środa, 22 grudnia 2021

Odszedł 20 lat temu. Obywatel GC!

Grzegorz Ciechowski - artysta, z którym splotło się na moment moje życie... I to w tym najbardziej znaczącym okresie - studiów. Wspominam te czasy, bo dziś dokładnie 20-ta rocznica Jego śmierci. Miał zaledwie 44 lata. Pamiętacie słowa wieszcza? Hm.

Zaczynał grać i tworzyć w Toruniu, a pierwszy koncert jako zespół Republika zagrali w 1981 roku. W tym samym, w którym ja właśnie zaczęłam studiować filologię klasyczną w Toruniu, na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Grzegorz ukończył filologię polską. Oba kierunki miały zajęcia w Collegium Majus. Oczywiście, nie widywałam go na korytarzach uczelni, bo ja byłam przecież nieopierzonym pierwszakiem, a na dodatek sytuacja na uczelni mocno się skomplikowała. Najpierw (już w listopadzie) wybuchły strajki studenckie, potem nastał stan wojenny. Ciekawe to były czasy!

Wróciliśmy do zajęć na uczelni w 1982 r., jakoś w lutym, i powoli odżywało życie studenckie, mimo trwającej wciąż godziny policyjnej. Nie pamiętam dokładnie kiedy usłyszałam piosenkę "Kombinat", która brzmiała dla nas, młodych bardzo antysystemowo i buńczucznie. Każda kolejna piosenka Republiki niosła przesłanie. Biało-czarna okładka pierwszej płyty, wizerunek zespołu, również czarno-biały sprawiał, że najwięksi fani chodzili po Toruniu ubrani tak właśnie: w białe trampki i czarny strój. Jeśli myślicie, że na początku lat 80-tych zdobycie białych trampek nie było żadnym wyczynem, to się grubo mylicie...

Republikanie dawali koncerty - najpierw w Collegium Maximum, potem w klubie studenckim na toruńskich Bielanach, który przez cały czas moich studiów zmieniał nazwę. Albo nazywał się "Odnowa", albo "Od nowa". Wspaniały jest polski język, pozwala na takie niuanse, omijające wojenną i PRL-owską cenzurę. W 2021 znów nazywa się Od nowa... Nomen omen?

Ponieważ na ostatnim roku studiów byłam stałą bywalczynią tego klubu, a Republika tam miewała czasem próby, czy też członkowie zespołu wpadali tam po prostu - ktoś poznał mnie z perkusistą zespołu. Wycyganiłam od niego autograf Ciechowskiego, który był moim idolem. Z blond grzywą gęstych włosów, z tym lekko sepleniącym wokalem przykuwał moją uwagę, głównie tekstami, oraz muzyką. "Śmierć w bikini", "Biała flaga", "Telefony", "Sexy Doll", "Halucynacje", "Arktyka", - Bosz, słuchałam tego na okrągło!

Potem Grzegorz zniknął z Torunia (podobnie jak jam, wróciłam do Wrocławia), przeniósł się do Warszawy, wiązała się z tym sercowa historia. Nowa żona (druga) podzieliła zespół jak niegdyś Yoko Ono Beatlesów. 

Kariera Ciechowskiego nadal się jednak rozwijała. Komponował, wydawał płyty jako Obywatel GC. Wspaniałe przeboje, m.in.  "Tak!Tak!", "Nie pytaj o Polskę". Nie wiem dlaczego, ale ten ostatni utwór do dziś wyciska mi łzy z oczu. Zastanawia mnie, dlaczego w słuchanych przeze mnie stacjach radiowych nigdy nie grają utworów ani Republiki ani Obywatela GC? Dzisiaj się wszyscy obudzili, bo rocznica śmierci okrągła...

Same rocznice!

W tym roku obchodziłam też 35. rocznicę ukończenia studiów w Toruniu. Była okazja do małego zjazdu rocznicowego. Kiedy usłyszałyśmy o muralu z Ciechowskim, oczywiście musiałyśmy się pod nim sfotografować. Znajduje się na Bielanach, w pobliżu Rektoratu Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, na budynku mieszkalnym.

I tak historia zatoczyła koło. 40 lat od rozpoczęcia studiów minęło dla mnie w tym roku, tyle samo od pierwszego koncertu Republiki, 35 lat od ukończenia moich studiów i 20 od śmierci lidera zespołu. Utalentowanego Artysty, o którym chyba troszkę zapomniano...


niedziela, 5 grudnia 2021

Tajin z kurczaka w daktylach i płatkach róż, czyli ekspresowa wycieczka do Maroka!

Podróż była krótka: dziś przed południem wybraliśmy się na pchli targ, który jest zawsze w niedzielę, nieopodal naszego domu. Uwielbiam te klimaty! Nic konkretnego nie mieliśmy na myśli, jednak krążąc tu i tam natknęłam się na górną część naczynia, które widziałam w Maroku. "Kominkowa" pokrywa tajin, bez dolnej części, w dodatku szklana (co dziwne). Mimo to interesująca, w dodatku za 20 złotych!

Pomyślałam sobie, że na ten brakujący dół coś na pewno w domu dopasuję i będę miała naczynie, które dawno chciałam mieć, a z Maroka swego czasu nie przywiozłam, bo było za duże. Tak wyglądały oryginały sfotografowane podczas podróży w 2010 r.:

Jadłam tam wówczas potrawę dość dla mnie dziwaczną: gołębia w migdałach i rodzynkach, z kiszoną cytryną (chyba?). Było smaczne i baaaaaaaaaaardzo aromatyczne.

No właśnie, naczynie to nie wszystko, bardzo ważny jest aromat, czyli właściwe przyprawy. Na wspomnianym pchlim targu zawsze są przynajmniej dwa stoiska z przyprawami. Zapytałam o specjalną do tajin i kupiłam dwie różne. Jedna nazywa się Ras el hanout, druga "marokańską do kurczaka". Jeszcze tylko szybkie zakupy suszonych owoców na święta, na sprawdzonym od lat stoisku. Na nim Andrzej wypatrzył swoje ulubione daktyle, które jeszcze będą dzisiaj w akcji :-)

Kiedy przyniosłam zdobycz do domu, okazało się, że pasuje m.in. na moją ceramiczną patelnię. Szybko przejrzałam przepisy w necie, nie byłam pewna, czy mam tajin wkładać do piekarnika czy na płycie przygotowywać. Sposoby są jednak różne, a że w planach na obiad był dziś kurczak (a raczej jego nogi) pieczone, szybko zdecydowałam, że zrobię je w tajin., w wersji na płycie, na patelni. Andrzej się przeraził. Nic nie przeraża bardziej mojego męża, niż moje pomysły. Na ogół jest odważny jak stado lwic, jednak w sytuacjach, gdy musi się zmierzyć z moimi pomysłami, wymięka totalnie! Straszyłam go zmiennymi wersjami potrawy, a to w warzywach, albo z rodzynkami. Ostatecznie i tak zrobiłam jeszcze co innego. Oto przepis na danie po mojemu: zeszkliłam cebulę na oleju i wrzuciłam na to nogi natarte przyprawą Ras el hanout, która w składzie ma m.in. cynamon. Widziałam ją 11 lat temu na marokańskim targu. Swoją drogą, popatrzcie jak misternie te przyprawy były prezentowane:


Kiedy nogi się trochę podsmażyły z obu stron, dolałam szklankę bulionu i przykryłam zakupionym kominkiem:

Zapach Ras el hanout jest obłędnie pyszny. Po chwili dorzuciłam do tajin Andrzejkowych daktyli, pokrojonych w paseczki (dobre 7 sztuk) i dwie łyżki płatków róży w cukrze, własnej produkcji, bo miałam wcześniej otwarty słoiczek. (Dwa dni temu robiłam ciasteczka z takim nadzieniem.)
W sumie to nie wiem, ile trzymałam kurczaka na ogniu, godzinę na pewno. W ferworze walki nie patrzyłam na zegarek. Ale teraz już wiem, że daktyle i płatki mogłam dodać dużo później. Sos się zrobił mocno skarmelizowany, słodki. Był dobry, ale pewnie miałby lepszy kolor, gdybym dorzuciła te dwa kluczowe składniki pod koniec gotowania. Wszystko się piekło, egzotycznie i słodko pachniało w całym domu. Od czasu do czasu dolewałam do tajin resztek bulionu, później wody, gdy sos za mocno się zredukował.
Podałam tajin z ryżem jaśminowym udekorowanym kapką szafranu (nie przepadam za kuskusem) i surówką z pora. Andrzejek zaserwował wino malborough z Nowej Zelandii, zrobiło się genialnie musujące na języku, chyba przez Ras el hanout...


I co, zabrałam Was w ekspresową podróż do Maroka? Bez paszportu covidowego, bez kłopotu...



czwartek, 2 grudnia 2021

Miseczki pożądania

Od miesiąca uczestniczę w zajęciach Akademii Sztuki Trzeciego Wieku. Sekcja rzeźby/ceramiki (brzmi cholernie dumnie!). Niezła frajda!

Jako że lepienie nie było mi nigdy obce, co mogą poświadczyć liczni znajomi obdarowywani aniołami różnej maści, postanowiłam przejść na wyższy poziom rękodzieła. W trwalszym materiale, jakim jest wypalona glina, a nie masa solna czy taka suszona powietrzem. Koleżanka mnie wciągnęła, młodsza, która już 5 lat chodzi na te zajęcia i cudne rzeczy robi. 

W mojej grupie są same seniorki, starsze ode mnie, bardziej doświadczone. Piękne rzeczy lepią. Prowadząca zajęcia artystka, pani Kasia, na pierwszej lekcji zachęcała mnie do lepienia miseczek różnej wielkości. Nuda. Coś tam jednak spróbowałam ulepić, by nie pokazywać od razu swojej krnąbrności. Takie dwie śmieszne miseczki ulepiłam, na zdjęciu poniżej pozostawione do wysuszenia:

Suszyły się tydzień, potem poszły do pieca. Gdy przyszłam na kolejne zajęcia, rozglądam się za miseczkami po pierwszym wypale. Nie ma! Pani Kasia pomaga mi zlokalizować miseczki, bo pamięta, że je z pieca wyjmowała. Znalazły się, u koleżanki, która każe mówić na siebie Zytka. Dobrze, że się podpisałam, ale Zytka i tak dość niechętnie mi je oddawała, nieprzekonana wyraźnym Bea na spodzie... Zajęłam się innymi przedmiotami, zostawiłam miseczki do dalszej obróbki na sali zajęć. Kiedy przyszedł czas ich szkliwienia, znowu szukam, znowu są u Zytki, która miała zamiar je przeszlifować przed koloryzacją... Znów je wydarłam, chociaż to o te większą Zytce chodziło. Potem je poszkliwiłam i znów poszły do pieca. 

Przychodzę wczoraj na zajęcia, spóźniona mocno, bo coś mnie zatrzymało. Szukam obiektów po szkliwieniu, bo ciekawa jestem, jak mi to wyszło. Nie ma! Pani Kasia znów mówi, że jest pewna, że wyjmowała je z pieca, trzeba szukać po paniach. Od razu podeszłyśmy obie do Zytki. Zytka ma już pięknie zapakowany pakuneczek, na wierzchu jej miseczka, pod spodem coś owinięte w czerwoną folię. Moje obie miseczki! No nie, trzeci raz! Mrucząc coś nieartykułowanego pod nosem oddaje mi moje arcydzieła. Miseczki pożądania normalnie! Oto one w całej okazałości:

Prawda, że fajnie wyszły? Dobrze, że mimo spóźnienia, dotarłam jednak na zajęcia, bo Zytka poniosłaby moje miseczki do domu i tyle bym je widziała!


A to filmik, który udało mi się z miseczkami zrobić...