Do wczoraj. Znajomi zaprosili nas na kolację gdzieś w mieście. Padła propozycja pójścia do jakiejś "suszarni". OK, chociaż entuzjastami nie jesteśmy, ale właściwie chętnie spróbujemy, bo trudno mieć swoje zdanie na temat sushi po tej jednej czy dwóch próbach z gotowcami z supersklepu. Wchodzimy na "Szajnochy 11" we Wrocławiu. Klimatyczny lokal, wysoki bar ze strumieniem i "łódeczkami", siadamy jednak przy normalnych stolikach. Na blatach papierowe menu-obrusy. Przy wyborze dań zdajemy się na znajomych, bo nie mamy pojęcia co oznaczają te nazwy: sashimi, hosomaki, nigiri itp. I jak, na Boga, może smakować duszona wołowina w bulionie z palonych kości i kiszoną pieczarką????
Znajomi z kolei postanawiają zdać się na kucharza. Określają tylko, ile sztuk na głowę i żeby ryba była surowa, ale broń Boże maślana etc. Po kilku minutach kelnerka przynosi dwie podłużne miseczki z czekadełkami: są to sałatki z wodorostów - jedna z sezamem, druga z ogórkami. Znajomi łapią z blatu pałeczki. My też musimy ich użyć... Dramat. Kiedy udaje mi się wreszcie donieść do ust jasnozielone sznureczki posypane obficie sezamem, chrupiące i delikatne - rozpływam się z rozkoszy. Przy sałatce z ogórkami przyjemność się powtarza.
Po pół godzinie pojawia się bardzo duży talerz z czarnego łupka, wypełniony bardzo eleganckimi zawijańcami różnego smaku i koloru. To chyba futomaki i uramaki (o ile dobrze zapamiętałam nazwę tych arcydziełek). Wszystko wypieszczone ręką kucharza. Na brzegach talerza ozdoby z białego i różowego imbiru. Rewelacja! Bardzo nam to wszystko i każdy z osobna smakuje, w zawijańcach jest bardzo mało ryżu, za to mnóstwo ciekawych składników.
Po uczcie, jakże lekkiej mimo późnej pory, myślimy jeszcze o deserze. Może pampuchy z zieloną herbatą, lodami jogurtowymi i marynowaną gruszką? Nie, tu już mamy trochę bardziej europejską potrzebę - włoskie lody. Zdobędziemy więc La Scalę.
Wreszcie jednak zrozumiałam, dlaczego sushi było tak często zamawiane przez koleżanki w pracy (ja jakoś nigdy się nie skusiłam)... Tak więc wczoraj urodziła się nowa fanka sushi!
Z sushi jest bardzo różnie. Przeważnie jadłem kiepskie lub średnio dobre. Raz tylko w dobrej knajpie zjadłem wyśmienite sushi. Czyli miałaś szczęście, że ktoś zaprowadził Cię do dobrej knajpy :-)
OdpowiedzUsuńWiesz, Hegemonie, trudno mi to ocenić. Mnie smakowało, ale czy to było sushi z górnej półki, przekonam się jak zjem jeszcze 9 razy :-)
OdpowiedzUsuńMiło, że wpadłeś, już sama tu nawet nie zaglądam, nie mówiąc o innych czytelnikach. Cóż...
Wiele razy próbowałam sushi i również tylko raz mi smakowało (za to baaardzo!), ale tej "suszarni" już nie ma.
OdpowiedzUsuńBeciu - czas jakiś taki jesienny, aktywność powoli się hibernuje, procesy życiowe spowalniają i dlatego bardzo powoli do ciebie zaglądamy. Ale zaglądamy i wciąż warto dla nas pisać! Chciałabym załączyć emitikona, ale nie wiem gdzie go szukać w moim kompie?
Właśnie usłyszałam w TV: "jedzenie to seks starości"!
OdpowiedzUsuńTrochę pasuje do sushi.
Bez sęsu jak mówią młodzi - dlaczego tylko starości??? Znam wielu młodych wielbiących jedzenie...
OdpowiedzUsuńNie widzę spowolnienia, Basiu, u mnie tak zasuwa wszystko, że ledwie oddech łapię...
OdpowiedzUsuńBeatkaaaaaa, wracaj proszę. Krzepisz jak cukier, zatem czytam Cię jak Wańkowicza :) Z wypiekami na paszczy ;). Kiedyś tak Cię słuchałam. Oj, to było lata świetlne temu. Beatkaaaaa, no wracaj, żeby przywołać czas najpiękniejszy. Wesołych Świąt!
OdpowiedzUsuńEwa z przeszłości, lata świetlne temu... Bardzo intrygujące. I budujące, dawno nikt nie mówił mi tak miłych rzeczy o moich talentach hm, pisarskich? Zaniedbuję mojego bloga już od miesięcy, taka faza życiowa, coś mnie innego pochłania, chociaż wydawało mi się, że nie ma większej pasji niż pisanie. Widać - gnothi seauton :-) Sądząc po nazwie maila, zrozumiesz, pamiętasz... Buziaki i wciąż Tobie również Dobrych Świąt...
OdpowiedzUsuń