niedziela, 8 listopada 2015

Sushi jak facebook...

Podobnie jak facebookowi, przez równie wiele lat opierałam się sushi. Raz czy dwa z ciekawości kupiłam jakieś pudełko z zawijankami (chyba w Piotrze i Pawle), ale pomemłałam ryż w algach, stwierdziłam, że to nie są klimaty dla moich kubków smakowych - i na tym moja japońska przygoda się skończyła.

Do wczoraj. Znajomi zaprosili nas na kolację gdzieś w mieście. Padła propozycja pójścia do jakiejś "suszarni". OK, chociaż entuzjastami nie jesteśmy, ale właściwie chętnie spróbujemy, bo trudno mieć swoje zdanie na temat sushi po tej jednej czy dwóch próbach z gotowcami z supersklepu. Wchodzimy na "Szajnochy 11" we Wrocławiu. Klimatyczny lokal, wysoki bar ze strumieniem i "łódeczkami", siadamy jednak przy normalnych stolikach. Na blatach papierowe menu-obrusy. Przy wyborze dań zdajemy się na znajomych, bo nie mamy pojęcia co oznaczają te nazwy: sashimi, hosomaki, nigiri itp. I jak, na Boga, może smakować duszona wołowina w bulionie z palonych kości i kiszoną pieczarką????
Znajomi z kolei postanawiają zdać się na kucharza. Określają tylko, ile sztuk na głowę i żeby ryba była surowa, ale broń Boże maślana etc. Po kilku minutach kelnerka przynosi dwie podłużne miseczki z czekadełkami: są to sałatki z wodorostów - jedna z sezamem, druga z ogórkami. Znajomi łapią z blatu pałeczki. My też musimy ich użyć... Dramat. Kiedy udaje mi się wreszcie donieść do ust jasnozielone sznureczki posypane obficie sezamem, chrupiące i delikatne - rozpływam się z rozkoszy. Przy sałatce z ogórkami  przyjemność się powtarza.
Po pół godzinie pojawia się bardzo duży talerz z czarnego łupka, wypełniony bardzo eleganckimi zawijańcami różnego smaku i koloru. To chyba futomaki i uramaki (o ile dobrze zapamiętałam nazwę tych arcydziełek). Wszystko wypieszczone ręką kucharza. Na brzegach talerza ozdoby z białego i różowego imbiru. Rewelacja! Bardzo nam to wszystko i każdy z osobna smakuje, w zawijańcach jest bardzo mało ryżu, za to mnóstwo ciekawych składników. 
Po uczcie, jakże lekkiej mimo późnej pory, myślimy jeszcze o deserze. Może pampuchy z zieloną herbatą, lodami jogurtowymi i marynowaną gruszką? Nie, tu już mamy trochę bardziej europejską potrzebę - włoskie lody. Zdobędziemy więc La Scalę.
Wreszcie jednak zrozumiałam, dlaczego sushi było tak często zamawiane przez koleżanki w pracy (ja jakoś nigdy się nie skusiłam)... Tak więc wczoraj urodziła się nowa fanka sushi!







środa, 4 listopada 2015

Piję tanie wino - świętuję...

Nie mam pojęcia, dlaczego tanie wino ma "swój" dzień 4 listopada… Może to przemyślana opozycja do listopadowego święta wina, gdy w trzeci czwartek pojawia się młode beaujolais? Poza tym w listopadzie też są np. Dni Otwartych Piwnic na Słowacji, której to imprezy jestem wielką fanką...

Siedzę więc wieczorową porą i popijam dość tanie wino, przywiezione ze Słowacji w zeszłym roku - Dievcie Hrozno 2013 z winnicy w Modrej - centrum słowackiego winiarstwa. Butelka kosztowała 5, albo góra 7 euro - tanie więc jest, czy nie? Przymiotnik „tanie” to dla każdego inna cena. Dla jednych – poniżej 10 złotych, dla innych poniżej 50 zł, a dla nielicznych, dla których prawdziwe wina zaczynają się od 100 zł za butelkę, te wszystkie tańsze są właśnie "tanie". 

W trakcie moich licznych podróży po krajach tradycyjnie uważanych  za winiarskie (Francja, Hiszpania, Włochy) odkryłam, robiąc codzienne zakupy napoju, bez którego nie wyobrażam sobie głównego posiłku, że tylko w Polsce importowane z tych obszarów wina kosztują kilkadziesiąt złotych. W starej, poczciwej, winiarskiej Europie można nabyć bardzo poprawne wino już za 2-3 euro, co plasuje je w okolicach naszych „jaboli”. Istnieje też tam duży wybór win w kartonach litrowych czy też w plastikowych butelkach, kojarzonych u nas z niską jakością. Dochodzę więc do wniosku, że jedynym kryterium taniości jest to, że „tanie wino” nie jest w ogóle… winem. To produkt „winopodobny” pozyskiwany dzięki cudowi fermentacji, ale z innych, niż winogrona, owoców. Tanie wino nie ma zatem nic wspólnego z winoroślą, winobraniem i innymi śródziemnomorskimi rytuałami, które zawartośc smukłej butelki czynią tak rozkoszną… 
zdj. dietetycy.org.pl


Mało tego, często te napoje nie mają nic wspólnego z żadnymi owocami. Jak mawiał mój przyjaciel-chemik: wino można zrobić nawet z dżinsów. Skoro tak, to może te wina "patykiem pisane" produkowane są z lumpexowej garderoby??? Wina tej proweniencji (tzn. nie winogronowej), pija się bardzo młode (aha, to prawie beaujolais noveau!), bo starsze są dość, hm, wybuchowe. Z tych oraz wielu innych powodów tanie wina mają wieloznaczne i raczej pejoratywne synonimy: jabol, mamrot, sikacz, bełt, château de jabol, mordokwas, siara, wiśniówka, wino rocznika bieżącego, wino patykiem pisane i in. 
Ok, ale gdzie w takim razie plasuje się uważany za arystokratyczny - cydr? Ten francuski musujący napój z jabłek, nominalnie rzecz biorąc, jest  jabolem! Tyle że ma lepszy PR...

Po co świętować Dzień Taniego Wina?
Też nie mam pojęcia. Dla osób niewprawionych może się to zakończyć fatalnie: tupotem białych mew, nagłą podróżą do Rygi, skłonnością do zalegania na parkowych ławkach w pozycji horyzontalnej, nawet jeśli nigdy wcześniej takiej nie przejawialiśmy, oraz wielkimi kłopotami z grawitacją. Lepszym pomysłem jest jednak znalezienie „prawdziwego” (a więc winogronowego) i niedrogiego wina - i np. zrobienie z niego grzańca. Nadaje się do tego czerwone wino z gatunku merlot czy cabernet, w cenie poniżej 20 złotych. Jak nie grzaniec - to sangria. Wersja ta sama - merlot, cabernet plus dużo drobno pokrojonych owoców (głównie cytrusowych). Dzięki temu wybiegowi świętujemy Dzień Taniego Wina nie narażając organizmu (i wątroby) na katusze jego spożycia i późniejsze mamrotanie, które może nam wejść w krew ku zdumieniu i rozpaczy bliskich.
Inny sposób świętowania to spa z zabiegiem winoterapii. Może to być: peeling, masaż, kąpiele winne, body wrapping. Peeling to ścieranie skóry moszczem winnym lub pestkami winogron i miodem. Masaż ciała olejem z pestek winogron nawilża skórę i łagodzi podrażnienia. Relaksująca kąpiel winna (z dodatkiem taniego wina do wody w wannie), oraz z lampką droższego wina w ręce - to zabieg spa dostępny w domowej łazience. Według mnie to najmilszy i najbardziej pobudzający sposób świętowania Dnia Taniego Wina!
I ostatnia podpowiedź, być może najbardziej kulturalna: warto w tym dniu wyskoczyć do Szklarskiej Poręby, do Muzeum Tanich Win, zwanego też Muzeum Jabola, istniejącego od 2003 roku. Zawsze to muzeum... W Starej Chacie Walońskiej (ul. Kołłątaja 12) zgromadzono butelki tanich win i ich etykiety. Można pooglądać, podumać, powspominać (stare czasy PRL-u) i napić się potem… dievcie hrozno z 2013!