czwartek, 28 lipca 2016

Kolorowy wypad nad Kolorowe Jeziorka

Ponieważ kończy mi się miejsce na dysku i nie mogę zamieszczać tu dużych zdjęć, nie mam wyjścia jak tylko przekierować Was na relację opublikowaną na innej stronie. Poczytajcie na rosomag.pl:

http://rosomag.pl/kolorowe-jeziorka-niezwykle-miejsce/

 

środa, 20 lipca 2016

Awaria internetu i jak porwałam technika

Mój domowy internet ostatnio kwęka i stęka. Pojawia się i znika niczym bohater piosenki Bajmu. Zniecierpliwiona tym stanem zadzwoniłam do Netii (internet podpięty jest do telefonu stacjonarnego, bo jako osoba sentymentalna i w pewnych kwestiach nawet konserwatywna jeszcze takiego używam :-).

Netia mnie oczarowała supermądrym automatem, który polecał mi wciskać kolejne cyfry, by połączyć mnie wreszcie z istotą ludzką. Istota ludzka ponownie wypytała mnie o to, o co pytał automat, co chwilę też znikała z fonii by zdalnie sprawdzać, czy mówię prawdę. Po stwierdzeniu mojej prawdomówności zdalnym wykrywaczem kłamstw rozłożyła bezradnie ręce (uszy???) i powiedziała, że technik musi na miejscu sprawdzić router. Ok.

Następnego dnia zadzwoniła komórka z nieznanego numeru, pan się przedstawił, wypytał kolejny raz o objawy i stwierdził, że będzie jutro między 9 a 11 w moim domu, by potrząsnąć leniwym routerem. Czekam, router czeka, kable czekają. Nie ma pana Mariusza (tak mi się wydawało, że się przedstawił). O 11.20 wychodzę z domu, bo muszę. Wracam przed 13-tą. Parkując samochód pod domem widzę parkujące równocześnie pod domem sąsiadów auto z napisem tele coś tam. Kierowca wysiada i obserwuje mnie bacznie. Do głowy mi nie przychodzi, że może podziwia moją albo Belli urodę. Moje synapsy się aktywizują: och to pan Mariusz chyba? Taszcząc parasol i torby z zakupami podchodzę bliżej furtki i pana Mariusza, zagadując wesoło: miał pan być do 11-tej panie Mariuszu! Ma pan szczęście, że się tak zgraliśmy! Na jego twarzy maluje się jakby zdziwienie, bąka krótkie "przepraszam" ale ja się tym wcale nie przejmuję, wciskam mu w ręce jedną szczególnie ciężką torbę i ciągnę nieco wahającego się mężczyznę do domu. Tam prowadzę go do "pacjenta" w gabinecie, sama rozpakowuję zakupy. Pan bierze się do pracy, ja robię mu herbatkę. Wychodzi raz sprawdzić coś na słupku, wraca, testuje router i ogłasza wyrok: jest uszkodzone to urządzenie, bo sprawdził już wszystko, kable itp. I jego router orange działa, a mój nie. Jak to orange? Moje synapsy na dźwięk tej nazwy znów się obudziły, przecież ja w netii jestem! Może on do sąsiada przyszedł i to nie jest pan Mariusz, który do mnie dzwonił? Wszystko mi się klaruje - jego wahanie, jego zdziwienie, jego spóźnienie... Porwałam obcego technika! W dodatku przyznał się, że wykończył mi router na amen i teraz to on już na pewno nie "wstanie". Poinformuje netię o swojej diagnozie, dostanę pewnie nowe urządzenie. Wypił herbatkę, pogadaliśmy jeszcze o pogodzie i poszedł.
Po paru godzinach router jednak się ożywił. Był żyw do przedwczoraj. W netii cisza, nikt nic o wymianie nie mówił. Nie przejmowałam się tym uznając, że się samo naprawiło. Ale przedwczoraj znów padł, a ja wznowiłam procedurę awaryjną w netii. Powiedzieli, że mają wprawdzie informacje o uszkodzeniu, ale decyzję o wymianie muszą podjąć ich technicy. No i mam jasność - porwałam technika z orange. I może wcale nie miał na imię Mariusz!