niedziela, 11 sierpnia 2013

Pierun strzelił w internet

Niespecjalnie byłam aktywna przez ostatnie dwa dni. Powód jest natury meteorologiczno-komunikacyjnej - internet działa mi tylko w pracy, W domowym awaria z powodu spalenia się routera. Tak więc przepraszam odwiedzających za brak odzewu, ale na mobilnych urządzeniach kiepsko się bloguje (przynajmniej w moim odczuciu).

Jak spaliłam router? Nie, nie, tym razem nie brałam w tym bezpośredniego udziału, nie użyłam też patelni ani żelazka... Ale stało się to pioruńsko szybko. Była we środę w nocy burza, Błyskało się dookoła normalnie 360 stopni blasku i trzasku. Przed wyładowaniem słychać było dziwne syczenie i trzask, pioruny waliły dosłownie w odległości kilkuset metrów, bo do jednego nie doliczyłam od błysku. W efekcie, mimo posiadania urządzeń antyprzepięciowych, po kablu telefonicznym coś pobiegło i spaliło urządzenie. Serwisant, który przyszedł na interwencję powiedział, że w całej okolicy są awarie internetu, bo dwie ulice dalej piorun trafił w dom, spalił w nim wszystkie odbiornik,i a nawet siłowniki otwierające bramę wjazdową.

No to teraz czekamy aż przyślą nowy router.

piątek, 9 sierpnia 2013

Zdesperowany z gadu-gadu

Jest południe, siedzę w fabryce przy taśmie w robocie po uszy, włączone mam gadu-gadu, bo wcześniej używałam do komunikowania się z odległymi pokojami fabryki, a teraz się włącza automatem, to mam. Od lat nie przychodziły przez gg żadne durnowate zaczepki, aż do dzisiaj. Niejaki Prawiczek (pisownia oryginalna): Dzieńdobry jestem prawiczkiem pełnoletnim i szukam kobiety dojrzałej która mnie rozprawiczy pytanie brzmi czy chciałby pani że mną to zrobić wzamian mogę zaoferować spełnie erotyczne lub to co pani będzie chciała pytanie brzmi tak czy nie jak nie to pisz nie i kończymy rozmowe.

Najpierw zwróciłam uwagę, jak gładko przeszedł z  pani na "ty". Potem jednak owładnęło mną poczucie królewskiej mocy znane chyba tylko średniowiecznym władcom korzystającym z "prawa pierwszej nocy", a więc z racji płci - w ogóle dla mnie niedostępne. Chyba, że byłam mężczyzną w poprzednim wcieleniu. Ponapawałam się przez chwilę, bo przyjemnie poczuć SIŁĘ. Pstryk - i gnie się w ukłonach, pstryk - i rozprawiczony! Prawdopodobnie nie musiałabym nawet odchodzić od komputera...

No, ale wczytawszy się raz jeszcze w ofertę, moc mi opadła - pod koniec krótkiego zdania z prośby zamienia się ona w obietnicę spełnienia erotycznego, że zrobi, co tylko będę chciała tralalala. Jak na prawiczka dość buńczuczne zapewnienie, że podoła, prawda? No i ten stereotyp, że dojrzałe panie lubią niedojrzałych, aczkolwiek pełnoletnich. Jak dla mnie fuj.

Taki to miałam erotyczny przerywnik, jedną ręką pisząc artykuł o prostacie, drugą o zabiegach bankietowych dla panien młodych, nogą (prawą) odpowiadałam zaś na maila w sprawie patronatu medialnego nad konferencją farmaceutyczna, lewą się drapałam po prawej, bo mnie jakiś krwiopijca uchlał w nocy i swędzi. I taka to ze mnie atrakcyjna dojrzała do rozprawiczania.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Peruki Hannibala

PRZYPADKOWO USŁYSZANA WIADOMOŚĆ MOŻE CZASEM ZAINSPIROWAĆ SZALONY POMYSŁ. SZTUCZNE WŁOSY HANNIBALA, NAJWIĘKSZEGO WODZA STAROŻYTNEJ KARTAGINY, PODSUNĘŁY BAŚCE  SPOSÓB ZDOBYCIA PEWNEGO MENA...

- Zrób sobie sama herbatę, dobra kobieto, ja muszę skończyć referat o Hannibalu na jutro. Zajmie mi to jeszcze jakieś dziesięć minut - poinformował mnie roztargnionym głosem Maciek, najlepszy kumpel pod słońcem, gdy zajrzałam do niego wieczorem. Ledwie go było widać zza grubych ksiąg. Prawdziwy z niego mól z dużym fiołem na punkcie starożytnej strategii. Ale i tak go lubię. Poszłam do kuchni, w której czułam się jak u siebie w domu. Ukłoniłam się grzecznie tacie Maćka, który produkował sobie właśnie jakąś skomplikowaną kanapkę. Ucięliśmy miłą pogawędkę, czekając aż zagotuje się woda na boski napój Chińczyków. Wróciłam do pokoju Maćka, niosąc ostrożnie dwa wielkie kubasy z pachnącą cytryną herbatą. Akurat mruczał pod nosem:

- Wiesz, że Hannibal, wielki wódz kartagiński, nosił peruki? Od czasu kilku zamachów, w obawie o swoje życie zmieniał włosy i dopasowane do nich kolorystycznie stroje. Doszło do tego, że nie był rozpoznawany nawet przez najbliższych współpracowników!

- Czy peruka aż do tego stopnia może zmienić czyjś wygląd? - wyraziłam swoje wątpliwości. - Myślisz, że w peruce wzbudziłabym, na przykład, zainteresowanie osoby, która teraz  patrzy na mnie jak na superdziurawy ser szwajcarski?

- Najlepiej sama sprawdź. Peruki chyba znowu stały się modne?

- A ty niby skąd o tym wiesz? Interesujesz się babską modą?

- Modą nie, ale widzę to i owo - wymruczał w zamyśleniu Maciek, pochylając się nad schematem bitwy pod Kannami. Znowu udało mu się mnie zaskoczyć..

Całą noc śniły mi się wymienialne włosy Hannibala i on sam jadący na słoniu w ślicznej fryzurze z pianki do golenia w kolorze mięty. Nie było na to rady - następnego dnia po szkole, włączyłam "automatycznego pilota" i tak manewrowałam nogami, by zmienioną trasą wracać do domu. Zmiana polegała na tym, że wypadało mi przejść koło sklepu z perukami. W sklepie nie było nikogo i już miałam uciec, gdy z zaplecza wyszła sprzedawczyni, pytając w czym może mi pomóc. Okazała się bardzo pomocna. W ciągu kwadransa zmieniłam twarz z tuzin razy, by wreszcie zdecydować się na włosy ciemne, lekko kręcone, coś w stylu Julii Roberts w filmie "Pretty Woman". Włosy Julii kosztowały 250 zł. Wyjście było jedno - skok na bank. Bank o swojsko brzmiącej nazwie "MACIEK" z pełną życzliwością i zrozumieniem przyjął moje podanie, nie badając zbyt szczegółowo mojej zdolności kredytowej. Zapytał tylko, dlaczego chcę zmienić twarz i zadowolił się jednym słowem - Rafał. Podliczył zasoby w skarbcu. Okazało się, że ma tylko 100 złotych (miał je wydać na książki historyczne). W moim glinianym smoku było 50 złotych. Aśka winna mi była 20. Ciągle mało. Machnęłam Ulce referat z polaka za 50, dokombinowanie 30 było już prawie proste. Gdy przyniosłam to cudo sztuki perukarskiej do domu poczułam się jak Kopciuszek szykujący się na bal. A bal był tuż, tuż...

Na imieninach Arnolda miał być sam kwiat towarzyski szkoły. Najbardziej interesował mnie Rafał - całkowicie nieosiągalny dla mnie dotąd men z III D. To dla niego właśnie doprowadziłam się do finansowej ruiny i zadłużenia, które będę spłacać tygodniami... Ale dzięki peruce miałam nadzieję zostać prawdziwą orchideą tego wieczoru. Przysłonięcie moich naturalnie szarych, niezbyt bujnych włosów o nieokreślonej długości zajęło mi trzy sekundy. Najważniejszy był makijaż - zupełnie inne kolory pasowały teraz do peruki. Poświęciłam temu więcej czasu i efekt był chyba całkiem niezły. Gdy Maciek przyszedł po mnie, najpierw otworzył szeroko oczy, a potem wydukał wspaniałomyślnie, że nie muszę mu wcale oddawać tych pożyczonych 100 złotych. Fajowy z niego przyjaciel, ale mógłby powiedzieć coś milszego - że i tak bardziej mu się podobam bez tych włosów ala Julia...

To nie był jednak koniec atrakcji, które przygotowałam mu na ten wieczór. Musiał znieść jeszcze skradanie się na imprezę od strony ogrodu (party szybko się tam przeniosło). Nie chciałam być zbyt szybko rozpoznana, wmieszaliśmy się więc w tłum balujących na trawie osobników. Maciek wciąż zaczepiany był pytaniem, gdzie mnie podział. A ja tymczasem manewrowałam ciałem, odzianym w najlepszą kolorową sukienkę mamy, w stronę samotnie zajadającego koreczki Rafała. Tu plan mi się kończył. Nie mogłam rzucić chusteczki do nosa (niby jaką, higieniczną?), złamać obcasów (nie było mentosów) czy wbić sobie w serce patyczka od koreczków, udając sepuku. Mogłam tylko zalotnie potrząsać nabytą  burzą włosów, tak jak to podejrzałam na różnych filmach o miłości. No, mogłam tam jeszcze stać i pachnieć (w końcu po co wylałam na siebie pół butelki Issey Myake?). Ale czy to wszystko aby zadziała?

Może koreczki nie były tak dobre, na jakie wyglądały, a może bijąca ode mnie niepewność ( i elegancja...) zwróciły wreszcie uwagę Rafała. Spojrzał na mnie uważnie (z czego zbudowane są kończyny dolne człowieka, z plasteliny?), podszedł bliżej i spytał jak mam na imię. Tego nie przewidziałam, o rany, przecież nie mogę mu się przedstawić własnym imieniem!!!

- Pa...ma...mo...a... - jąkałam, nie mogąc zdecydować się na żadne konkretne imię. Chciałam by było to coś romantycznego i tak melodyjnego, jak sama muzyka. Rafał cierpliwie czekał. A mnie, na dodatek,  ogrodowa bryza wciskała te długie (teraz) pukle do ust, utrudniając mówienie. W tym momencie nadszedł Maciek:

- Tu się ukryłaś... - zaczął. Rafał szybko podchwycił:

- Przyszliście razem? Kim jest twoja nowa znajoma, Maćku?

- Przecież to Ba... - gwałtowne kopnięcie w kostkę powstrzymało tego gadułę. "Wybacz mi Erosie, opiekunie szaleńców i zakochanych" - poprosiłam w myślach, bo żal mi było przyjaciela. Jednocześnie dokończyłam za niego:

- Ba...rdzo fajna koleżanka, Patrycja (ale sobie wybrałam!)

Rafał był mną oczarowany. Myślę, że spory udział w tym zachwycie miała moja peruka. Poprosił mnie do tańca i przetańczyliśmy jakieś pół wieczoru. Niestety, niewiele się o nim dowiedziałam, bo niewiele mówił. Może lubi, by dziewczyna go bajerowała. Nieźle za to popijał. Przed północą zaczęło wiać od niego... nudą. Z Maćkiem nigdy się nie nudziłam, nawet jeśli milczał. Hm. O wpół do pierwszej Rafał zaczął coś bełkotać i gubić rytm. Ręce latały mu niespokojnie po miejscach, w których nie lubię być dotykana zanim nie przeczytam z kimś dwóch tuzinów książek. Dostał po łapach, a ja miałam go już naprawdę dosyć. Ruina finansowa przez takiego gwizdka! Wyciągnęłam więc Maćka z pokoju, w którym dyskutował zawzięcie o rzezi Rzymian w bitwie nad Jeziorem Trazymeńskim. Nawet jak gada o wielkich bitwach Starożytności jest o trzy lata świetlne ciekawszy od Rafała... Ucięłam więc dyskusję i postawiłam go przed faktem prawie dokonanym: "wychodzimy natychmiast i już"! Nie oponował. Zaraz za ogrodzeniem domu zdjęłam perukę i odetchnęłam z ulgą. Znowu byłam sobą. Maciek nic nie mówił, o nic nie pytał, nie skarżył się. Jak on świetnie potrafi wyczuć, kiedy ma nie zrzędzić! Spojrzałam na niego czule (przypomniałam sobie moje kopnięcie go w kostkę). I ujrzałam nagle strasznie przystojnego faceta, troszkę rozczochranego, z wiecznie zamyślonymi oczami, który potrafi mnie zrozumieć jak nikt inny i który jest taki wspaniałomyślny. Stanęłam jak wryta. Maciek rozejrzał się niespokojnie:

- Co się stało?

- Pocałuj mnie...

- Słucham?

- Pocałuj mnie!

- O rany, Baśka, jesteśmy kumplami...

- To włóż perukę, Hannibalu! Zmienisz twarz. Tylko ten jeden raz, potem znowu będziemy kumplami...

- Nobla temu, kto zrozumie kobietę! - nie próbował włożyć peruki, tylko szybko pocałował mnie w policzek.

- To miał być pocałunek? Nie oglądasz filmów? Kobieta prosi o całusa!

- Baśka! - wykrzyknik wyszedł mu już nieco zduszony, bo po prostu zarzuciłam mu ręce na szyję i... I nie wiem, co teraz będzie z naszą przyjaźnią, bo Maciek fantastycznie całuje!



Tekst: Beata Łukasiewicz, zdj. crazyladies.pl

czwartek, 1 sierpnia 2013

Piąty, kontrowersyjny smak - glutaminian sodu

Przeczytałam ostatnio artykuł doktor nauk medycznych na temat glutaminianu sodu. Ponieważ od dawna miałam do czynienia wręcz z antyglutaminianową histerią wśród moich znajomych, którzy zaudawali się na drugi koniec miasta, by nabyć w sklepie ekologicznym np. kostkę rosołową bez tej substancji, histeria powoli i mnie się udzielała. Z ciekawością zatem przejrzałam ten artykuł. Ukaże się on we wrześniowym wydaniu "świata farmacji". Dowiedziałam się z tego tekstu bardzo ciekawych rzeczy. Jak pisze autorka Sylwia Krzemińska - w  1908 roku japoński uczony prof. Kikunae Ikeda wyizolował z algi (gatunek Laminaria) związek chemiczny nadający jej niepowtarzalny smak – kwas glutaminowy. Wkrótce potem rozpoczął on produkcję przyprawy,  będącej oczyszczonym kwasem - glutaminian sodu, która znana jest na Wschodzie jako Aji-no-moto (czyli "istota smaku"). Niektórzy wręcz twierdza, że ludzkie zmysły potrafią rozróżnić 5 smaków: słodki, słony, kwaśny, gorzki i... glutaminianiu sodu.

Glutaminian sodu jest aminokwasem (białkiem budulcowym), który można znaleźć prawie w każdym rodzaju pożywienia, szczególnie w produktach wysokobiałkowych (nabiał, mięso i ryby), oraz w wielu warzywach. Na przykład pomidory zawierają wiele naturalnych glutaminianów! Co jeszcze ciekawsze dla mnie, organizm ludzki również produkuje glutaminian...

W przeszłości glutaminian sodu był otrzymywany z naturalnych wysokobiałkowych produktów np. wodorostów (alg). Obecnie produkuje się go na skalę przemysłową na 3 sposoby - żaden nie wygląda apetycznie, fakt. Powszechnie dodaje się go do artykułów spożywczych w celu poprawienia ich smaku (znajdziecie go ukrytego pod symbolem E621). Jednak zarówno Unia Europejska jak i Amerykańska Food and Drug Administration, uważają, że glutaminian jest bezpieczny. Jest jednak wiele badań dowodzących, że jest szkodliwy dla organizmu - w wysokich dawkach powoduje wiele zaburzeń, np. nadpobudliwość u dzieci, albo zwiększa ryzyko wystąpienia otyłości. Niewiele natomiast osób ma stwierdzoną alergię na glutaminian sodu.

To, co korzystne, to fakt, że glutaminian sodu pozwala ograniczyć spożycie soli, gdyż zawiera jej 3 razy mniej niż sól kuchenna. Wiadomo również, że kobiece mleko zawiera 10 razy więcej glutaminianu niż mleko krowie, a skoro występuje on w sposób naturalny w mleku kobiecym musi być bezpieczny dla dzieci. 

Glutaminian sodu jest jednym z najlepiej zbadanych składników pożywienia. Setki badań i wiele statystyk wykazało, że  nie stwarza on zagrożenia dla konsumenta, jeśli jest spożywany w ilościach dopuszczonych do spożycia. Problemem może więc być to, że w ciągu dnia spożywamy np. kilka rożnych produktów przetworzonych, wzbogaconych o glutaminian, co może zwiększać dopuszczalną dawkę, a my o tym nie wiemy. Mysle jednak, że jeśli w danym dniu nie spożywałam za dużo glutaminianiu (bo jadłam od rana arbuzy), to zjedzenie zielonego leczo z dodatkiem maggi w płynie nie zaszkodzi. A jakie to smaczne, te glutaminiowe rzeczy! No i jeszcze jedna uwaga: bardzo ograniczyłam sól w kuchni, więc myślę, że nie będzie wielką zbrodnią dla zdrowia użyć czasem paru kropli maggi.

A co Wy o tym sądzicie?