poniedziałek, 15 maja 2023

Gęsie jajo...

Wracałam z mężem z wycieczki poza Wrocław i na skrzyżowaniu, na którym najczęściej udajemy się po szparagi z pola stało stoisko jajeczno-warzywne. Zatrzymaliśmy się, bo jajka wiejskie były spożywczą potrzebą dość da nas naglącą. Wysiadłam z auta i udałam się na zakupy.

Sprzedawca zgasił jednak mój zapał, bo sprzedawał tylko mini-hurt, czyli 30 jajek, musiałam zatem zrezygnować, ale wzrok przyciągnęły leżące w koszyku na stoisku dużo większe jaja.

- To gęsie? - upewniałam się.

- Tak, po 5 złotych sztuka...

- A wie pan, wezmę dwa, na próbę, nigdy bowiem nie jadłam. - decyduję. - Jak długo trzeba je gotować na miękko? - dociekam, bo jajko na miękko to stałe menu śniadaniowe u nas w domu.

- Siedem minut, nie więcej, bo twarde będzie. Ja nigdy na miękko nie jadłem, zawsze robię z nich jajecznicę - kontynuuje sprzedawca, na oko krzepki pan po 50-tce. - I widzi pani, mam 70 lat a jak dobrze wyglądam? - tu czule pogłaskał się po gładkiej twarzy - Bo całe życie jem gęsie jaja!

- A widzi pan, ja mam 60 lat i jak wyglądam?

- No też ładnie pani wygląda... I pewnie nigdy nie jadła pani gęsiego jaja, hahahaha? - pointuje sprzedawca.

bohater anegdoty - gęsie jajo na piedestale...

W sumie z dwóch zakupionych jaj zjedliśmy jedno pod postacią jajecznicy. Dziwna była. Niby jajeczna, ale jakaś inna. Żółtko jest bardziej oleiste, kremowe niż w kurzym jaju, co nie bardzo nam odpowiadało. Drugie czekało chwilę w lodówce, w końcu wylądowało w miseczce koteczki Loli, która zjadła żółtko z wielkim apetytem. Tak więc nic się nie zmarnowało!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz