wtorek, 22 kwietnia 2014

Podryw pod Botanikiem

Mamy od lat taką "świecką tradycję" w Wielką Sobotę, że jedziemy na Ostrów Tumski z koszyczkiem do święcenia, a potem - jeśli pogoda sprzyja - odwiedzamy Ogród Botaniczny.

W tym roku pogoda bardzo nam sprzyjała, więc po odstawieniu koszyczków do samochodu udajemy się w kierunku bramy ogrodu. Idziemy w takim szyku: Andrzej z przodu, ja z mamą z tyłu. Opowiadając mamie o czymś, w pewnym momencie użyłam słowa problem i nagle słyszę za plecami dość familiarny głos męski:

- Aj tam, aj tam, problem! Problem to ja mam!

Odwracam się, będąc przekonana, że to jakiś znajomy chce mnie zaczepić, ale widzę - hmmm, obcy facet, lat około trzydzieści parę, lekko zawiany, ale w taki uroczy sposób. Dżinsy, bluza z kapturem, kurteczka - czysto ubrany, na sportowo i nawet przystojny, tylko mocno "zakropiony". Ale grzeczny. Facet kontynuuje:

- Ja to mam problem, wiecie panie, nawet nie mam do kogo iść jutro na śniadanie! - skarży się.

- No widzę, że ma pan problem, bo się pan nieco zakropił... - stwierdzam.

- Aj tam, aj tam, troche tak, bo co ja zrobię? Czy ja moge paniom trochę potowarzyszyć? - pyta grzecznie.

- Ale my nie idziemy daleko, tylko do Ogrodu Botanicznego - odpowiadam.

- Nooooo, panie to wyglądaja na takie, co problemów nie mają - zagaja ów człowiek.

- Aj tam, aj tam, my tylko tak wyglądamy, bo też je mamy - pocieszam go jak umiem.

Andrzej zaczyna się interesować naszą konwersacją, odwraca się, a facet chyba myślał, że my same spacerujemy, więc pyta:

- Przepraszam, czy ten pan jest z paniami w jakiś sposób zaprzyjaźniony?

- Tak - odpowiadamy z mamą chórem - nawet bardzo zaprzyjaźniony jest...

- Aha, a ja od razu państwa poznałem!

- Jak to nas pan poznał? - dociekam.

- Poznałem, poznałem! - cieszy sie chłopak - ten pan jest synem tej pani - wskazuje na moją mamę, lekko się chwiejąc. - Uderzające podobieństwo!

Wybuchamy we trójkę śmiechem, po czym tłumaczę:

- Nie, ta pani to teściowa, nie mama... Ja tu jestem dzieckiem... - sprostowałam.

- Tak czy siak, niech ten pan się boi! - grozi facet.

- A czego ma się bać? - pytam.

- Bo ja jestem młodszy!

Nie bardzo wiedząc, czego dotyczy ta oferta zamilkłam.

- No i gdzie pan będzie na śniadaniu? - zagaiła nagle moja mama. - Nie może pan pójśćdo mamusi?

- No mogę, mamusia mnie zaprasza, ale ja uparciuch jestem! - oznajmia z rozbrajającym uśmiechem nasz nowy znajomy.

Nie wiem, o co panu chodziło - chciał się wyżalić, załapać na śniadanie czy prosić o wsparcie, lecz nagle przed bramą ogrodu spłoszył się najwyraźniej, pożegnał nas grzecznie i oddalił się, chwiejnym krokiem w siną dal katedralną. Żal go nam było z mamą.

No i ciekawiło nas, jak to on rozpoznał w zięciu - syna. Czyżby z zięciami i teściowymi było tak jak z psami i ich właścicielami - po latach upodobniają się do siebie? Nie wiem, nie wiem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz