Nastepnie wsiedliśmy do słynnego lizbońskiego tramwaju - znów z 4 biletów jeden nie działał (czytnik czerwono to zasygnalizował). Zaraz na następnym przystanku pojawili się kontrolerzy i zaczęła się afera. Kłótnia z nimi trwała godzine, wezwano policje, wysadzono nas z pojazdu, nie zerkano nawet na rachunek, upierając się, że jeden bilet stracił wazność... 3 minuty temu. W końcu podstępem wyciągnięto od nas paszport i wypisano zamiast notatki z zajścia... mandat na ponad 700 euro! Zobligowano nas też do wysłania z Polski maila z wyjaśnieniem całej sytuacji i skanami wszystkich (nawet tych dobrych) biletów, rachunków itp.
Tego wszystkiego dopełniliśmy po powrocie z "upojnego" weekendu w Lizbonie, domagając się jednocześnie anulowania mandatu i dużych przeprosin. Odpowiedź nadeszła po tygodniu. Generalnie pouczono nas, że naszym obowiązkiem w razie stwierdzenia niewazności biletu było zakupienie kolejnego, bo to reguluje jakaś portugalska ustawa o transporcie (chyba?). Po drugie, poinformowali, że rozpoczną procedurę anulowania biletu (ale jej jeszcze nie skończyli, jesli w ogóle rozpoczęli). Przeprosin nie było i w ogóle o co nam chodzi, skoro nie mieliśmy waznego biletu?
Wygląda mi na to, że konsument w Portugalii nie ma żadnych praw - np. opłacając z góry usługę (w tym przypadku przejazdu komunikacją miejską przez 2 doby) musi się liczyc z kolejnymi opłatami za... to samo, i to w majestatcie jakiejś niedostepnej dla turysty do poczytania ustawy! Mandat też nam wlepiono wysoki, bo w tramwajach było wzmianka o 150-krotności opłaty za bilet, a w piśmie poinformowali, że ta kwota to od 175 do 425 euro, skąd więc nasz mandat opiewa na ponad 700??? Czyżby to był lizboński sposób łatania budżetu i ratowania podupadającej... gospodraki tego dziwnego kraju?
Nieprędko się tam wybiorę z ponowną wizytą, niesmak pozostał i tyle. W dodatku spór się jeszcze nie zakończył.