... A ona go tak kocha! Jak wszystkie koty zresztą.