poniedziałek, 26 lipca 2021

Homo ludens, czyli niech żyje fun!

Zawsze lubiłam się bawić, ale mam wrażenie, że z wiekiem to nie zanika - przeciwnie, bardzo się u mnie nasila...

Zamiast stateczności, rozważności, przewidywalności, stabilności, mądrości, nudności, sztywności, konserwatywności, zachowawczości, smutku wiekowości - bujnie rozwija się mój pęd do zabawy, umiłowanie szaleństwa, przygody, aktywności wszelakich, szukanie towarzystwa i zaskakiwanie nieprzewidywalnością.

Do takiego wniosku (tzn. o tym nasileniu...) doszłam po tym weekendzie. Namalowawszy dwa nowe obrazy natychmiast zrobiłam ich wernisaż, czyli zakupiłam dużo musującego wina i zaprosiłam gości. Niech żyje fun! 

Teraz, po wernisażu, tak prezentują się na ścianie w domu letniskowym, gdzie króluje tematyka (obrazów), związana z wodą (bo dom nad jeziorem):



Tu ten po lewej to obraz artystki, który odziedziczyłam po poprzedniej właścicielce domu. Też ciekawa technika, malowany woskiem. Mój, z prawej, to ten pouringowy...

No i jeszcze rzut oka na poprzednie obrazy, które już też zdążyłam wernisażować :-)



wtorek, 20 lipca 2021

Pouring, czyli jak zostałam artystką. Samozwańczą.

Wczoraj, w poniedziałek  (bo najlepsze rzeczy zaczynają się w poniedziałki, Wszechmocny to wie!) wzięłam się do pracy tfu-rczej. Najpierw uszyłam sobie nieprzemakalny mundurek z dwóch worków na śmieci, bo praca artystki wielce brudząca jest.


Zainspirowana przez facebookową koleżankę nabyłam drogą kupna pewną ilość farb akrylowych do malowania wiekopomnych dzieł techniką pouringu.

Drugą, równie potężną inspiracją była facebookowa strona Wino-Grono.art i ich akcje malowania przy winie w różnych publicznych miejscach, w różnych miastach. W sierpniu ma się taka impreza odbyć we wrocławskiej Hali Stulecia i już-już gotowa byłam zakupić bilet wstępu na plener malarski z nieograniczoną ilością wina, gdy puknęłam się w głowę. Plener mam we własnym ogrodzie, o winie w ilościach hurtowych, nie mówiąc. Po co mi bilety i czekanie do sierpnia? Malowanie przy winie to ja sobie mogę robić nawet trzy razy dziennie, bezkosztowo...

Zeszłam zatem do ogrodu z pustym podobraziem pod pachą i z kieliszkiem wina domowego mężowskiej produkcji. W dodatku winnica, z której to wino pochodzi również znajduje się w ogrodzie. Będzie więc malowanie przy winie w kilku kontekstach. Oto, co mi wyszło:



Trochę sobie utrudniłam ten "pierwszy raz". Podobrazie było duże do obracania nim, farby za gęste - płynąć i zalewać obraz nie bardzo chciały. Powstało coś mało pouringowego, ale to mój pierwszy krok.
Kolejnego dnia, dzisiaj, stworzyłam już dzieło dużo mniejszego formatu, za to mocno pouringowe:



Wyszedł mi piękny portret mojej najstarszej złotej rybki w oczku wodnym - Wandziuni. Na zdjęciu poniżej ją widać, oczywiście ta z białym paskiem to Łaciata, Wandziunia jest cała pomarańczowa...


Jeśli ktoś chciałby się dołączyć, to zapraszam na plener malarski przy winie! Nie pobieram opłat za wstęp i degustację 🙂 Technika dowolna! Piszcie w komentarzach.

niedziela, 11 lipca 2021

Wschowa - przed Wolsztynem niech się... schowa!

Pognało mnie turystycznie do dwóch miasteczek. Oba położone są w różnych województwach, a pomiędzy nimi znajduje się nasz dom letniskowy...

W drodze do naszego raju nr 2 zazwyczaj mijamy Wschowę. Zawsze w pośpiechu, bo inne cele mamy, ale zawsze spoglądam na mijane z dala od centrum - przepyszne wille. Zwłaszcza jedna, z drewnianym balkonem, rzeźbionym misternie, przypomina mi jakieś arabskie klimaty... Kiedy więc ostatnio wieźliśmy miłych gości do raju, postanowiłam zatrzymać się we Wschowie i dokładniej obejrzeć to miasto. Tym bardziej, że poszukując informacji o jej historii natknęłam się na określenia: królewskie miasto, druga stolica Polski itp. Zaintrygowana postanowiłam poprowadzić mini-wycieczkę. 

Ważny fakt w przeszłości tego miasta miał miejsce w 1343 r., kiedy to król Kazimierz Wielki najpierw zdobył miasto, a potem włączył Wschowę do Polski. Nadał miastu wiele prawdziwie królewskich przywilejów, nawet zaczął budować tutaj zamek. Wschowa musiała go czymś oczarować, bo w 1365 r. wziął tu ślub z kolejną swoją żoną - Jadwigą Żagańską. Oboje (tak myślę) widnieją na tarczy umieszczonej na wschowskim ratuszu:

(jak się później okazało, to jednak moment koronacji Matki Boskiej jest i krzyż Jagiellonów, ale już się przywiązałam do swojej hipotezy, więc ją zostawiam... Swoją droga warto przypomnieć niemiecką nazwę Wschowy: Frauenstadt, czyli miasto Pani (naszej Pani, rozumie się).

Sam ratusz to budowla neogotycka z 1862 r. autorstwa berlińskiego architekta Augusta Stulera, która ma bogatą przeszłość. Siedziba władz miejskich znajdowała się tu już dawno, najpewniej w 1435 r. W XVI w. Wschowa stała się noclegownią saskich królów Augusta II i Augusta III, wędrujących między Warszawą a Dreznem. Dzięki ich częstym wizytom, Wschowa była w saskich czasach jakby nieoficjalną stolicą Polski. W tut. ratuszu odbywały się nawet posiedzenia ówczesnego senatu. Po II rozbiorze Polski Wschowa znalazła się w granicach Prus. Do Polski wróciła dopiero po II wojnie światowej. 

Sądząc po ocalałych wspaniałych willach, zdaje mi się, że miasto nie ucierpiało zbytnio w czasie działań wojennych. Znalazłam też w sieci fotografię tej podziwianej przeze mnie, arabskiej w stylu willi. Oto willa Michel. Prawda, że śliczna? Nic jednak, niestety, nie wiem o jej przeszłości...

Moja ulubiona willa Michel - zdj. z polska-org.pl

Ciekawe, że na listę zabytków naszego narodowego dziedzictwa kulturowego wpisane jest "miasto Wschowa". A bardziej szczegółowa lista zabytków jest dość długa w Wikipedii, przynajmniej jak  na 15-tysięczną miejscowość. Poczynając od murów obronnych z czasów jeszcze przed Kazimierzem Wielkim (wysokich na 10 m!), przez kościoły, klasztory, ratusz, fontannę miejską, po liczne wille, kamieniczki i domy. 

Na początku XX w. Wschowę zamieszkiwali Niemcy (80%). Polacy stanowili zaledwie 10% mieszkańców liczącego niespełna 8 tysięcy ludzi, miasta. Miasto było też w większej części ewangelickie, dzięki temu zachował się stary cmentarz ewangelicki, stanowiący obecnie muzealne Lapidarium. Co intrygujące, cmentarz od początku (czyli od 1609 roku!) znajdował się poza murami miasta - niezwykła lokalizacja wobec odwiecznego przekonania, że poza murami chowa się tylko wyrzutki społeczeństwa...


Oprócz cmentarza zachował się też niezwykły kościół ewangelicki. Budowla niespotykanej architektury, gdyż według legendy, kiedy luteranie w XVII w wskutek dekretu króla Zygmunta III musieli oddać swój kościół katolikom, zapragnęli postawić własny, jednak było to wówczas obwarowane licznymi nakazami i zakazami. Kościół mógł powstać ani w mieście ani poza nim, wieża miała być ani okrągła ani kwadratowa i konieczne było wybudowanie go w dwa miesiące. Tak mówi legenda. W rezultacie powstał kościół bardzo oryginalny, gdyż połączony z dwóch domów mieszkalnych - jeden znajdował się w mieście, drugi poza murami. Pozostałe warunki też spełniono (jak widać wieża jest tez dziwaczna) i oto trwa do dziś kościół Żłóbka Chrystusa:


Nie pełni już sakralnej roli.
Zaułki, kamieniczki, miejsca urokliwe, lecz mooooooocno zaniedbane. szkoda, że królewskie miasto odrapane, zawilgocone, zagrzybione:






Pandemia też pewnie zrobiła swoje: mnóstwo opuszczonych lokali usługowych, sklepów do wynajęcia. Smutnawo tu. Wschowa leży w woj. lubuskim, więc może to tłumaczy stan miasta - lubuskie jest najbiedniejszym województwem zachodu Polski. Taka ściana wschodnia na zachodzie...

Moje spostrzeżenie potwierdza Wolsztyn - miasto podobnej wielkości (też ok. 13 tys. mieszkańców), leżące 40 km na północ od Wschowy, ale już w woj. wielkopolskim. Od momentu wjazdu do Wolsztyna widać rękę dobrego gospodarza. Czysto, zielono, kolorowo, europejsko. W dodatku w samym mieście aż dwa jeziora i rzeka (co czyni go z nazwy i "zajezierzenia" podobnym do Olsztyna...). Miasto szlacheckie lokowane w 1458 r. W XIII w. istniała tu osada założona przez Cystersów (w pobliskiej Obrze zwiedzaliśmy zespół klasztorny, pocysterski). Trudniono się tu produkcją i handlem wełną. Po II rozbiorze Polski miasto znalazło się w granicach Prus, podobnie zatem jak Wschowa. W XIX w. dominowała ludność niemiecka, mimo że wieś była własnością Apolinarego Gajewskiego - polskiego szlachcica.

Obecnie największą atrakcją turystyczna jest muzeum parowozów - mnie temat w ogóle nie ciekawił, więc zdjęć "Pięknej Heleny" nie zobaczycie... Bardziej zainteresowała mnie informacja,. że w tutejszym szpitalu pracował Robert Koch - laureat Nobla z medycyny.

Klimat miasteczka - czarowny! W centrum eleganckie kawiarenki, w których degustowaliśmy pyszną kawę mrożoną i czekoladowy mus. Spacer nad jeziorem i przez kładki parku miejskiego dał ukojenie od upału. Nie robiłam wielu zdjęć, delektując się spacerem wśród wysokich, starych drzew




W necie za wiele historii Wolsztyna nie znalazłam, może niczym szczególnym się nie wsławiło, ale miłe to miasteczko i warte wizyty! Tak czy siak - jak w tytule: Wschowa niech się przed nim schowa!

sobota, 3 lipca 2021

Stojące ambitne cele

Oglądam z mężem mecze 1/4 finału na Euro. Normalnie te o 18.00 i 21.00. Nagle Andrzej odkrywa, że równolegle trwają ćwierćfinały Copa America. Pierwszy mecz Peru-Paragwaj zaczyna się tego samego dnia o północy, drugi: Brazylia-Chile o drugiej w nocy naszego czasu. Postanawia pomaratonić futbolowo.

Drugi mecz Euro kończy się o 23.00 i przez godzinę, pozostającą do meczy Copa America oglądamy razem jakiś stary horror na Paramount Channel. Kiedy film kończy się 10 minut po północy, idę do łazienki i zaudaję się do sypialni, kompletnie niezainteresowana meczami Copa America. Wiercę się jednak w łóżku, bo przeszkadza mi dochodzący z drugiego pokoju komentarz meczu i proszę Andrzeja o ściszenie telewizora. Przez chwilę nic się nie dzieje, po czym wszystko milknie, a mój fan futbolu pojawia się w sypialni. Zdziwiona pytam:

- Idziesz spać? Nie oglądasz meczy amerykańskich? Przecież miałeś siedzieć do czwartej nad ranem przed telewizorem??

- No, postawiłem sobie ambitne cele, ale zostawiłem je w drugim pokoju... Niech stoją!