Mamy od lat taką "świecką tradycję" w Wielką Sobotę, że jedziemy na Ostrów Tumski z koszyczkiem do święcenia, a potem - jeśli pogoda sprzyja - odwiedzamy Ogród Botaniczny.
W tym roku pogoda bardzo nam sprzyjała, więc po odstawieniu koszyczków do samochodu udajemy się w kierunku bramy ogrodu. Idziemy w takim szyku: Andrzej z przodu, ja z mamą z tyłu. Opowiadając mamie o czymś, w pewnym momencie użyłam słowa problem i nagle słyszę za plecami dość familiarny głos męski:
- Aj tam, aj tam, problem! Problem to ja mam!
Odwracam się, będąc przekonana, że to jakiś znajomy chce mnie zaczepić, ale widzę - hmmm, obcy facet, lat około trzydzieści parę, lekko zawiany, ale w taki uroczy sposób. Dżinsy, bluza z kapturem, kurteczka - czysto ubrany, na sportowo i nawet przystojny, tylko mocno "zakropiony". Ale grzeczny. Facet kontynuuje:
- Ja to mam problem, wiecie panie, nawet nie mam do kogo iść jutro na śniadanie! - skarży się.
- No widzę, że ma pan problem, bo się pan nieco zakropił... - stwierdzam.
- Aj tam, aj tam, troche tak, bo co ja zrobię? Czy ja moge paniom trochę potowarzyszyć? - pyta grzecznie.
- Ale my nie idziemy daleko, tylko do Ogrodu Botanicznego - odpowiadam.
- Nooooo, panie to wyglądaja na takie, co problemów nie mają - zagaja ów człowiek.
- Aj tam, aj tam, my tylko tak wyglądamy, bo też je mamy - pocieszam go jak umiem.
Andrzej zaczyna się interesować naszą konwersacją, odwraca się, a facet chyba myślał, że my same spacerujemy, więc pyta:
- Przepraszam, czy ten pan jest z paniami w jakiś sposób zaprzyjaźniony?
- Tak - odpowiadamy z mamą chórem - nawet bardzo zaprzyjaźniony jest...
- Aha, a ja od razu państwa poznałem!
- Jak to nas pan poznał? - dociekam.
- Poznałem, poznałem! - cieszy sie chłopak - ten pan jest synem tej pani - wskazuje na moją mamę, lekko się chwiejąc. - Uderzające podobieństwo!
Wybuchamy we trójkę śmiechem, po czym tłumaczę:
- Nie, ta pani to teściowa, nie mama... Ja tu jestem dzieckiem... - sprostowałam.
- Tak czy siak, niech ten pan się boi! - grozi facet.
- A czego ma się bać? - pytam.
- Bo ja jestem młodszy!
Nie bardzo wiedząc, czego dotyczy ta oferta zamilkłam.
- No i gdzie pan będzie na śniadaniu? - zagaiła nagle moja mama. - Nie może pan pójśćdo mamusi?
- No mogę, mamusia mnie zaprasza, ale ja uparciuch jestem! - oznajmia z rozbrajającym uśmiechem nasz nowy znajomy.
Nie wiem, o co panu chodziło - chciał się wyżalić, załapać na śniadanie czy prosić o wsparcie, lecz nagle przed bramą ogrodu spłoszył się najwyraźniej, pożegnał nas grzecznie i oddalił się, chwiejnym krokiem w siną dal katedralną. Żal go nam było z mamą.
No i ciekawiło nas, jak to on rozpoznał w zięciu - syna. Czyżby z zięciami i teściowymi było tak jak z psami i ich właścicielami - po latach upodobniają się do siebie? Nie wiem, nie wiem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz