niedziela, 5 grudnia 2021

Tajin z kurczaka w daktylach i płatkach róż, czyli ekspresowa wycieczka do Maroka!

Podróż była krótka: dziś przed południem wybraliśmy się na pchli targ, który jest zawsze w niedzielę, nieopodal naszego domu. Uwielbiam te klimaty! Nic konkretnego nie mieliśmy na myśli, jednak krążąc tu i tam natknęłam się na górną część naczynia, które widziałam w Maroku. "Kominkowa" pokrywa tajin, bez dolnej części, w dodatku szklana (co dziwne). Mimo to interesująca, w dodatku za 20 złotych!

Pomyślałam sobie, że na ten brakujący dół coś na pewno w domu dopasuję i będę miała naczynie, które dawno chciałam mieć, a z Maroka swego czasu nie przywiozłam, bo było za duże. Tak wyglądały oryginały sfotografowane podczas podróży w 2010 r.:

Jadłam tam wówczas potrawę dość dla mnie dziwaczną: gołębia w migdałach i rodzynkach, z kiszoną cytryną (chyba?). Było smaczne i baaaaaaaaaaardzo aromatyczne.

No właśnie, naczynie to nie wszystko, bardzo ważny jest aromat, czyli właściwe przyprawy. Na wspomnianym pchlim targu zawsze są przynajmniej dwa stoiska z przyprawami. Zapytałam o specjalną do tajin i kupiłam dwie różne. Jedna nazywa się Ras el hanout, druga "marokańską do kurczaka". Jeszcze tylko szybkie zakupy suszonych owoców na święta, na sprawdzonym od lat stoisku. Na nim Andrzej wypatrzył swoje ulubione daktyle, które jeszcze będą dzisiaj w akcji :-)

Kiedy przyniosłam zdobycz do domu, okazało się, że pasuje m.in. na moją ceramiczną patelnię. Szybko przejrzałam przepisy w necie, nie byłam pewna, czy mam tajin wkładać do piekarnika czy na płycie przygotowywać. Sposoby są jednak różne, a że w planach na obiad był dziś kurczak (a raczej jego nogi) pieczone, szybko zdecydowałam, że zrobię je w tajin., w wersji na płycie, na patelni. Andrzej się przeraził. Nic nie przeraża bardziej mojego męża, niż moje pomysły. Na ogół jest odważny jak stado lwic, jednak w sytuacjach, gdy musi się zmierzyć z moimi pomysłami, wymięka totalnie! Straszyłam go zmiennymi wersjami potrawy, a to w warzywach, albo z rodzynkami. Ostatecznie i tak zrobiłam jeszcze co innego. Oto przepis na danie po mojemu: zeszkliłam cebulę na oleju i wrzuciłam na to nogi natarte przyprawą Ras el hanout, która w składzie ma m.in. cynamon. Widziałam ją 11 lat temu na marokańskim targu. Swoją drogą, popatrzcie jak misternie te przyprawy były prezentowane:


Kiedy nogi się trochę podsmażyły z obu stron, dolałam szklankę bulionu i przykryłam zakupionym kominkiem:

Zapach Ras el hanout jest obłędnie pyszny. Po chwili dorzuciłam do tajin Andrzejkowych daktyli, pokrojonych w paseczki (dobre 7 sztuk) i dwie łyżki płatków róży w cukrze, własnej produkcji, bo miałam wcześniej otwarty słoiczek. (Dwa dni temu robiłam ciasteczka z takim nadzieniem.)
W sumie to nie wiem, ile trzymałam kurczaka na ogniu, godzinę na pewno. W ferworze walki nie patrzyłam na zegarek. Ale teraz już wiem, że daktyle i płatki mogłam dodać dużo później. Sos się zrobił mocno skarmelizowany, słodki. Był dobry, ale pewnie miałby lepszy kolor, gdybym dorzuciła te dwa kluczowe składniki pod koniec gotowania. Wszystko się piekło, egzotycznie i słodko pachniało w całym domu. Od czasu do czasu dolewałam do tajin resztek bulionu, później wody, gdy sos za mocno się zredukował.
Podałam tajin z ryżem jaśminowym udekorowanym kapką szafranu (nie przepadam za kuskusem) i surówką z pora. Andrzejek zaserwował wino malborough z Nowej Zelandii, zrobiło się genialnie musujące na języku, chyba przez Ras el hanout...


I co, zabrałam Was w ekspresową podróż do Maroka? Bez paszportu covidowego, bez kłopotu...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz