piątek, 25 kwietnia 2014

Motyl wart 500 złotych!

Co za historia! Mój najnowszy fijoł: "glinkowanie" przyniosło - prócz radochy, którą mam, ilekroć wytworzę coś własnoręcznie i obdaruję znajomego -  także materialną korzyść...

Wzięłam bowiem udział w wiosennym konkursie jednego z wrocławskich centrów handlowych. Należało zrobić zakupy za min. 75 zł, wypełnić kupon konkursowy i czekać na wygraną w postaci bonu o wartości 500 zł na zakupy w tymże centrum. No to się zalogowałam (jeszcze przed świętami). Myślałam naiwnie, że wystarczy paragon za zakupy, a tu pojawia się trudność: trzeba napisać, jak inspiruje mnie wiosna i załączyć... zdjęcie! 

Cholerka, co robić? Wtem oko moje pada na kolejnego motyla,  którego wygniotłam kilka dni wcześniej, suszącego swe skrzydełka po malowaniu lakierami do paznokci... Jaka piękna, wiosenna inspiracja!

Napisałam więc na kuponie, że wiosna inspiruje mnie do tworzenia motyli z glinki (zanim pojawią się te prawdziwe) i że je z wielką przyjemnością rozdaję przyjaciołom. Załączyłam zdjęcie (pilnie bowiem dokumentuję swoje dzieła sztuki, zanim je rozdam). 


No i dziś właśnie było ogłoszenie wyników. I zdumienie wielkie - na stronie internetowej wymieniono laureatów. Jestem jedną z 3 osób, które zdobyły możliwość zaszalenia na zakupach. Powyżej "zwycięski motyl". Ale numer! Pierwszy raz wygrałam coś w tego rodzaju konkursie! Jestem w szoku i zdumieniu wielkim...

wtorek, 22 kwietnia 2014

Podryw pod Botanikiem

Mamy od lat taką "świecką tradycję" w Wielką Sobotę, że jedziemy na Ostrów Tumski z koszyczkiem do święcenia, a potem - jeśli pogoda sprzyja - odwiedzamy Ogród Botaniczny.

W tym roku pogoda bardzo nam sprzyjała, więc po odstawieniu koszyczków do samochodu udajemy się w kierunku bramy ogrodu. Idziemy w takim szyku: Andrzej z przodu, ja z mamą z tyłu. Opowiadając mamie o czymś, w pewnym momencie użyłam słowa problem i nagle słyszę za plecami dość familiarny głos męski:

- Aj tam, aj tam, problem! Problem to ja mam!

Odwracam się, będąc przekonana, że to jakiś znajomy chce mnie zaczepić, ale widzę - hmmm, obcy facet, lat około trzydzieści parę, lekko zawiany, ale w taki uroczy sposób. Dżinsy, bluza z kapturem, kurteczka - czysto ubrany, na sportowo i nawet przystojny, tylko mocno "zakropiony". Ale grzeczny. Facet kontynuuje:

- Ja to mam problem, wiecie panie, nawet nie mam do kogo iść jutro na śniadanie! - skarży się.

- No widzę, że ma pan problem, bo się pan nieco zakropił... - stwierdzam.

- Aj tam, aj tam, troche tak, bo co ja zrobię? Czy ja moge paniom trochę potowarzyszyć? - pyta grzecznie.

- Ale my nie idziemy daleko, tylko do Ogrodu Botanicznego - odpowiadam.

- Nooooo, panie to wyglądaja na takie, co problemów nie mają - zagaja ów człowiek.

- Aj tam, aj tam, my tylko tak wyglądamy, bo też je mamy - pocieszam go jak umiem.

Andrzej zaczyna się interesować naszą konwersacją, odwraca się, a facet chyba myślał, że my same spacerujemy, więc pyta:

- Przepraszam, czy ten pan jest z paniami w jakiś sposób zaprzyjaźniony?

- Tak - odpowiadamy z mamą chórem - nawet bardzo zaprzyjaźniony jest...

- Aha, a ja od razu państwa poznałem!

- Jak to nas pan poznał? - dociekam.

- Poznałem, poznałem! - cieszy sie chłopak - ten pan jest synem tej pani - wskazuje na moją mamę, lekko się chwiejąc. - Uderzające podobieństwo!

Wybuchamy we trójkę śmiechem, po czym tłumaczę:

- Nie, ta pani to teściowa, nie mama... Ja tu jestem dzieckiem... - sprostowałam.

- Tak czy siak, niech ten pan się boi! - grozi facet.

- A czego ma się bać? - pytam.

- Bo ja jestem młodszy!

Nie bardzo wiedząc, czego dotyczy ta oferta zamilkłam.

- No i gdzie pan będzie na śniadaniu? - zagaiła nagle moja mama. - Nie może pan pójśćdo mamusi?

- No mogę, mamusia mnie zaprasza, ale ja uparciuch jestem! - oznajmia z rozbrajającym uśmiechem nasz nowy znajomy.

Nie wiem, o co panu chodziło - chciał się wyżalić, załapać na śniadanie czy prosić o wsparcie, lecz nagle przed bramą ogrodu spłoszył się najwyraźniej, pożegnał nas grzecznie i oddalił się, chwiejnym krokiem w siną dal katedralną. Żal go nam było z mamą.

No i ciekawiło nas, jak to on rozpoznał w zięciu - syna. Czyżby z zięciami i teściowymi było tak jak z psami i ich właścicielami - po latach upodobniają się do siebie? Nie wiem, nie wiem...

Życzenie

Jesteśmy na świątecznym spacerze z rodziną w Ogrodzie Japońskim. Z nami jeden "żywy" 3-latek.

Podchodzimy do małej studzienki w ogrodzie, do której zwiedzający wrzucają monety. Taka japońska studnia zyczeń. Mama pyta malca:

- Kubusiu, chcesz wrzucić pieniążek? Chłopiec kiwa głową. Dostaje więc monetę i polecenie od mamy:

- A teraz powiedz życzenie...

- ŻYYYYCZEENIEEEE!!!!!!!!! - drze się na cały ogród maluch...

piątek, 18 kwietnia 2014

Święconka na śniadanie wielkanocne

Pomyślałam, że warto przedstawić specjał, który jada się w mojej rodzinie na śniadanie wielkanocne, a którego korzenie wywodzą się ze Lwowa.

Stamtąd bowiem pochodzili rodzice mego Taty, tam też się mój Tatuś urodził. I odkąd pamiętam, na śniadanie wielkanocne w naszym domu szykowana była tak zwana "święconka". Nazwa bierze się oczywiście z tego, że lwią część jej składników stanowią poświęcone w Wielką Sobotę wędliny i pisanki... Jej przygotowanie trochę przypomina "technikę" przyrządzania tatara, ale po kolei...

Składniki:
- kilkanaście dkg różnych wędlin (w zależności od ilości biesiadników): obowiązkowo biała kiełbasa, wiejska wędzona (2-3 rodzaje), baleron, szynka (też 2-3 jej rodzaje), przyda się nawet boczek,
- po 2 ugotowane jajka na biesiadnika (można oczywiście więcej),
- chrzan tarty,
- laska chrzanu świeżego (korzeń)
- ćwikła,
- ocet (może być jabłkowy, albo sok z cytryny).

Jak przygotować święconkę? Do większej salaterki lub miski kroimy wszystkie rodzaje wędlin (w mniejsze kawałki, półplasterki, kwadraciki - jak wyjdzie). Mieszamy dokładnie i stawiamy na stół. Jajka ugotowane i obrane w oddzielnej misce - też pojawiają się na świątecznym stole. Chrzan tarty i ćwikła do salaterek. Natomiast korzeń chrzanu obieramy i strugamy ostrym nożem na strużki, które skrapiamy sokiem z cytryny, by nie ściemniały - i stawiamy na stole w oddzielnym naczyniu.
Teraz najfajniejsza (jak przy tatarze) część biesiady: Każdy nakłada sobie ze wspólnej miski wędlinę, dodaje jaja, które sieka na talerzu i miesza starannie z mięskiem. Na koniec przyprawy - chrzan tarty, chrzan strugany, wszystko obficie podlane sokiem z cytryny bądź octem. Kiedy doda się ćwikłę, całość nabiera dziwnego wyglądu (znów tatar mi się przypomina), ale wtedy właśnie święconka jest najsmaczniejsza!

Spróbujcie, a wykrzykniecie Alleluja!