czwartek, 26 grudnia 2019

Regaty Sydney-Hobart 2019

Dziś ruszyły jubileuszowe, 75-te regaty z Sydney do Hobart. Mordercza trasa (nie ze względu na odległość w milach, ale raczej na pułapki żeglarskie między Australią a Tasmanią), oraz wyścig z czasem, rywalami i oceanem na jachtach bez najprymitywniejszych choćby wygód (chodzi o to, by były jak najlżejsze).

Dwa lata temu byłam tam i na własne oczy widziałam finał wielkiej żeglarskiej imprezy o niesamowitej renomie z powodu trudności. Trasa długości 1163 km w linii prostej to 6 różnych odcinków, m.in.: start w ciasnym Sydney Harbour, złowieszcza Cieśnina Bassa, nieobliczalna Storm Bay i meta w Hobart. Na starcie w tym roku pojawiła się rekordowa liczba 157 jachtów. Po ośmiu godzinach dwa z nich zakończyły już swój udział. Polacy płyną na "Maserati" i nie mają zbyt ambitnych planów - wielkim sukcesem jest start i zakończenie regat, oraz imprezka w słynnym klubie w Hobart. Jeśli przy okazji uda się im zdobyć jakieś dobre miejsce, to chwała.

Dwa lata temu na własne oczy widzieliśmy finał. Ależ się działo! Na fb zamieściłam taką krótka relację: 
"Ale się dziś załapałam: najpierw na dekorację zwycięzców (jednak Comanche po proteście przeciw Wild Oats XI), a potem na finisz polskiego jachtu Weddell!
W porcie pojawiła się spora grupka fajnych dziewczyn, jednakowo ubranych w żeglarskie koszulki, jak się okazało był to team żon, córek itp. chłopaków z Weddella. Dziewczyny rozwinęły polską flagę, więc szybko dołączyliśmy do kibicowania. Ponieważ port w Hobart to miejsce kameralne (w porównaniu do Sydney), można tu zajrzeć na każdy jacht i pogadać z każdą załogą, więc otarłam się o żeglarski creme de la creme. Fantastyczna impreza!
Zdjęć brak niestety, bo z aparatu foto nie ściągnę tak szybko..."


Teraz już mogę zdjęcia zamieścić...













środa, 25 grudnia 2019

Panteizm

Z cyklu dialogi na cztery nogi z mężem. Przedświąteczne dywagacje śniadaniowe...

Ja: Wiesz, przechodzę na panteizm.
Mąż: A co to jest?
Ja: Hm, wiara w to, że Bóg jest wszędzie.
Mąż: Aha, dlatego pan a nie paniteizm?
Ja: Nie dlatego, po prostu to słowo, które z greki pochodzi. Wiesz, "pan" oznacza wszystko... Jakby tu wytłumaczyć - staram się, w końcu uczona w martwych językach jestem. - Jak były w starożytnej Grecji igrzyska panhelleńskie, to dotyczyły wszystkich miast-państw.
Mąż:?
Ja: No dobra, to dajmy na to - panteon, dom, świątynia  wszystkich Bogów... - ciągnę tłumaczenie z greki na nasze.
Mąż: A Pan Samochodzik?
Ja: ???

czwartek, 19 grudnia 2019

Przełomy w życiu kobiety

W życiu kobiety są dwa momenty przełomowe: kiedy ktoś zwróci się do niej po raz pierwszy per "pani", oraz dzień, w którym ktoś ustąpi jej miejsca w tramwaju...

Oba już zaliczyłam. 
Pierwszy przełom nastąpił w wieku nastu lat - (miałam wtedy chyba 13-14), gdy w sklepie ekspedientka zapytała: co dla pani? Dla PANI. Okropnie byłam z tego dumna, taka dorosłość bez dowodu osobistego, ha! W sekundę stałam się kobietą!

Drugi przełom nastąpił trzy dni temu. Ta tragedia spotkała mnie w tramwaju. Jakieś dziewczę chciało mi ustąpić miejsca, mimo że wsiadłam z mężem, i od razu skierowaliśmy się ku miejscom stojącym. Roześmiani i pełni energii, bo jechaliśmy do Rynku na jarmark bożonarodzeniowy. Rozumiem, gdybym wiozła tramwajem telewizor lub wsiadła z hipopotamem, ale tak???? Załamka.

I nawet nie mogłam zareagować jak moja przyjaciółka, rówieśniczka, w podobnej sytuacji tramwajowej. Bo ta dziewczyna jakoś mnie od tyłu zaszła, a przyjaciółka po prostu przytrzymała ramię młodzieńca, który usiłował poderwać się z miejsca, z cichym rozkazem: Ani się waż!


poniedziałek, 16 grudnia 2019

Wrocław jak Sydney...

Dwa lata temu, o tej porze roku, podczas mojej podróży życia do Australii, zwiedzaliśmy Sydney nocą. Specjalnie wybraliśmy się na przedświąteczny pokaz laserowy przy katedrze.

Nie miałam pojęcia, że będzie to tak piękne.
Upał zelżał, lekki wiaterek pozwalał oddychać. Laserowej projekcji towarzyszyła muzyka i osobliwe dźwięki wydawane przez... nietoperze, całkiem dobrze czujące się na pokazie. Miały najwyraźniej  chęć dołączenia się do występu. Feeria barw, która co kilkanaście sekund pokrywała fasadę katedry. Zmieniające się kolory i wzory jak w starodawnym kalejdoskopie... Byłam zachwycona!


A wczoraj, we Wrocławiu trafiliśmy przypadkiem na piękny świetlny spektakl pt. Zaczarowany Ogród, w Parku Staromiejskim. Na fasadzie przecudnej urody budynku Teatru Lalek wyświetlany był podobny pokaz. Oprócz niego park "zaludniły" różne świecące w ciemnościach stworzonka, a nawet wielkie muchomorki...


niedziela, 8 grudnia 2019

Hedy Lamarr - kobieta, którą warto poznać!

Taki tekst o woman-power mi się urodził. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Hedy Lamarr. A wpadła mi w ręce książka "Krótka historia jednego zdjęcia kobiety", bardzo ciekawa. Stąd zaczerpnęłam inspirację...

Jest to pseudonim Austriaczki, która przed II WŚ zrobiła karierę w Hollywood. Nazywana najpiękniejszą kobietą świata, jest obecnie zapomnianą gwiazdą, mimo że zagrała w wielu filmach z najwspanialszymi aktorami. Partnerowała Clarkowi Gable, Spencerowi Tracy. No i dzięki niej rozwinęła się ta dziedzina elektroniki, która pozwala nam obecnie na łączność bez kabli: wi-fi, bluetooth czy GSM.
Hedy Lamarr (czy raczej Hedwig Eva Maria Kiesler) urodziła się 1914 r. w Wiedniu, w zamożnej rodzinie bankiera i pianistki. Otrzymała staranne wykształcenie, ale największym marzeniem Hedwig (czyli Jadwigi) było aktorstwo. Jako nastolatka zagrała w kilku filmach, debiutowała w 1930 r. W 1933 wystąpiła w słynnej inaczej „Ekstazie”. Był to film, który stał się obyczajowym skandalem nie tylko w Austrii, ale w Europie i Stanach. Śmiałe na owe czasy sceny, w których Hedwig pokazuje się  nago, a potem przeżywa ekranowy orgazm (widać tylko jej twarz, a kochankowie są ubrani!). W dodatku potem nonszalancko zapala papierosa. Wywołały one taką burzę, że film został na kilka lat zakazany w paru krajach, m.in. w USA. Sam Hitler postawił veto dla jego dystrybucji w Rzeszy, a ówczesny papież film wyklął! Inne kraje, jak Francja czy Wielka Brytania uważały dzieło za artystyczne, film otrzymał nagrodę na Biennale Filmowym w Wenecji w 1934 r.

Pierwsze małżeństwo
Po „Ekstazie” zniknęła z ekranu, bowiem wyszła za mąż za Fritza Mandla, austriackiego producenta broni, współpracującego z faszystami, który zamknął ją w złotej klatce. Chorobliwie zazdrosny nie pozwalał jej grać, chciał nawet wykupić wszystkie kopie „Ekstazy”. Uciekła od niego i z poznanym współzałożycielem wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, Mayerem dotarła w 1937 r. do Hollywood, z podpisanym kontraktem aktorskim. Musiała  tu zaczynać wszystko od nowa – nie znała ani słowa po angielsku!

Królowa Hollywood
Jej pierwszym hollywoodzkim filmem był "Algier" (1938), nominowany do Oskara. Hedy Lamarr grała też w kilkudziesięciu innych filmach, m.in. ze Spencerem Tracym, Clarkiem Gable, Williamem Powellem, Judy Garland. Mimo wielkiej urody i tytułu „najpiękniejszej kobiety świata”, którym obdarzył ją pewien reżyser, mimo 20 lat aktywnych aktorsko w Hollywood, nie stała się supergwiazdą, którą by dziś pamiętano. A w swoich czasach była ikoną stylu: idealnych rysów brunetka o zielonych oczach, jasnej cerze, falujących włosach, z perłami i brylantami na szyi, które nosiła tak swobodnie. Wcielenie idealnego piękna, „covergirl”, trendsetterka, celebrytka i ulubiona postać brukowców.
Tysiące kobiet czesało się jak ona, malowało usta czerwoną szminką, kopiowało jej glamour styl. W plebiscycie czytelników na najpiękniejszą kobietę świata, ogłoszonym przez magazyn „Look” (w 1944) zajęła pierwsze miejsce, ex aequo z Ingrid Bergman. Była jedną z najlepiej opłacanych gwiazd Hollywood lat 30., 40 i wczesnych 50. XX wieku. Zachowywała się jak królowa na ekranie i planie filmowym, oraz w sklepie czy restauracji. Potrafiła wyjść ze sklepu, nie płacąc za zakupy, gdyż jej zdaniem to się jej należało…

Gwiazda brukowców i wynalazki
Sześciokrotnie zamężna prowadziła bujne życie towarzyskie i erotyczne. Wśród jej „ofiar” byli m.in. David Niven, Douglas Fairbanks Jr., Erich Maria Remarque, Spencer Tracy, Clark Gable, Charlie Chaplin. Z Johnem F. Kennedym wybrała się ponoć na kolację do Paryża, z Errolem Flynnem imprezowała, a Frank Sinatra wypłakiwał się na jej ramieniu. Pablo Picasso miał narysować jej portret na serwetce.
Była złożoną osobowością, błyskotliwym umysłem, inteligentną kobietą. Interesowała się polityką, znała kilka języków: węgierski, francuski, włoski, hiszpański, uczyła się angielskiego. Malowała obrazy, kolekcjonowała dzieła sztuki, grała w szachy i pokera. Wymyślała też udogodnienia dnia codziennego – tabletkę musującą (o okropnym smaku, z bulionowej kostki), chusteczki higieniczne z pojemnikiem na zużyte. Niektóre z wynalazków, których była współautorką przyczyniły się do rozwoju elektroniki i technologii komunikacyjnych. Mowa o wynalazku z 1941 r. zastosowanym przez nią i jej partnera muzycznego Georga Antheila, tzw. metodzie rozpraszania widma sygnału z przeskokiem częstotliwości (FHSS). W necie znajdziecie sprzeczne informacje na ten temat – że to domorosła wynalazczyni, która nie miała do tego żadnego technicznego wykształcenia. Ponoć to, co określa się tą nazwą (FHSS) rozważał już Nikola Tesla, Siemens i Telefunken, oraz opatentował dużo wcześniej polski naukowiec.
Wieść niesie, że impulsem do opracowania tej metody było storpedowanie przez nazistów statku, w wyniku czego zginęło 77 dzieci. Hedy Lamarr była austriacką Żydówką, naziści nie należeli do jej ulubieńców. W trakcie małżeństwa z Mandlem zdobyła wiedzę na temat niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Chciała sprawić, by alianci dysponowali "tajną bronią" pozwalającą niszczyć nazistowskie torpedy.
Z kolei George Antheil, kompozytor "Baletu mechanicznego" to niezwykły innowator. Do swoich  kompozycji wykorzystał pianolę, dęte i blaszane instrumenty, a także wentylatory… Wspólny wynalazek George’a i Hedy miał służyć do zdalnego sterowania torpedami. W 1941 r. Lamarr i Antheil zgłosili swój „System tajnej komunikacji” do Urzędu Patentowego USA, a w październiku „New York Times” donosił, że Lamarr jest wynalazczynią. W 1942 r. Lamarr i Antheil otrzymali patent nr 2292387, który wygasł w roku 1959.
W latach 80. wynalazek Hedy odkryła branża telekomunikacyjna, bo procedury przeskoku częstotliwości miały o wiele większe zastosowanie, niż to się kiedyś mogło śnić. Umożliwiły one rozwój Wi-Fi, Bluetooth i telefonów bezprzewodowych, GPS, WLAN, systemów satelitarnych, dronów, kas i skanerów kodów kreskowych. Jedno z najbardziej znaczących odkryć XX w. dziełem pięknej aktoreczki, której już nikt nie pamięta? Psikus losu.
A miała ona ponoć jeszcze w zanadrzu plany urządzenia pomagającego niepełnosprawnym we wchodzeniu i wychodzeniu z wanny, fluorescencyjnej obroży dla psów i wielu innych!

Upadek bogini piękna i narodziny wynalazczyni
Miała zaledwie trzydzieści kilka lat, gdy studia filmowe zrezygnowały ze współpracy z nią. Wpadała już wcześniej w depresję, zajmował się nią lekarz wytwórni MGM – Max Jacobson. Jego zadaniem było przepisywanie gwiazdom „leków”, które poprawiały ich wydolność: kokainy, amfetaminy, diazepamu i opium. Lamarr uzależniła się od opioidów i alkaidów.
W latach 70. XX wieku prasa pastwiła się nad Lamarr, mimo że aktorka od lat nie pojawiała się na ekranie! Powodem zainteresowania brukowców były oszpecające ją operacje plastyczne. „Stara i brzydka”- kwitowały media. Bogini starzała się w zastraszającym tempie.
Ale rodziła się na nowo  –  jako wynalazczyni, kobieta super inteligentna. W 1997 otrzymała Pioneer Award przyznaną przez  Electronic Frontier Foundation. Po tym wyróżnieniu pojawiły się nowe artykuły na jej temat, a także kolejne nagrody (m.in. Bulbie Gnass Spirit of Achievement Award – taki jakby Oskar dla wynalazców). W 1998 r. otrzymała „Viktor-Kaplan-Medaille” od austriackiego związku wynalazców i posiadaczy patentów.
Pod koniec życia odniosła też sukces finansowy. Otrzymała w 1998 r. 5 milionów odszkodowania od kanadyjskiej firmy Corel za wykorzystanie jej wizerunku w programie Corel Draw, bez jej wcześniejszej zgody. W tym samym roku firma Wi-LAN z Calgary kupiła 49 procent jej udziałów w patencie.
Hedy Lamarr zmarła w styczniu 2000 roku na Florydzie. Część jej prochów została rozsypana w Lasku Wiedeńskim, a w 2014 roku, w setne urodziny aktorki, urnę z pozostałą częścią jej prochów złożono w grobie honorowym miasta Wiednia na Cmentarzu Centralnym.


sobota, 7 grudnia 2019

Legendy Wierzbic

Byłam ostatnio służbowo w Wierzbicach - podwrocławskiej wsi. Nawet miła, dużo starych domów z końca XIX i XX w., fajne klimaty. Kiedy chciałam napisać coś reklamowego o tej wiosce, by zachęcić do kupienia tam działki budowlanej, trafiłam na jakieś dziwne informacje, że to nawiedzona wieś, że w niej straszy itp.

Zaczęłam więc szperać i znalazłam takie oto ciekawostki:
Ta nieduża wieś pod Wrocławiem nie dalej jak rok temu była gwiazdą mediów jako „najbardziej nawiedzona wieś w Polsce”. Zawdzięcza to paru zjawiskom: dziwnym odgłosom nocnego siorbania, błędnym ognikom straszącym zabłąkanych przechodniów, duchowi barona, który policzkuje ciekawskich, oraz czarnemu psu z czerwonymi oczami. No i diabelski kamień, który był tu widziany jeszcze 40 lat temu. „Elementów straszących” jest tyle, że spokojnie można by nimi obdzielić kilka wiosek. Mam jednak podejrzenia, że doszło do pomyłki i przypisano podwrocławskim Wierzbicom „atrakcje metafizyczne” innych Wierzbic...


Wioska z historią
Historia tej miejscowości jest dość długa. Wzmiankowano ją po raz pierwszy w 1339 roku. W ciągu kolejnych stuleci właścicielami wsi były pruskie rody, m.in von Reibnitz i von Hund (pisane też Hundt), oraz von Schweinitz. W miejscowości znajdował się pałac, dwa folwarki, kościół katolicki, probostwo, dwie szkoły, młyn, piekarnia i browar.
Po drugiej wojnie światowej posiadłości pruskich arystokratów przejęło państwo. Pałac, zbudowany dla barona Hildebranda Rudolpha von Hundt und Altgrottkau, został wzniesiony na starszym dworze renesansowym z XVI w. Projekt wykonał ok. 1730 roku Christoph Hackner, twórca pałacu biskupów wrocławskich  - obecnie siedziba Muzeum Etnograficznego we Wrocławiu.
W XIX w. pałac w Wierzbicach należał do hrabiego Schweinitz und Krain. Ostatnim właścicielem tych dóbr, do 1945 roku był baron von Wietersheim. W 1945 r. pałac przekazano Zgromadzeniu Sióstr od św. Józefa, które utworzyły tu ochronkę dla sierot. W latach 1974-1978 siostry przeprowadziły remont wnętrz, a od 2001 roku ośrodek funkcjonuje pod nową nazwą: Zakład Opiekuńczo - Leczniczy dla Dzieci, i nadal prowadzą go „Józefitki”. Leczy się tu dzieci po ciężkich chorobach, wypadkach, niepełnosprawne. Pałac obecnie można oglądać tylko z zewnątrz.
We wsi jest jeszcze wątpliwej urody gotycki kościół, który był przebudowywany, rozbudowywany i zbarokizowany. Myślę, że to on może przede wszystkim straszyć, lub też straszą pod nim członkowie Tajnego Stowarzyszenia Jawnych Przeciwników Barokizowania Budowli Gotyckich, którego jestem wielką fanką…


Siorbanie, baron i pies
Zatem kto, lub co straszy w Wierzbicach? Siorbanie zakłóca nocną ciszę już od dawna, bo wspomina o tym zjawisku akustycznym w książce wydanej w 1913 r. - "Schlesische Sagen" Richard Kuehnau. Opisuje, że siorbanie słychać we wschodniej części wsi pomiędzy godziną 12 i 1 w nocy. Nie wydaje się jednak groźne, jest natomiast niespotykane wśród innych nadnaturalnych zjawisk. Błędne ogniki pojawiające się rzekomo na Diabelskim Moście i sprowadzające nocnych przechodniów na manowce wyglądają już dość przerażająco. Tyle że przez Wierzbice żadna rzeczka nie przepływa, więc i mostu w nich nie ma… Chyba pomylono je z Wierzbicami Dolnymi w innej części Polski. Natomiast jak najbardziej prawdziwa jest informacja o baronie Hildebrancie Rudolphie von Hundt, który kazał pochować się w ozdobnym sarkofagu umieszczonym w krypcie miejscowego kościoła. Ponoć zaglądającym przez okienko duch barona wymierzał siarczysty policzek. Sarkofag stoi obecnie na zewnątrz kościoła, wyciągnięto go podczas renowacji świątyni w XX w. i można go tutaj znaleźć, pod murem. Policzkowanie ustało na dobre, baron najwyraźniej przestał chronić swoją prywatność.
Podobno jeszcze w latach 70. XX w. we wsi znajdował się wielki głaz, tzw. diabelski kamień. Miał go upuścić w wiosce czart, który z kamieniem porwanym z pobliskiej góry Ślęży leciał do Wrocławia, by zniszczyć jakiś kościół  w budowie. Zaskoczony pianiem koguta, porzucił go byle gdzie. Skoro był, to co się  z nim stało? Natomiast potężny głaz znajduje się przy drodze z Wierzbic… Dolnych do Włoch, a więc bliżej Warszawy, na Mazowszu.
Natomiast czarny pies z gorejącymi oczami, który ma grasować w Wierzbicach, ma moim zdaniem związek z herbem barona, w którym pies jest najważniejszym elementem heraldycznym. To nie dziwi, bo Hund to po niemiecku pies…


Wg innych badaczy śląskich legend, w czarne psy przeistaczały się duchy zmarłych wolnomularzy. I tu ciekawy zbieg okoliczności - o ile Hildebrandt nie był masonem, to bardzo znanym w Europie wolnomularskim rycerzem templariuszem, założycielem Zakonu Ścisłej Obserwy był jego krewny Karl Gotthelf von Hund und Altgrottkau (XVIII w.). O Karlu naczytałam się trochę, bo temat związany z Templariuszami, wolnomularstwem budzi  moje wielkie zainteresowanie od lat...

Wątki nawiedzenia tej wsi podjęli dwaj młodzi youtuberzy, kręcący filmiki o rzekomych strachach, ale poza ich fanami nikt nie bierze tych wieści na poważnie.