niedziela, 16 lipca 2023

Czekoladowa Brugia

City-break w Brugii przyniósł wiele wrażeń wzrokowo-smakowych.

Wypad do Brugii był całkiem spontaniczny (więc nieplanowany wcześniej). Nigdy nie byłam w Belgii i jakoś mnie ta strona Europy niespecjalnie pociągała. Nie wiedziałam, że taką perełkę skrywa w sobie - średniowieczne, wspaniale zachowane miasto nad kanałami, niczym jakaś starsza wersja Wenecji. Perła Flandrii czy też nawet jej serce, stolica. Niegdys bogata jak Wenecja (a może bardziej?), zapomniana na 500 lat, co uratowało jej przedwieczny kształt i stan.

Mało przewodników po Brugii w języku polskim nie ułatwiało zadania. Postanowiliśmy poddać się miastu i odkrywać je w trakcie podróżowania, a nie przed, jak mam w zwyczaju. Pełnych dni na zwiedzanie było aż trzy. 

Na jakimś blogu podróżniczym przeczytałam, że na Brugię wystarczą 2-3 godziny. No to ucieszyłam się: mamy zapas czasowy, może i Gandawę da się zwiedzić?

Na miejscu okazało się jednak, że wspomniana blogerka się myliła. 2-3 godziny to na jakieś małe muzeum można by poświęcić! Do Gandawy nie dotarliśmy, okopaliśmy się w Brugii i postanowiliśmy zajrzeć we wszystkie opisane i nieopisane zakamarki.

Ten trochę starszy, XVII-wieczny...
To co dominuje na starówce, wpisanej na listę UNESCO to ceglane domki jak z piernika. Troszkę przypominały mi ulubiony Toruń, jednak tu w Brugii jest ich zdecydowanie więcej. Co prawda panuje tu moda malowania cegły na biało lub inny pastelowy kolor, i nie wiem, czy to dobrze? Widocznie Brugijczykom znudził się monotonny kolor cegły  i w zgodzie z panująca modą wnętrzarską dewastują zabytki na nowe kopyto... Takie jest moje skromne zdanie: dewastują! Pociągające były detale budynków: drzwi, medaliony, kołatki itp. Uliczki ciasno zabudowane, czasem dość wąskie. 

Im bliżej centrum (czyli rynku, zwanego Markt) więcej uroczych sklepów, knajpek. Oczywiście nastawiałam sie na spróbowanie sztandarowych potraw belgijskich: frytek, piwa i małży. I czekolady! Pierwsza wizyta w restauracji i wpadłam w menu na waterzooi - jednodaniowy posiłek złożony z gęstej jakby zupy ze śmietaną i z drobiem, ziemniaczkami, bardzo sycącej i smacznej. Potem jadłam już tylko mule z frytkami w różnych konfiguracjach. Nie zawsze smacznie, najgorzej zjadłam (niesmacznie) na samym Rynku (czyli w restauracji na Markt). Ale się nie poddałam w szukaniu najlepiej przyrządzonych muli!

 Frytkarnie były na każdym kroku. Jestem znaną w rodzinie fanką frytek (która ma na nie ochotę czasem o pierwszej w nocy), więc czułam się jak w frytkowym raju. Efekt? Kilogram na wadze w górę. Chociaż to nie jest wyłączna zasługa frytek!

Czekoladziarnie to osobny temat - nie widziałam nigdzie tak pięknych, pachnących sklepów. Niektóre wyglądały jak jubiler. Diamenty tu sprzedają? Nie, praliny! Różne ceny, różne kształty, smaki - poezja! Nie degustowałam ich jednak w takich ilościach jak... piwo!

Podobnie było ze sklepami z piwem. Podobno Belgia produkuje ok. 500 rodzajów piwa, wiele w opactwach (trapistów na przykład). Rozmaitość kolorów, nazw. Zagustowaliśmy w piwach nazywanych bruin (czyli niejasnych), chociaż trzeba uważać, są cholernie mocne! To jest też powód ich rozcieńczania przez trapistów do posiłków, ale i sprzedawania w ogóle w małych butelkach - 0,25 lub 0,33 ml. Dodatkowym zadziwieniem dla nas była ilość rodzajów szkła, w których podaje się piwo w Belgii - każda marka ma własny kształt kieliszka, nie wiem, czy jakieś się powielają. Piwa mocne, ciemne w kolorze jak wino podaje się w szkle na nóżkach różnej długości. Ta cała kieliszkologia dodatkowo ubarwia picie tutaj piwa i naprawdę podkręca smak trunku. Są piwa, które dzięki kształtowi kielicha pienią się w pożądany sposób itp. Wiedza na ten temat jest chyba przeogromna wśród Belgów. Tyle kulinariów i spirytualiów. Czas wrócić do wrażeń przyrodniczo-kulturowych. 

Popłynęliśmy łodzią przez kanały - pogoda dopisywała, więc 30-minutowa podróż (za 12 euro od osoby) była bajeczną wyprawą do miejsc, które wcześniej zwiedziliśmy drogą naziemną :-) Inaczej, bardziej romantycznie wygląda to z poziomu wody, gdy mija się też urocze kafejki ulokowane nad samym kanałem, w których goście popijają piwo z eleganckich kieliszków. Potem sami usiedliśmy w takiej kafejce i popijaliśmy piwko. 

Mijaliśmy też dom, w którym przez jakiś czas dawno temu mieszkała znana aktorka Audrey Hepburn i kilka innych tego typu atrakcji wymienianych przez kapitana naszej łódki..

Poza wycieczką kanałami zwiedziliśmy parę muzeów z malarstwem flamandzkim. Widziałam tryptyk Hieronima Boscha, mojego bardzo ulubionego malarza. 

Wdrapaliśmy się też na Belforta - wieżę, która jest jednym z trzech najwyższych elementów w panoramie Brugii, zresztą z jej szczytu rozciąga się ten niezapomniany widok na dachy miasta. Uroczo.

Nie udało nam się zrobić zdjęć Brugii by night, ponieważ w czasie gdy tam byliśmy słońce zachodziło o 22-giej i jeszcze przez dobrą godzinę  było jasno jak w dzień! 

Wyprawa jak najbardziej udana, miły hotel Golden Tulip de Medici, w którym do śniadania (obfitego, chociaż dość monotonnego) podawano szampana! No to śniadania mi się nie nudziły :-)