wtorek, 5 grudnia 2023

Cinque Terre, czyli trekkingowe oblicze Ligurii

Kolejny odcinek, już trzeci, relacji z morskiej wyprawy listopadowej. Tym razem opiszę okolice startu naszej podróży - park narodowy zwany Cinque Terre. Zwiedzamy Ligurię!

Liguria to region Włoch ze stolicą w Genui. Wąski pas nadmorski, na zachodzie graniczący z Lazurowym Wybrzeżem - San Remo tu jest i Alassio. We wschodniej części, zwanej Riviera del Levante znajduje się park narodowy Cinque Terre. To pięć (cinque) wiosek rybackich położonych malowniczo na skałach, do których najłatwiej dotrzeć drogą morską.

My wybraliśmy jednak pociąg, z La Spezia - miasta, na którym Liguria się kończy. Do La Spezia dopłynął nasz wycieczkowiec, tu łatwo było znaleźć dworzec kolejowy i zakupując abonament jednodniowy (14 euro za osobę), rozpocząć podróżowanie po Cinque Terre. 

Piętrowy pociąg kursuje z La Spezia przez  osiemnastokilometrowy pas wybrzeża i pięć wiosek: Monterosso, Vernazza, Corniglia, Manarola i Riomaggiore. W przewodniku opisany był ten pociąg jako panoramiczny, więc po zajęciu najlepszych widokowo miejsc cieszyliśmy się na wrażenia krajobrazowe. Nic z tego! Większość trasy pociąg pokonuje tunelami :-)

plaża w Monterosso Al Mare

Pojechaliśmy zatem najpierw do końcowej wioseczki, Monterosso, by wracając wysiąść jeszcze w przynajmniej dwóch. Taki był ambitny plan, bowiem ograniczała nas godzina powrotu na statek. W Monterosso są ponoć najpiękniejsze plaże Cinque Terre, ale nie one były dla nas interesujące. Nie ta pora roku, no i my nieplażowi w ogóle. Tutaj natomiast zaczyna się trasa trekkingowa wzdłuż wybrzeża, zwana Via dell' Amore - Droga Miłości. Podziwia się z niej morze i winnice, gaje oliwne, i sady owocowe, tarasowo położone przy wioskach. Niektóre odcinki Drogi Miłości są zaopatrzone w łańcuchy, klamry. Na trekking absolutnie nie byliśmy przygotowani, zwiedziliśmy więc wioseczkę. Spacer był bardzo przyjemny. 

uliczki Monterosso
Z dworca do centrum prowadzi nadmorska promenada (albo, do wyboru -  tunel), z której skorzystaliśmy, bo malownicza. Potem zanurzyliśmy się w śliczne, wąskie jakby średniowieczne uliczki, rozjaśnione kolorowymi fasadami domów, bugenwillą. Miasteczko budziło się do życia, czynne były bary, sklepiki z pamiątkami i wyrobami rzemiosła. 

I nagle wyrósł przed nami kościół św. Jana Chrzciciela, fasada w paski czarno-białe. Kościoły liguryjskie są często budowane z karraryjskiego marmuru (z pobliskiej Toskanii), łączonego z lokalnym łupkiem - czarną skałą wydobywaną w Val Fontanabuona. Podobnie wygląda fasada katedry w Genui, a tak wygląda front katedry w Monterosso, z piękną, misterną rozetą, największą wśród kościołów Cinque Terre:

Kościół jest z XIII w., pod wezwaniem Jana Chrzciciela. Przebudowany na przełomie XIII i XIV w. 

Usiedliśmy sobie w pobliżu na piwku, słońce grzało jak szalone, było najmilej jak być może. Mieliśmy sporo czasu do pociągu i zwiedzania następnej wioseczki. W drodze powrotnej na dworzec podeszliśmy jeszcze do posągu giganta, siedzącego w zamyśleniu nad morzem. Dzieło artysty Minerbiego z początku XX w., pierwotnie wykute w skale, obecnie odnowione w cemencie (rzeźba została zniszczona w czasie II wojny światowej):

gigant

W pobliżu giganta znajduje się letnia rezydencja Eugenio Montale, pisarza i poety nagrodzonego Noblem w dziedzinie literatury w 1975 r. (zm. w 1981 r.). Niestety, nigdy nie czytałam nic z jego twórczości.

Jeszcze jedno dzieło w Monterosso mnie zachwyciło: przy jakimś małym kościółku, w wejściu stały dwie ceramiczne figury świętych. Jedna z nich to święty Andrea, więc mój Andrzejek musiał się pod nią sfotografować. Podziwiam kunszt artysty ceramika:

San Andrea

Następny przystanek w Vernazza, nazywanej perłą Cinque Terre. Miasteczko wymieniane  na liście najpiękniejszych włoskich miasteczek. Z dworca do zatoczki-głównego placu miasteczka prowadzi szeroka ulica. To pasaż handlowy, przy którym mnóstwo sklepików. Dominantem architektonicznym jest średniowieczny zamek z wieżą, którego jednakże nie zwiedzaliśmy. Po dotarciu do zatoczki zajęliśmy się zwiedzaniem kościoła św. Małgorzaty Antiochejskiej. Bryła jest dziwna, kościół ma dwa poziomy. Wygląda do dziś na średniowieczny, zbudowany na początku  XIV w. Fasada nieoryginalna, przebudowywana w XVI i XVII w. Za to wnętrze - średniowieczna bajka! Znów czarny kamień, tym razem z Mesco i lokalny piaskowiec. Wieża w niespotykanym, oktagonalnym kształcie. Była częścią  systemu obronnego Vernazzy.

Zatoczka czy też placo-plaża jest uroczym miejscem spotkań. Wszyscy tu coś jedzą, piją lub siedzą, podziwiając widoki. I nie brakuje wariatów, którzy usiłują sprawdzić się z morzem, walącym ostro w falochron i opryskującym wodą śmiałków, którzy podejdą zbyt blisko...

Również i w tym miasteczku można wejść na ścieżki trekkingowe, ale niektóre odcinki są od lat zamknięte ze względu na osuwiska, których nie zlikwidowano. Jeśli ktoś wybrałby się do Cinque Terre z zamiarem przejścia wielu pięknych tras, może czuć się rozczarowany.

deptak w Vernazza

główny plac w zatoce

fasada kościoła św. Małgorzaty

wnętrze kościoła

Region w ogóle wymaga szybkiej akcji ratunkowej. Pustoszejące miasteczka, upadek hodowli winorośli, sadownictwa, kataklizmy meteorologiczne  nie służą  kondycji całego parku narodowego Cinque Terre. W Vernazza w 2011 r. miała miejsce straszliwa powódź, która zniszczyła dolne piętra budynków. Praktycznie całe miasteczko jest zrekonstruowane...

W naszym planie było jeszcze odwiedzenie Riomaggiore, niestety niecierpliwość moja kazała nam wsiąść do pociągu, który przejechał trochę wcześniej. Tymczasem ominął on Riomaggiore i dotarł do La Spezia. Tak zatem zaskoczeni straciliśmy trzecie miasteczko, nie było już czasu wracać się. 

Za to obejrzeliśmy dokładniej La Spezia, drugie (po Genui) miasto Ligurii. Prezmieszczając się z dworca do naszego terminalu wycieczkowego odkryliśmy kilka przepysznych barokowych palazzo. Widać na każdym kroku bogactwo miasta - wielkiego portu morskiego od wieków. Na jednym z placyków zaczepili nas dwaj młodzieńcy prosząc o podpisanie jakiejś petycji antynarkotykowej. Na pytanie skąd jesteśmy - i naszą odpowiedź, wykrzyknęli: Marek Kotański! Pamiętacie Marek Kotański? Oczywiście, odpowiedzieliśmy. Oni zaczęli tłumaczyć, że właśnie ta petycja to jest ważne narzędzie walki z dilerami narkotyków. Podpisaliśmy więc petycję (:-) Okazało się, że musieliśmy też dać darowiznę... Jak w słusznej sprawie, to nie żal...

Zbliżając się do terminalu morskiego kruzerów, znów zrobiliśmy zdjęcie naszego smoka... Jego ogrom wciąż nas zachwycał!













czwartek, 23 listopada 2023

Majorka - Gaudi tu pracował!

W czasie naszej podróży wycieczkowcem, zawinęliśmy też do portu w Palma de Mallorca. Już z morza, gdy zbliżaliśmy się do miasta widoczna była imponująca budowla, stojąca jakby na samym brzegu... Katedra La Seu.

Widok był wspaniały. W pełnym słońcu wyłaniała się masywna budowla ozdobiona filigranowymi wieżami i przyporami, z beżowego kamienia. Był to pierwszy, najważniejszy cel naszej wycieczki na lądzie.

Nie bez przyczyny jest tak dobrze widoczna. Jej wymiary, zwłaszcza 44-metrowa wysokość nawy głównej, plasują ją w czołówce katedr na świecie! W Europie jest bodajże drugą lub trzecią. 

Okazało się, że katedra też jest muzeum i wejście do niej podlega opłacie. Na szczęście bilet był dostępny, więc bez wahania zdecydowaliśmy się na wejście do monumentu. Budowana przez kilka wieków (od 1260 do 1600 roku), ale jej fundatorem był król Aragonii Jakub I. Wybudował świątynię w dowód wdzięczności za bezpieczne przypłynięcie do wyspy w czasie sztormu. Ukończono budowę w 1601 roku. Jednak trzęsienie ziemi w XIX w. zniszczyło mocno katedrę, konieczna była jej odbudowa. W 1851 r. w tym właśnie celu zaangażowany został Gaudi. No proszę, tego nie wiedziałam, ucieszyłam się bardzo, że jeszcze przed zawitaniem do Barcelony mogę mieć kontakt z Mistrzem... 

Jego autorstwa jest m.in. niezwykła dekoracja z korka, wisząca nad ołtarzem - baldachim:

Wnętrze katedry rozświetlają witraże, rozety, filtrujące światło, które maluje tu niezwykłe obrazy. Rozeta ma średnicę 11 metrów i jest największa na świecie! Oko gotyku.


Stolica Majorki jest jednym z najpopularniejszych celów turystycznych. Z wielkim lotniskiem, ogromnym portem mogącym przyjąć potężne wycieczkowce, jedną linią metra, łagodnym klimatem i atmosferą "Małej Barcelony" - jest perłą Morza Śródziemnego bez dwóch zdań. Czyste, zadbane miasto ze wspaniałymi budynkami. Secesyjne kamienice zachwycają swoimi dekoracjami, jedna piękniejsza od drugiej, całkiem jak w Barcelonie! Głowę urywało!


Była to moja pierwsza wizyta na Majorce i muszę przyznać, że zachęciła mnie do kolejnego przyjazdu, może jednak warto na troszkę dłużej.

wtorek, 21 listopada 2023

Neapol - miasto cudów, tajemniczych kultów, alchemików, artystów i świętych...

Odwiedziłam ponownie to niesamowite miasto całkiem niedawno. Od razu ruszyłam nadrobić zaległości w zwiedzaniu sprzed laty... Jednak nie uniknęłam nowych "ominięć". Znów powstała lista pominiętych, a fascynujących miejsc. Będzie pretekst, by do Neapolu wybrać się po raz trzeci!

Tym razem dotarłam do Neapolu drogą morską. Wycieczkowiec zaparkował zgrabnie w porcie, który znajduje się w samym sercu miasta. Do Starówki jest stąd parę minut piechotą. W pierwszej kolejności nadrabiałam zaległości, opisane w poście: https://zabawnaliteraturka.blogspot.com/2013/04/neapol-jacaranda-i-tajemnicze-szkielety.html. Potem był czas na nowe zachwyty. Jednak byłam w Neapolu tylko parę godzin, więc znów coś pominęłam! Np. nie dotarłam na cmentarz Fontanelle, który jest celem osobliwego kultu neapolitańskiego. Kult ten dotyczy opieki nad osieroconymi czy porzuconymi duszami. Na tym starym cmentarzu znajduje się mnóstwo czaszek i kości z czasów epidemii i innych nieszczęść, nękających miasto w dawnych wiekach. W tym kulcie chodzi o "adopcję" czaszki jakiegoś anonimowego zmarłego, otaczanie jej opieką (a więc czyszczenie, polerowanie, ozdabianie kwiatami, przemawianie do niej, budowanie kapliczek itd.). To wszystko odbywa się nie bezinteresownie! Czaszka ma się odwdzięczyć, i to konkretnie - zdrowiem, miłością i innymi dobrami, o które prosi adoptujący. Np. o podanie szczęśliwych numerów lotto... Kiedy po jakimś czasie adoptujący nie otrzyma dowodów wdzięczności, czaszkę porzuca i adoptuje nową... Kult ten został zakazany przez Kościół w 1969 r i wówczas cmentarz zamknięto, ale otwarto go ponownie w 2010 r. jako atrakcję turystyczną. I kult chyba ma się dobrze... 

kapliczka w bramie jakiejś kamieniczki 
Neapolitańczycy są bowiem mistykami z urodzenia. Zabobonni, religijni jakąś taką nieortodoksyjną czasem religijnością. Jak pisał o Neapolu, w którym przeżył 45 lat, nasz pisarz Gustaw Herling-Grudziński: Sama magia odgrywa w życiu Południa kolosalną rolę. Te rozmaite czary, zamawiania, niezamawiania, odmawiana, przywoływania, złe oko. (…) Łączą się z bardzo głębokim pragnieniem Cudu, którego przeżycie jak gdyby stawia tych ludzi na nogach. I dlatego dzień 19 września (dopisek mój: data śmierci św. Januarego) jest bardzo ważnym dniem w życiu Neapolu. Dla Neapolitańczyków ten Cud nie jest manipulacją.” Nie sposób być zimnym racjonalistą  w mieście, które przechowuje w katedrze relikwię: ampułkę z krwią św. Januarego, raz w roku objawiającą swoje cudowne moce... 

Duomo

ampułka z krwią św. Januarego

Krew świętego jest w dniu jego męczeńskiej śmierci wyciągana ze skarbca przez arcybiskupa i sprawdzany jest stan jej skupienia. Staje się płynna. Po wyjęciu ampułki ze skarbca, arcybiskup prezentuje ampułkę i modli się. Zazwyczaj cud dokonuje się w ciągu kilku minut. Jeśli January zwleka, starsze kobiety intensyfikują modły i błagania, a także, jeśli trzeba, nie szczędzą świętemu… wyzwisk. January słyszy wtedy faccia ‘ngialluta - „ty zarazo!”.  
Kościół nie ma zdania co do tego cudu, aczkolwiek do Neapolu pielgrzymowali współcześni papieże, w tym nasz Jan Paweł II. Cud się nie wydarzył... 
“San Genna’ pienzace tu!” - Święty January, ty się tym zajmij - woła neapolitańczyk, gdy uznaje, że jest bezsilny wobec losu i January powinien przyjść mu z pomocą. Jeśli tego nie zrobi, usłyszy, co wkurzony petent o nim myśli. 
Być świętym w Neapolu wcale nie jest łatwo. Trzeba się ciągle wykazywać, bo patronów miasta jest... 52! Duuuuża konkurencja i proporcjonalna nielojalność neapolitańczyków.
Innym zaklęciem, które spotyka się na każdym kroku to czerwone papryczki, amulet neapolitańczyków. Rożek w kształcie papryczki chili (il cornetto rosso, il cornetto portafortuna) to odstraszacz zła. Musi być podarowany. 

taki podarowałam mężowi

Noszony na szyi, albo  jako brelok, rzeźba stawiana w domu - wszelkie rozmiary, kolory i rodzaje dozwolone. Te z korala kupuje się dla siebie. W prezencie - z ceramiki, plastiku. Wręczając komuś papryczkę (tak naprawdę jest to róg), trzeba delikatnie stuknąć jej końcem w dłoń obdarowywanego trzy razy, ów zamknąć dłoń powinien - wtedy zostaje zainstalowana "ochrona" niczym pole siłowe. 
O Neapolu można godzinami rozprawiać. Nawet słowem jeszcze nie wspomniałam o dominującym akcencie krajobrazowym - Wezuwiuszu. 


Za to nocą, w kolii świateł wyglądał olśniewająco:

Neapol nocą





niedziela, 20 sierpnia 2023

Ceramiczny Bolesławiec – swego czasu najlepsze miasto w Polsce!

W ogólnopolskim rankingu miast przyznano pierwszeństwo dolnośląskiemu Bolesławcowi, słynącemu z ceramiki...

Jednak nie tylko dla pięknych kubeczków  i talerzy warto tu zajrzeć. Miasto ma ciekawą historię, liczne atrakcje turystyczne, malowniczą Starówkę, oraz piękną okolicę. 

(Pre)historia Rejon zamieszkiwany był już 10000 lat p.n.e., ale nie musimy sięgać aż tak daleko w przeszłość. Były tu plemiona, które miały kontakty z Celtami. Słowianie przybyli w VII w. Status miasta pojawił się w 1251 roku kiedy to książę Bolesław Rogatka dokonał lokacji Bolesławca na prawach miejskich. Ale to nie od jego imienia miasto wzięło nazwę. Księciem, który może być brany pod uwagę jest Bolesław Wysoki (1163-1201), wnuk Bolesława Krzywoustego. Zatem to jedno z najstarszych miast polskich. Krzyżowały się tutaj szlaki handlowe, więc miasto szybko się rozwijało, powstawały mury obronne, ratusz, kościół. Przez bogate w wydarzenia wieki średnie i późniejsze, miasto przechodziło pod różne berła: do 1392 r. było Piastów, potem Czechów, Habsburgów, Prusaków. Od 1945 Bolesławiec wrócił na ziemie polskie.

Miasto dobrej gliny…Ceramika produkowana jest w Bolesławcu od 7-8 wieków. Dekorowana w
charakterystyczny sposób: techniką stempelkową. Każde naczynie wykonywane jest ręcznie z białej gliny i pokrywane emalią. Tradycyjna ma kolor kobaltowy. 
W każdy weekend miasto odwiedzają pielgrzymki zagranicznych turystów, kupujących na tony ceramiczne naczynia. Moda na nie trwa od wielu, wielu lat mimo (albo dzięki) tradycyjnym wzorom i kolorom, oraz coraz bardziej urozmaiconym kształtom. Miasto się pięknie odnawia i rozwija. Dowodem jest wyróżnienie z 2011 r. Bolesławiec otrzymał nagrodę Towarzystwa Urbanistów Polskich za rewitalizację rynku starego miasta wraz z plantami. Serce Bolesławca to Starówka z Ratuszem, zabytkowymi kamieniczkami z czasów renesansu i baroku, oraz XV-wiecznym Kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, ozdobionym barokowymi rzeźbami. Wnętrza kościoła to dzieło malarza i rzeźbiarza Giulio Simonettiego. Urokliwe


kamieniczki umilą leniwy spacer po Starówce. Ratusz jest z 1535 r., stanowi siedzibę władz miejskich. Ciekawy jest system murów, fos i stawów z XV w., który został częściowo zburzony w czasie wojen napoleońskich. Do dziś zachowała się jedna baszta. Mimo że z Bolesławca do morza kawał drogi, jednak zaglądając tu na weekend nie zapomnijcie zabrać kąpielówek. Znajdują się tu bowiem wspaniałe Termy. Budynek łaźni z 1895 r. został przekształcony w centrum odnowy biologicznej i spa. Oprócz term solankowych goście mogą skorzystać z saunarium, basenu,  groty solnej czy sekcji siłowni. Inna ważna informacja dla aktywnych: wokół miasta biegną liczne trasy rowerowe. Warto oddalić się od Rynku, by zobaczyć kamienny wiadukt, który ma aż 490 m długości, co czyni go jednym z najdłuższych tego typu obiektów w Europie. Powstał w latach 1844–1846, a jego budowę powierzono mistrzowi murarskiemu E. Ganselowi (który był także współzałożycielem bolesławieckiej loży masońskiej oraz alchemikiem). Projekt kosztował 400 tys. talarów, co stanowiło ogromną sumę, a w tę inwestycję zaangażowanych było aż 600 osób. Wiadukt do dziś zachwyca urodą. W 1846 r. otwarcia tej przeprawy kolejowej nad rzeką Bóbr dokonał król pruski Fryderyk Wilhelm IV.

Wyśpij się z Napoleonem i Sherlockiem Holmesem! To nie była jedyna koronowana głowa, odwiedzająca Bolesławiec. Napoleon był tu sześć razy, a jego rosyjski pogromca, Kutuzow ma w Bolesławcu swój pomnik. Imponująca baza noclegowa sprawia, że samo nocowanie w Bolesławcu może być przygodą. W Hotelu Ambasada i Hotelu Garden pokoje urządzone są w pełnym przepychu stylu pałacowym. Może to pamiątka aż 6-ciokrotnego tu pobytu cesarza Napoleona! W Piramidzie naprawdę wyśpicie się w budynku o tym kształcie! A w Pensjonacie Inna Bajka każdy pokój urządzony jest w innym stylu. Pokój Sherlocka Holmesa przypomina wystrojem XIX-wieczny Londyn, inny to styl japoński, hinduski, turecki. Zresztą, sami sprawdźcie, co spowodowało, że Bolesławiec został tak wyróżniony w rankingu gmin miejskich i miejsko-wiejskich w 2019 r.. Jest to najmniejsze miasto w Polsce, które zarządzane jest przez prezydenta, a nie burmistrza. Oceniane były wyniki samorządu w takich obszarach jak: działania proinwestycyjne i prorozwojowe; rozwój społeczeństwa obywatelskiego; wspieranie działań na rzecz gospodarki rynkowej; promocja rozwiązań ekoenergetycznych i proekologicznych; współpraca krajowa i międzynarodowa; działania promocyjne. Warto przekonać się na własne oczy, jakie to miłe miejsce do życia!

 

 

niedziela, 16 lipca 2023

Czekoladowa Brugia

City-break w Brugii przyniósł wiele wrażeń wzrokowo-smakowych.

Wypad do Brugii był całkiem spontaniczny (więc nieplanowany wcześniej). Nigdy nie byłam w Belgii i jakoś mnie ta strona Europy niespecjalnie pociągała. Nie wiedziałam, że taką perełkę skrywa w sobie - średniowieczne, wspaniale zachowane miasto nad kanałami, niczym jakaś starsza wersja Wenecji. Perła Flandrii czy też nawet jej serce, stolica. Niegdys bogata jak Wenecja (a może bardziej?), zapomniana na 500 lat, co uratowało jej przedwieczny kształt i stan.

Mało przewodników po Brugii w języku polskim nie ułatwiało zadania. Postanowiliśmy poddać się miastu i odkrywać je w trakcie podróżowania, a nie przed, jak mam w zwyczaju. Pełnych dni na zwiedzanie było aż trzy. 

Na jakimś blogu podróżniczym przeczytałam, że na Brugię wystarczą 2-3 godziny. No to ucieszyłam się: mamy zapas czasowy, może i Gandawę da się zwiedzić?

Na miejscu okazało się jednak, że wspomniana blogerka się myliła. 2-3 godziny to na jakieś małe muzeum można by poświęcić! Do Gandawy nie dotarliśmy, okopaliśmy się w Brugii i postanowiliśmy zajrzeć we wszystkie opisane i nieopisane zakamarki.

Ten trochę starszy, XVII-wieczny...
To co dominuje na starówce, wpisanej na listę UNESCO to ceglane domki jak z piernika. Troszkę przypominały mi ulubiony Toruń, jednak tu w Brugii jest ich zdecydowanie więcej. Co prawda panuje tu moda malowania cegły na biało lub inny pastelowy kolor, i nie wiem, czy to dobrze? Widocznie Brugijczykom znudził się monotonny kolor cegły  i w zgodzie z panująca modą wnętrzarską dewastują zabytki na nowe kopyto... Takie jest moje skromne zdanie: dewastują! Pociągające były detale budynków: drzwi, medaliony, kołatki itp. Uliczki ciasno zabudowane, czasem dość wąskie. 

Im bliżej centrum (czyli rynku, zwanego Markt) więcej uroczych sklepów, knajpek. Oczywiście nastawiałam sie na spróbowanie sztandarowych potraw belgijskich: frytek, piwa i małży. I czekolady! Pierwsza wizyta w restauracji i wpadłam w menu na waterzooi - jednodaniowy posiłek złożony z gęstej jakby zupy ze śmietaną i z drobiem, ziemniaczkami, bardzo sycącej i smacznej. Potem jadłam już tylko mule z frytkami w różnych konfiguracjach. Nie zawsze smacznie, najgorzej zjadłam (niesmacznie) na samym Rynku (czyli w restauracji na Markt). Ale się nie poddałam w szukaniu najlepiej przyrządzonych muli!

 Frytkarnie były na każdym kroku. Jestem znaną w rodzinie fanką frytek (która ma na nie ochotę czasem o pierwszej w nocy), więc czułam się jak w frytkowym raju. Efekt? Kilogram na wadze w górę. Chociaż to nie jest wyłączna zasługa frytek!

Czekoladziarnie to osobny temat - nie widziałam nigdzie tak pięknych, pachnących sklepów. Niektóre wyglądały jak jubiler. Diamenty tu sprzedają? Nie, praliny! Różne ceny, różne kształty, smaki - poezja! Nie degustowałam ich jednak w takich ilościach jak... piwo!

Podobnie było ze sklepami z piwem. Podobno Belgia produkuje ok. 500 rodzajów piwa, wiele w opactwach (trapistów na przykład). Rozmaitość kolorów, nazw. Zagustowaliśmy w piwach nazywanych bruin (czyli niejasnych), chociaż trzeba uważać, są cholernie mocne! To jest też powód ich rozcieńczania przez trapistów do posiłków, ale i sprzedawania w ogóle w małych butelkach - 0,25 lub 0,33 ml. Dodatkowym zadziwieniem dla nas była ilość rodzajów szkła, w których podaje się piwo w Belgii - każda marka ma własny kształt kieliszka, nie wiem, czy jakieś się powielają. Piwa mocne, ciemne w kolorze jak wino podaje się w szkle na nóżkach różnej długości. Ta cała kieliszkologia dodatkowo ubarwia picie tutaj piwa i naprawdę podkręca smak trunku. Są piwa, które dzięki kształtowi kielicha pienią się w pożądany sposób itp. Wiedza na ten temat jest chyba przeogromna wśród Belgów. Tyle kulinariów i spirytualiów. Czas wrócić do wrażeń przyrodniczo-kulturowych. 

Popłynęliśmy łodzią przez kanały - pogoda dopisywała, więc 30-minutowa podróż (za 12 euro od osoby) była bajeczną wyprawą do miejsc, które wcześniej zwiedziliśmy drogą naziemną :-) Inaczej, bardziej romantycznie wygląda to z poziomu wody, gdy mija się też urocze kafejki ulokowane nad samym kanałem, w których goście popijają piwo z eleganckich kieliszków. Potem sami usiedliśmy w takiej kafejce i popijaliśmy piwko. 

Mijaliśmy też dom, w którym przez jakiś czas dawno temu mieszkała znana aktorka Audrey Hepburn i kilka innych tego typu atrakcji wymienianych przez kapitana naszej łódki..

Poza wycieczką kanałami zwiedziliśmy parę muzeów z malarstwem flamandzkim. Widziałam tryptyk Hieronima Boscha, mojego bardzo ulubionego malarza. 

Wdrapaliśmy się też na Belforta - wieżę, która jest jednym z trzech najwyższych elementów w panoramie Brugii, zresztą z jej szczytu rozciąga się ten niezapomniany widok na dachy miasta. Uroczo.

Nie udało nam się zrobić zdjęć Brugii by night, ponieważ w czasie gdy tam byliśmy słońce zachodziło o 22-giej i jeszcze przez dobrą godzinę  było jasno jak w dzień! 

Wyprawa jak najbardziej udana, miły hotel Golden Tulip de Medici, w którym do śniadania (obfitego, chociaż dość monotonnego) podawano szampana! No to śniadania mi się nie nudziły :-)


wtorek, 27 czerwca 2023

Ciastka z kwiatami

Pochwalić się musze, bo się uduszę: upiekłam ciastka z kwiatami! Wprawdzie po wypieku nie były już takie piękne, ale bardzo smaczne, maślane Nie mówiąc o tym, że w całym domu pachniało mi lawendą w czasie pieczenia!

Przepis na ciasto znalazłam w Internecie, było dużo masła, mało mąki w nim, stąd wielkie kłopoty z ulepieniem. Po dosypaniu własną miarką mąki dało się z nich wykroić serca... Kwiaty tylko jadalne: lawenda, róża, bratki, mięta. Mniam!




piątek, 9 czerwca 2023

Sałatka z surowymi szparagami i owocami

Dawno nie było tu kulinariów, którymi błyszczę każdego dnia przecież! No to dziś oszołomię Was przepisem na dziwną, autorską sałatkę szparagowo-owocową. Co więcej - bardzo smaczną!

Na spotkanie towarzyskie przygotowałam sałatkę o takim składzie:

- 3 dorodne morele

- garść rukoli

- kilka główek białych szparagów, surowych

- 12szt. dorodnych czerwonych mocno  truskawek

- pół awokado Hass

- 4 szt. physalis

- syrop z octu balsamicznego o smaku pomarańczowym

- parę kawałków sera grana padano.

Na dno salaterki pokroiłam morele w plasterki. na nie rzuciłam trochę rukoli. Na nią szparagi pokrojone w plasterki. Dodałam truskawki w plastry siekane, oraz awokado pokrojone jak popadło. Jeszcze więcej rukoli. Physalis przekroiłam na pół. Skropiłam wszystko cytryną i suto polałam syropem z octu balsamicznego. Na wierzch ser. Voila! Wszyscy się zajadali, nawet ortodoksyjny sałatkowo mąż.

wtorek, 23 maja 2023

Wizjonerscy architekci we Wrocławiu

Nie mam jakiejś szczególnie obszernej wiedzy o architekturze. Ot, interesuję się nią od dawna, chyba jak każdy codzienny "użytkownik". Jednak dwa obiekty wywarły na mnie ostatnio wielkie wrażenie...

Swego czasu moje zainteresowanie architekturą jako sztuką, profesją stało się głębsze, gdy w wydawnictwie, w którym pracowałam, zaistniała publikacja "świat architektury" z bardzo profesjonalnymi artykułami. Miesięcznik uchylił nieco zasłonę mej niewiedzy. Naprawdę żałowałam, gdy zaprzestano redagowania periodyku.

Ostatnio też powróciło mi zainteresowanie architekturą z powodów zawodowych - pracuję bowiem dorywczo jako pośrednik nieruchomości. No i niedawno pojawił się w branży producent niezwykłych domów - krążynowych. Pierwszy rzut oka na tę konstrukcję uświadomił mi, że jest to absolutnie wizjonerski projekt. Kiedy nadarzyła się okazja uczestniczenia w webinarze dla pośredników - skorzystałam z zaproszenia. Nie wiedziałam, że będzie też na nim obecny architekt - pan Paweł Niedbalski. Przez cały czas trwania webinaru chciałam napisać na czacie, oczywiście gratulacje dla projektanta tak niezwykłego domu, ale nie odważyłam się. Wreszcie ktoś mnie ubiegł.  Żałowałam swojej opieszałości. Dom nazywa się Delorme, firma jest wrocławska a dom wygląda na wizualizacji tak:

Rozbawił mnie na webinarze ktoś pytający czy można przeprojektować wnętrze tak, by nie wyglądało jak nawa kościoła... Bosz, co za idiota! To jest akurat to, co wyróżnia ten dom, czyni go tak wizjonersko spektakularnym! 

Projektant powołuje się w nim na kontynuację  założeń domów krążynowych, istniejących od wieków. Tyle że konstrukcja (krążyny) są obecnie stalowe, a nie drewniane. Na pewno gdzieś widzieliście te stare domy krążynowe...

Żałuję, że nie mam potrzeby budowania domu do zamieszkania, bo na pewno wybrałabym ten projekt... 

No i tak sobie trwam w zachwycie, a tu właśnie mija 110 lat od wzniesienia innego, wyjątkowego na skalę światową obiektu. Wrocławska Hala Stulecia autorstwa Maxa Berga. I znów wizjoner tworzący "Katedrę Demokracji" jak sam nazywał swoje dzieło, nie był rozumiany przez współczesnych urzędników. Chciał stworzyć przestrzeń dla (wszystkich) mieszkańców Wrocławia, służące spotkaniom kulturalnym, społecznym, sportowym czy biznesowym itp. Hala miała wiele wspólnego z katedrą. Przecież kopuła jest stalowa, lecz jej żebrowania przypominają nieco gotyckie konstrukcje. No i światło wpuszczone jak w katedrach przez szkło - tyle że w Hali Stulecia to okna, nie witraże... Projekt miejskiego architekta, którym był Berg, ledwie zaakceptowali radni miejscy, a nawet robotnicy budowlani realizujący konstrukcję byli przekonani, że Hala Stulecia się zawali, nie chcieli więc usunąć ostatnich śrub z szalunków. Berg musiał o to prosić przypadkowego przechodnia - jak głosi legenda...

Hala Stulecia powstała 20 maja 1913 r. na Wystawę Stulecia. Miał się na niej zaprezentować Wrocław, tak jak Paryż stał się sławny przez wieżę zbudowaną również na podobną okoliczność w 1889 roku. Jest więc równie wyjątkowa, jedyna na świecie. Wpisana na listę UNESCO w 2006 r. jest symbolem Wrocławia.







poniedziałek, 15 maja 2023

Gęsie jajo...

Wracałam z mężem z wycieczki poza Wrocław i na skrzyżowaniu, na którym najczęściej udajemy się po szparagi z pola stało stoisko jajeczno-warzywne. Zatrzymaliśmy się, bo jajka wiejskie były spożywczą potrzebą dość da nas naglącą. Wysiadłam z auta i udałam się na zakupy.

Sprzedawca zgasił jednak mój zapał, bo sprzedawał tylko mini-hurt, czyli 30 jajek, musiałam zatem zrezygnować, ale wzrok przyciągnęły leżące w koszyku na stoisku dużo większe jaja.

- To gęsie? - upewniałam się.

- Tak, po 5 złotych sztuka...

- A wie pan, wezmę dwa, na próbę, nigdy bowiem nie jadłam. - decyduję. - Jak długo trzeba je gotować na miękko? - dociekam, bo jajko na miękko to stałe menu śniadaniowe u nas w domu.

- Siedem minut, nie więcej, bo twarde będzie. Ja nigdy na miękko nie jadłem, zawsze robię z nich jajecznicę - kontynuuje sprzedawca, na oko krzepki pan po 50-tce. - I widzi pani, mam 70 lat a jak dobrze wyglądam? - tu czule pogłaskał się po gładkiej twarzy - Bo całe życie jem gęsie jaja!

- A widzi pan, ja mam 60 lat i jak wyglądam?

- No też ładnie pani wygląda... I pewnie nigdy nie jadła pani gęsiego jaja, hahahaha? - pointuje sprzedawca.

bohater anegdoty - gęsie jajo na piedestale...

W sumie z dwóch zakupionych jaj zjedliśmy jedno pod postacią jajecznicy. Dziwna była. Niby jajeczna, ale jakaś inna. Żółtko jest bardziej oleiste, kremowe niż w kurzym jaju, co nie bardzo nam odpowiadało. Drugie czekało chwilę w lodówce, w końcu wylądowało w miseczce koteczki Loli, która zjadła żółtko z wielkim apetytem. Tak więc nic się nie zmarnowało!


niedziela, 7 maja 2023

Jak rzuciłam czar...

Odkąd zrobiłam sobie test słabych i mocnych stron (tzw. test talentów) w Instytucie Gallupa, wiem, że moim talentem nr 1 jest WOO - Czar.

Jakoś wcześniej nie doświadczałam jednak, lub nie zauważałam, jawnych efektów rzucania tegoż Czaru. Nikt na mój widok nie mdlał, nie chciał się natychmiast zaprzyjaźnić, nikt mnie też ostatnio nie podrywał... I kto by przypuścił, że zwykła wizyta męża u fryzjera potwierdzi niespodziewanie to moje  rzucanie Czaru...

Andrzej poszedł do fryzjera, ja do dentysty, a ponieważ skończyłam wcześniej swoją wizytę, podeszłam do niego po klucz do samochodu. Wchodzę, fryzjerka odprawia nad jego głową swoje rytuały, widzę, że jeszcze mu to trochę czasu zajmie, więc zabieram mu klucz do auta i wychodzę z salonu. Potem czekam i czekam przy aucie, zdążyłam zrobić zakupy, pójść do biblioteki wymienić książkę - jego nadal nie ma, a był już przy końcu strzyżenia. Zresztą, ile on ma tych włosów? Tyle co mrówka, niecierpliwię się, bo może gdzieś poszedł i nie możemy się spotkać. Nagle widzę go, nadchodzi, ufff!

- Co tak długo? - pytam.

- Przez ciebie! - opowiada. Jak wyszłaś, fryzjerka na chwilę zamarła całkiem, porażona. A potem zaczęła mnie wypytywać, kto to był ta piękna kobieta, że w życiu takiej nie spotkała. A jaki znak zodiaku Ty jesteś, i ja, bo ona się interesuje astrologią, a gdzie ja ciebie poznałem. Normalnie przestała mnie strzyc! A potem stwierdziła, ze musi się bardziej postarać na mojej głowie, bo nie może mnie byle jak obciąć, żebym do Ciebie pasował! I zaczęła od nowa każdy włosek przycinać. W życiu nie widziałem, by ktoś tak zareagował, zakochała się w tobie, czy coś...

- Ciekawe, opryszczka na pół wargi, bez makijażu prawie, po wizycie u dentysty, piękność dnia ze mnie normalnie! Szkoda, że to nie był fryzjer... - westchnęłam z rezygnacją. I taki to mój Czar...



środa, 5 kwietnia 2023

Nadeszła najwyższa pora poznać zapach roku 2023 - narcyz!

Może część z Was już wie, że właściwie od paru lat, na wiosnę, śledzę doniesienia z Grasse, stolicy perfumiarstwa światowego, i zdaję relację z aktualnie obowiązującego zapachu. 

Są to takie jakby "wytyczne" na dany rok, podobnie jak np. domy mody wybierają kolor obowiązujący w danym sezonie, a firma Pantone decyduje, jakiego koloru ściany będą nas otaczać w danym roku, w naszych mieszkaniach.

No to zapachem 2023 roku został narcyz. I stosowne perfumki Fragonarda już są w moim posiadaniu, obok wcześniejszych: irysa, magnolii, dzikiej róży, jaśminu, passiflory. Łatwo policzyć, że interesuje się tym od 6 lat.

Jakoś tak się składa, że ten, jak i poprzednie zapachy: irysa czy magnolii są typowo wiosenne. W moim prywatnym rankingu jednak wciąż najbardziej podoba mi się zapach dzikiej róży...

Pozostając na chwilę w Grasse - w poprzednim poście pisałam  o Omanie i sułtańskich perfumach Amouage https://zabawnaliteraturka.blogspot.com/2023/03/oman-czyli-zapach-orientu.html. Okazuje się, że chociaż miały być one powrotem do starodawnej, by nie rzec - starożytnej arabskiej tradycji perfumiarskiej, to i tak skomponowane i wytwarzane są w Grasse, nie w Omanie...Zatem wiwat Francja i Lazurowe Wybrzeże! Jeśli będziecie mieć okazję, skoczcie do Grasse, z Nicei jest bardzo blisko...

niedziela, 5 marca 2023

Oman, czyli zapach Orientu

Moja styczniowa podróż do Omanu  najbardziej wpisuje się mój w cykl podróży śladami... perfum!

Kierunek wyprawy wybieraliśmy na szybko. Ważne było, by nikt nie pytał o certyfikat szczepień. Chcieliśmy uczcić naszą grudniową 35-tą rocznicę ślubu, a plany były wcześniej ambitne - Antypody. Jednak gdy ten cel nie wypalił, gorączkowo poszukiwaliśmy bliższego, krótszego, bo czas nas gonił. Kuszące było Rio de Janeiro, ale zamieszanie z certyfikatem skreśliło nam z listy Brazylię i jej gorące rytmy. Wyskoczył Oman. Gdzie to jest???? Tam nas jeszcze nie było... Wycieczka objazdowa - no to mamy nasz nowy cel! 

Polecieliśmy zatem, niewiele wiedząc o tym kraju. Czasem tak jest jednak najciekawiej... Już na lotnisku w Muskacie (stolica Omanu) doznałam objawienia - owionął mnie bowiem cudowny zapach... Nie wiedziałam, co to, skąd to, gdy Andrzej wypatrzył duże pojemniki, z których wydobywała się smużka dymu... Kadzielnica? Kadzidło! Przypomniałam sobie informacje o głównym skarbie Omanu, i to od tysiącleci: o drzewach (kadzidłowcach Boswellia sacra ), z których pozyskuje się żywicę. To właśnie jest kadzidło...

Omamiona zapachem

Zapach na lotnisku był cudowny. Podobnie jak ten, który otulił mnie lobby hotelu, w którym zostaliśmy "zakwaterowani". Odtąd zapachy snujące się pod postacią dymu miały nam towarzyszyć w Omanie dosłownie wszędzie. Jako osoba zakręcona na punkcie perfum, aromatów, cudownych woni byłam przeszczęśliwa! 

Zaraz pierwszego wieczoru odkryliśmy koło hotelu duży sklep i poszliśmy tam dla zorientowania się w cenach itd. Tuż przy wejściu stały piramidy słoiczków z szafranem, oraz regały buteleczek perfum (orientalnych) i foliowe woreczki z jakimiś szarymi grudkami. Kamienie? Nie zwrócilibyśmy na nie w ogóle uwagi w amoku wąchania perfum, gdyby nie "nasi" z wycieczki, jak się okazało - bywalcy Dubajowi. To oni przekazali nam, że tak właśnie wygląda kadzidło. Były tam jeszcze słoiczki z inną postacią wonnych ingrediencji do palenia w kadzielnicy, wyglądające jak mokry tytoń, albo drewienka. A zapachy - niebiańskie! Kadzielnic nigdzie nie wypatrzyliśmy. Na razie. 

Następnego dnia, gdy zwiedzaliśmy Muzeum Naturalne w Muskacie, miałam okazję dotknąć rosnącego przed muzeum drzewa kadzidlanego, chociaż tak naprawdę jego "plantacje" można spotkać daleko na południu Omanu, koło Salalah. To jakieś tysiąc kilometrów od Muskatu... Oto kadzidłowiec omański Boswellia sacra:

kora jak strzępy starego papieru...

Po nacięciu kory przez przewodnika pojawił się mleczny sok. To właśnie żywica, którą pozyskuje się od grudnia do maja. Substancja na powietrzu szybko zastyga. Może być potem od pnia oderwana i przez kilka miesięcy przechowywana w suchych miejscach. Są jeszcze inne odmiany - najbardziej znana jest Boswellia serrata z Indii. Jak poszuka się w Internecie, to wiadomości na temat żywicy jest bardzo dużo, podobnie jak zdjęć grudek w różnych rozmiarach i kolorach.
Kolejnym punktem zwiedzania była m.in. mała stocznia, w której produkuje się ręcznie tradycyjne drewniane łodzie arabskie zwane doug. Tam nabyłam piękną drewnianą kadzielnicę (wreszcie wpadły mi w oko urządzenia do generowania zapachów), wytwarzaną jako produkt uboczny  przy wyrobie łodzi:

a to już komplet: kadzielnica, kadzidło, mirra i inne perfumy do palenia, oraz specjalny wegielek

Z kolei widoczna na powyższym zdjęciu, na pierwszym planie to mirra: grudki podobne do bursztynu. Jest to też palna, aromatyczna żywica, tyle że pozyskiwana z innego drzewa, balsamowca (Commiphora - brzmi jak kamfora, nieprawdaż?). Uważa się, że najlepsza jest Commiphora abyssinica. Tpięknie pachnie.
Tak więc omańskie kadzidło, mirra i złoto. Też było!


Olibanum
Kadzidło nazywane jest po łacinie olibanum. Jego odświeżający  aromat  sprawia, że od tysiącleci jest używane w rytuałach religijnych, oczyszczających, w medytacji, a także kosmetyce. Ma własności lecznicze, stosuje się je w leczeniu stanów zapalnych stawów i kości, kręgosłupa. Działa wykrztuśnie, antyseptycznie, przeciwlękowo, antystresowo. Kadzidło odstrasza owady, używane było dawniej w maściach na rany i przeciwzmarszczkowych, do pielęgnacji jamy ustnej. Było używane w starożytnych  rytuałach pogrzebowych, magicznych. Okadzano nim domy, dezynfekowano stroje, stosowano do pielęgnacji ciała. Zalecano inhalacje, które obok dobroczynnego wpływu na układ oddechowy miały oczyścić organizm pacjenta, poprawić jego samopoczucie, a nawet go rozweselić. Silne oddziaływanie kadzidłowca na płuca i układ nerwowy zostało potwierdzone współcześnie. Z olibanum czerpie także współczesny przemysł perfumeryjny.
Omańczycy do czasów współczesnych podtrzymują te starodawne rytuały - palą kadzidło od rana, w domach, miejscach publicznych, w meczetach. Mężczyźni swoje diszdasze okadzają stając nad dymiącą kadzielnicą, ponadto w domach są specjalne stojaki do okadzania (dezynfekowania, nawaniania) odzieżyOmańska diszdasza różni się od innych arabskich strojów męskich tym, że przy szyi widoczny jest duży frędzel. Jest on perfumowany, by w ciągu dnia Omańczyk mógł się "zaciągnąć" zapachem... Ja zaciągam się w domu non stop:


Oman to zaprawdę kolebka kadzidła i perfum! Można przecież powiedzieć, że kadzidło jest najstarszym rodzajem perfum. A Arabowie są wynalazcami perfum w płynnej postaci. Udało im się swego czasu ulepszyć technikę destylacji alkoholowej i wyprodukować czysty olejek eteryczny. Potem doszły umiejętności komponowania zapachów z kadzidła, aromatów korzennych i tym podobnych. Jednym z ich najbardziej znanych zapachów jest woda różana. Słynny arabski lekarz Avicenna wydestylował wodę różaną ok. 1000 r. n.e. Tymczasem w Omanie można kupić na targu wodę różaną z gór zielonych (Al-Jabal), gdzie hoduje się róże i destyluje wodę różaną ponoć już od VI w n.e! Może Awicenna korzystał z doświadczeń mieszkańców Omanu? 
No i najnowsze dokonania omańskich perfumiarzy: marka Amouage. Historia jest piękna, mój ulubiony sułtan Omanu rozkazał kuzynowi ze swej rodziny stworzenie perfum, które nawiązywałyby do długiej arabskiej tradycji perfumiarskiej. I tak w 1983 roku powstała ta super luksusowa marka. Wszystkie kompozycje zapachowe przygotowuje się ręcznie z drogocennych składników. Są to jedne z najdroższych perfum, komponowane we współpracy z perfumiarzami z Grasse. Nie odmówiłam sobie zakupu. Są to aż 4 zapachy w postaci takich travel miniatur, wszystkie kręcą się wokół kwiatów:


jest tu tuberoza, mimoza, bez i ogólnie kwiatowy zapach. Najbardziej ekscytująca jest chyba tuberoza.

I jeszcze z innej beczki (smakowej) pamiątki z Omanu - daktyle. Mają ich tu 250 gatunków. Mniam, mniam!