środa, 22 maja 2019

Szczecin - miasto dźwigozaurów, kwitnących wiśni japońskich i śledzi w bułce

Co powiecie na city-break w Szczecinie? Polecam. Pomysł wypadu narodził się u mnie nagle, gdy wizja majowego Amsterdamu w tulipanach, z przyczyn różnych oddaliła się i musiałam skorygować plany długiego weekendu na bardziej krajowe. I przypomniałam sobie, że jest takie miasto, w którym jeszcze nigdy nie byłam! To Szczecin - miasto uprzejmych kierowców.

Słowo daję, w żadnym innym polskim mieście nie byliśmy zmuszani przez kierowców do uruchomienia nóg i przechodzenia przez jezdnię, jak w Szczecinie. Może to morskie powietrze, albo inny nieznany faktor sprawiał, że ledwie przystanęliśmy, by zrobić zdjęcie lub podziwiać bardziej udatną budowlę lub kwiaty na drzewie, a natychmiast zatrzymywał się przy nas samochód i czekał, aż raczymy postawić krok w stronę jezdni, chociaż nie mieliśmy takiego zamiaru. Na początku wydawało nam się to bardzo szarmanckie, ale za dwudziestym razem w ciągu jednego dnia zwiedzania zaczynało nas to wkurzać. Co z tymi kierowcami, są w ukrytej kamerze, grają o milion za uprzejmość dla pieszych? Nie dowiedzieliśmy się.

Szczecin, teoretycznie, jest bardzo podobny do mojego rodzinnego Wrocławia  - zagmatwana, pruska przeszłość, twierdza, podziemia, tajemnice i poplątane losy oraz sporo wody tej samej rzeki - Odry.
A jednak okazał się całkiem inny. Wjazd do centrum, w którym wynajęliśmy mieszkanko, imponujący - kiedy Wały Chrobrego wynurzyły się zza zakrętu Trasy Królewskiej, zatkało nas z wrażenia. Monumentalne budowle zwrócone ku rzece - przez chwilę poczułam się jak w Dreźnie:
Monumentalna fontanna przy Tarasach Hakena,
jak po niemiecku nazywały się Wały Chrobrego
Schody, schody, schody...


Wieczorem wypuściliśmy się na Szczecin by night i było też pięknie: odkryliśmy knajpkę na Wałach w kształcie okrętu, cała z drewna i z wypchanymi rekinami w środku, z płonącym paleniskiem na zewnątrz. Podświetlone gmachy muzeum, teatru robiły wielkomiejskie wrażenie. Zachwycił mnie port, który jest przecież morski. Wieczorami rozświetlają go dźwigozaury - sympatyczne stwory wyczarowane z portowych urządzeń:


Przez następne parę dni zwiedzania zobaczyliśmy, że jest tu mnóstwo parków, zieleni z kwitnącymi o tej porze... japońskimi wiśniami! Okazuje się, a zdradził mi to Szczecinianin spotkany w parku pod takim pysznie kwitnącym drzewem, że klimat Szczecina zbliżony jest do klimatu Japonii, stąd te wiśnie... Botaniczne cuda.

Wiśnie japońskie

Powierzchniowo Szczecin jest na 3. miejscu w Polsce pod względem wielkości, ale te obszary to woda (w granicach miasta jest wielkie jezioro), kanały, międzyodrze, parki, zieleń, pagórki i jeszcze dwie rzeki poza Odrą - tak więc dla ludzi jest miejsca nieco mniej więc pod względem liczby mieszkańców Szczecin zajmuje dopiero 7 miejsce.
Odkryliśmy też miejscowy przysmak: kanapki ze śledziem, które sprawiły, że wstąpiłam do klubu śledziożerców. Najprawdziwszą śledziową ucztę sprawiliśmy sobie na szczecińskim zamku w kultowej restauracji, w której było wielu celebrytów (można tam mazać na ścianach):
Bardziej zajmujące od graffiti i odkrywania kto tu sławny (poza nami!) był i co jadł, były jednak śledzie na osiem sposobów przyrządzone:


Poza budowlami z końca XIX w. są tu na wskroś nowoczesne budynki, które zdobyły nawet międzynarodowe nagrody za projekt, np. Filharmonia Szczecińska, która wygląda trochę jak kartonowy akordeon. Włosi projektowali, ba!

Z dwóch ekstra atrakcji, które proponowano nam w Szczecinie zdobyliśmy jedną: zwiedziliśmy ponoć największy w Polsce cmentarz, założony w połowie XIX w. na planie skarabeusza, bo projektował go ktoś, kto chciał wpleść w całość symbolikę masońską. Cmentarz jest tak wielki, że dopiero pod koniec zwiedzania dotarliśmy do najbardziej intrygujących starych grobowców:


Drugim polecanym miejscem była podziemna trasa pod dworcem kolejowym. Jednak godzina zwiedzania poniemieckich schronów sprzed wojny i z czasów II wojny światowej jakoś nas nie zachęciła i w końcu nie skorzystaliśmy z oferty, która pojawia się tylko sezonowo. Może szkoda - trudno to teraz ocenić.
Szczecin to wspaniałe miejsce wypadowe - blisko Świnoujście i kurorty po niemieckiej stronie, nie mówiąc o wyspie Wolin i kurortach nadmorskich w rodzaju Międzyzdrojów. Ale samo miasto dostarcza wrażeń na weekendowy city-break.

wtorek, 7 maja 2019

Szpaczy żywot

Podglądam szpaczki, które założyły gniazdo (kolejny rok z rzędu) w dziupli po uschniętej gałęzi orzecha włoskiego na moim ogrodzie. Na własnej więc prawie piersi hodujemy sobie gang, który potem obrabia nam czereśnię...
Ostatnio ratowałam je przed kotem Lolką, bo pisklęta dość głośne są rano (wiadomo, głodne) i widocznie darły dzioby tak bardzo, że Lolka je usłyszała. Ujrzałam przez okno w łazience, że jednym susem wskoczyła na drzewo i zmierza w stronę dziupelki. Wyleciałam więc w szlafroku na taras i wydarłam się: Lola, Lola!!!!! - odwracając jej uwagę wołaniem na śniadanie. Pomogło, bo kilerka zeskoczyła z gałęzi tuż na wprost gniazda i zaudała się na zaoferowane jej śniadanie, porzucając świeżą przystawkę z dziczyzny.
Jak długo jednak będę mogła chronić maleństwa? Nie wiem, liczę na kocią sklerozę, że zapomni co słyszała, widziała, bo tak czasem ma, że zapomina, co lubi, gdzie ma swój domek itp.

Żal mi ptaków, zwłaszcza rodziców, którzy z takim poświęceniem, pewnie zaniedbując własne potrzeby szukają jedzenia dla małych, wynoszą woreczki z nieczystościami z gniazda, uganiają się cały boży dzień... I po co? By kotek, aczkolwiek kochany, miał przystawkę????
Lubię szpaki, bo są niezwykle kreatywnymi śpiewakami, wydają takie dźwięki różne, czasem wręcz komiczne, jakby naśladowały alarm samochodowy, mlaskały, kląskały, gwizdały.
Niedawno znalazłam śliczną skorupkę w zielono-niebieskim kolorze, właśnie pod orzechem. To właśnie jajo szpacze, wyklute.
Podobno też wyrzucają całe jajka, bo wiedzą, które są niezapłodnione, więc zbędne, zajmujące tylko miejsce w ciasnym gniazdku.
Wiem też od Wajraka, że szpaczy tato podsłuchuje różne miejskie odgłosy, np. hamulce tramwaju, auta, pip alarmu, dzwonek telefonu i następnie wplata je w swoje piosenki, improwizując. Zwiększa w ten sposób swoją samczą atrakcyjność dla pani szpak. A ja mam koncerty w ogrodzie. Maj to ptasia rozgłośnia, wszystkie ptaki śpiewają teraz najwięcej, najpiękniej i na wyścigi.

poniedziałek, 6 maja 2019

Cygara w filmie

Nie wiadomo dlaczego ;-) ostatnio zaczęłam zwracać uwagę na cygara, zwłaszcza te "grające" w filmach. Na którymś programie w ub. tygodniu mignął mi 8. odcinek "Stawki większej niż życie". Ponieważ przygody polskiego 007 mogę oglądać bez końca (ach, Stanisław Mikulski w mundurze Abwehry jest dwa razy przystojniejszy od Pierca Brosnana, Tomothy Daltona czy nawet Davida Craiga), przysiadłam przed ekranem na dłużej.
W pewnej scenie tego odcinka Brunner częstuje cygarem swojego szefa - przez chwilę mignął mi ring... Montecristo??? Panowie szybko pozbywają się pierścieni, więc pewności nie mam, pada jeszcze tylko pytanie do Brunnera, skąd ma na 5-cio markowe cygara, ale ów odpowiada wymijająco...
Wojna i luksus z Kuby? Ha!
Teraz muszę jeszcze dotrzeć do serialu o poruczniku Columbo, który też lubił pomiętolić w zębach cygarko. Sprawdzę, jakie, chociaż szanse na Havanosa są znikome - wiadomo, embargo na cygara w USA trwa do dziś...