środa, 23 marca 2022

Cukiernicze skutki czytania powieści

Czytam "Kolor herbaty" Tunnicliffe. Nie jestem specjalnie zachwycona historią australijskiej mężatki, która przeprowadza się do Macau w Chinach i tam otwiera kawiarnię, w której serwuje makaroniki - małe okrągłe ciasteczka francuskiej proweniencji (zwane macarons).

Czytam tę książkę niejako z musu, bo historia jest trochę rzewna, trochę nieporadnie napisana, i nie wciągnęła mnie w ogóle ślimacza "akcja". Sięgnęłam po nią zwabiona streszczeniem na okładce. I ja mam bowiem  kawiarniane marzenie, więc chciałam poczytać na interesujący mnie temat. Ktoś miał to samo marzenie! Szczegółów technicznych za dużo tam nie ma (w kwestii prowadzenia kawiarnianego biznesu). Ale jest dużo o podawanych do kawy wykwintnych francuskich ciasteczkach - makaronikach. Bohaterka powieści robi je w różnych smakach, czasem dość zaskakujących, np. yuzu z bazylią... W drugiej części tej historii makaroniki stają się elementem wiodącym, leitmotiv'em opowieści, a ja zdałam sobie sprawę, że... nigdy w moim długim i ciekawym (także kulinarnie) życiu ich nie jadłam! 

To dziwne, bo jadłam: mięso węża, kangura, aligatora, strusia, gołębia, ostrygi, ślimaki, żabie udka, duriana, jackfruita, lody lawendowe itd. A makaroników - nigdy! Zdumiona tą konstatacją postanowiłam natychmiast nadrobić braki w osobniczych zasobach smakowych. Wyszukałam, gdzież to serwują makaroniki najbliżej miejsca mojego zamieszkania i udałam się na zakupy. Na rowerze. Pierwszy raz na siodełku po 4 miesiącach przerwy. Dramat. Siodełko w gardle miałam, włos rozwiany i chęć mordu na wszystkich innych użytkownikach dróg, chodników, zarówno pieszych jak i zmotoryzowanych.

Jakoś jednak udało mi się dotrzeć do kawiarenki zwanej Petits fours. Makaroniki pyszniły się 5 smakami i kolorami. Większość, ku memu zdumieniu, była czekoladowych w smaku. Gdzież książkowa różnorodność? Arbuzowy z nadzieniem śmietankowym? Lawenda z kremem figowym? Różany z imbirem? Limonkowy z czekoladą? No nic, wzięłam dwa kawowe i dwa czekoladowe. Kosztują jak biżuteria (7.50 zł szt.), podobnie zostały zapakowane...


Gdy dowiozłam je do domu, godzina zrobiła się późna, do kawy już nie mogłam ich podać. Pożarliśmy je z herbatą. 


Niestety, mój "pierwszy makaronikowy raz" okazał się porażką. Ciastko kawowe nawet nie pachniało kawą, nie mówiąc o smaku, a czekoladowe było równie nijakie. Te makaroniki są kolorowymi, małymi bezami z kremem. Nic nadzwyczajnego, przynajmniej w tym wykonaniu. Aby wyrobić sobie jednak opinię, muszę spróbować makaroników innego cukiernika. Albo dwóch innych cukierników. 

Książka mnie rozczarowała, makaroniki jeszcze bardziej. Oto skutki uboczne czytania! :-)

P.s. Spróbowałam innego wytwórcy. Tym razem makaroniki nieco tańsze (4.90 zł szt.) i w innych smakach: pistacjowym i waniliowym:


Równie słodkie i niewyraziste, jak pierwsze. Chyba to nie będzie moje ulubione ciastko...

środa, 16 marca 2022

Kręcą mnie wschody słońca nad jeziorem!

Ostatnio "oszalłam" na punkcie wschodów słońca. Ta mania zaczęła się, gdy na fujzbuku nieznany znajomy zaczął publikować zdjęcia wschodów słońca nad jeziorem Wilcze.

Dlaczego mnie to tak ekscytuje? Historia sięga równo dwóch lat wstecz. W marcu 2020 r. zaczęliśmy szukać do nabycia (letniskowego) domu nad jeziorem. Wśród kilku wybranych do oglądania był też budynek dawnej wiejskiej szkoły we wsi Wilcze (wielkopolskie), nad jeziorem o tej samej nazwie. Działka była duża, niedroga, budynek ciekawy, ale w stanie totalnej ruiny. Pochodziliśmy wtedy po wnętrzu - pozrywane stropy, dziury w dachu - obraz nędzy i rozpaczy. I jakkolwiek pociągała nas okolica, zwłaszcza bliskość jeziora, to ogrom prac przy remoncie tego domu skutecznie nas zniechęcił do zakupu. W rezultacie miesiąc później nabyliśmy nasze ukochane cudo w Uściu, oddalonym o 2 km od tej nieruchomości (i w innym województwie - lubuskiem). Wprawdzie dom jest nad większym jeziorem, ale nie tak blisko jego brzegów, jak ten dom w Wilczem.

Od 2020 r. jadąc do naszego Uścia przejeżdżamy przeważnie przez Wilcze. Ta ruinka stoi przy drodze, więc zawsze z zainteresowaniem patrzyliśmy czy coś się tam dzieje. Przez cały 2020 rok i początek 2021 r. nie działo się kompletnie nic. Aż na wiosnę coś się zmieniło i bardzo szybko działka została zabudowana trzema nowoczesnymi domami letniskowymi. Wzięto się też za remont ruinki, burząc piętro i remontując ją prawie od fundamentów. Podziwialiśmy tempo prac, ale przede wszystkim pomysł na zagospodarowanie tego fantastycznego miejsca.

Jakież więc było moje zdumienie, gdy na fujzbuku zauważyłam posty znajomego, którego osobiście wprawdzie nie znam (jak to często bywa), ale śledzę go z zainteresowaniem. Nawet nie pamiętam, jakim cudem i dlaczego mam go w kręgu swoich znajomych. Pan jest trenerem personalnym we Wrocławiu, przeważnie publikował relacje z efektów odchudzania swoich klientek itp. I nagle zaczął publikować zdjęcia z postępów budowy tego właśnie kompleksu w Wilczem, poznałam te domki od razu. Ha, jakiż świat jest mały! Szybko wyrosła w tym miejscu osada Dembówka (od nazwiska pana), pięknie zagospodarowany teren z własnym pomostem nad jeziorem. W grudniu 2021 r. był już gotowy na przyjęcie gości. 

I teraz dochodzę do sedna - ostatnio Michał robi tak fantastyczne zdjęcia wschodów słońca nad jeziorem, ma widocznie doskonały widok z któregoś domku, że ja oszalałam na ich punkcie:

zdj. Michał Dembowy

zdj. Michał Dembowy

Natychmiast zapragnęłam te fotografie zamienić na obrazy. Oto moja odpowiedź na "malowanki" Pani  Natury:


Ponieważ pojawiły się też nowe zdjęcia wschodów słońca, we fioletach, nadal jestem zainfekowana i podekscytowana możliwościami malarskimi:

zdj. Michał Dembowy

zdj. Michał Dembowy

Co więcej, postanowiłam mieć własne zdjęcia do skopiowania, a więc upolować wschód słońca nad naszym jeziorem, uściowym. Niestety, mamy jakieś 400 m do jeziora, więc wyprawa będzie musiała zacząć się grubo przed godziną szóstą rano. Nie jestem pewna, czy nam się uda, ponieważ ostatnimi czasy śpimy tak mocno, że nie słyszymy budzika. Może zamówię trąby jerychońskie? Najbliższy planowany wypad nad jezioro za dwa dni, więc trzymajcie kciuki!