poniedziałek, 5 stycznia 2015

Stoisk z Leżajska, czyli noworoczne bon-moty

Pojechałam na cmentarz odwiedzić bliskich, bo rocznica była. W kwiaciarni przy cmentarzu kupuję znicze i świeżą różę. Pani sprzedawczyni podaje mi taką piękną, bordową, bardzo długą i pyta:

- Czy przyciąć trochę łodygę?

- Nie, dziękuję, mam zamiar po prostu położyć różę na płycie... - odpowiadam.

- To bardzo dobrze, bo wie pani - jak leży to dłużej postoi... 

*************************************************************************************************************************************************
Oglądamy z Andrzejkiem skoki narciarskie. Pogoda kiepska, wciąż tych skoczków trzymają na zimnie, każą im schodzić, wchodzić  i tak w kółko. Ubolewam, że muszą marznąć w tych swoich kombinezonikach.

- Wiesz, jakbym była skoczkiem, to musiałabym skakać w golfie, bo w szyję jest chyba najbardziej zimno w tej piance - wyznaję mężowi.

- A ja to bym skakał w Chevrolecie Camaro! - rozmarzył się nagle mój mężczyzna... :-?




************************************************************************************************************************************************

Temperatura na zewnątrz spadła znów od paru dni, pytam więc Andrzejka, ile stopni na dworze. Mamy taki elektroniczny termometr w domu, pokazuje temperaturę wewnątrz  i na zewnątrz.

- Pół stopnia na plusie - melduje.

- Jak to, przecież stąd widzę kreseczkę przed wynikiem! - koryguję go, siedząc wygodnie w fotelu.

- Aaaaaaaaaa, bo ja tylko plusy widzę!

**************************************************************************************************************************************************

Opowiadam Andrzejowi, że nasza przyjaciółka skarżyła się, że strach chodzić po mieście, bo chodniki śliskie, nieodśnieżone i można sobie zrobić krzywdę - nawet w centrum miasta.

- To niech przyjedzie do nas, pochodzi sobie pod domem, bo bardzo ładnie odśnieżyłaś chodnik - znajduje natychmiast rozwiązanie problemów komunikacyjnych Gosi.

**************************************************************************************************************************************************

W naszym domu słucha się w radiu tylko dwóch stacji: lokalnej RAM i zet chilli. Kiedy więc w poranek Trzech Króli w radiu słyszymy środek jakiejś rozmowy dwóch panów i pada tekst o Bogu, Andrzej rzuca mi pytanie:

- Co to za stacja?

- No nie wiem, zet chilli albo RAM...

- A nie Maryja????

Okazało się, że to był RAM, tylko gościem był ksiądz, rzecznik biskupa...

**************************************************************************************************************************************************

6 komentarzy:

  1. Tak mi się skojarzyło z tymi bon-motami. Wyjechałam na Sylwestra do Szklarskiej Poręby - dzieci pytają: no i jak tam? Patrząc na zewnętrznie - spadł piękny śnieg bielutki, jak śnieg, temperatura cudna: - 4 st., warunki lokalowe znakomite, w "Niebie w gębie" jedzonko jak marzenie, a do tego Okocim (najlepsze piwo) - czyli co? - BAJKA! Tak też mówię dzieciom. Ale jednocześnie żołądek boli mnie od 3 dni i 3 nocy, w mojej "malince" pali się bezzasadnie kontrolka ciśnienia w ogumieniu (taka jest mądra), męczy mnie alergia nie wiedzieć na co, zgubiłam kartę kredytową (spoko - znalazła się) - czyli co? - wszystko nie tak! Tego dzieciom nie mówię. Sama nie wiem jak było? To taki mój prywatny bon-mot.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jak leży to dłużej postoi" no to jest żelazna logika :D

    OdpowiedzUsuń
  3. :) :) :) a ja w młodych latach zachodziłam w głowę, o co chodzi z tym „losem Maryni” i w jakim kierunku ma się on rozwijać („O mój los Maryni rozwijaj się”)
    Pozdrawiam noworocznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahaha, czego się nie dosłyszy, to się zmyśli. Ale Twoja wersja ciekawsza, Biretko! :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Od razu parsknęłam śmiechem, ale pani nie wiedziała o co mi chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  6. Basiu, zdziwiłabym się, gdyby wszystko grało! Poza tym w Wiedniu było podobnie: śnieg, mrozik, czyli zimowy pejzaż jak się patrzy, impreza cudna, ale zanim to: Bella w dniu wyjazdu na Sylwestra nie chciała odpalić (po nocy w cieplutkim garażu), a gdy już odpaliła, to ja w panice przez całą drogę, że nas nie dowiezie, a jak dowiezie, to nie wrócimy bo nie odpali z powrotem, zwłaszcza, że nocowała w Wiedniu pod chmurką. W mieszkaniu wiedeńskim zimno jak w psiarni, zanim się nagrzało minęło pół dnia. Gosia pierwszego wieczoru upadła w kuchni i myślałam, że skończy się pogotowiem austriackim. Itede itepe. Standard więc, jak to mówią plusy dodatnie i ujemne. Samo życie. Buziaki!

    OdpowiedzUsuń