Mój domowy internet ostatnio kwęka i stęka. Pojawia się i znika niczym bohater piosenki Bajmu. Zniecierpliwiona tym stanem zadzwoniłam do Netii (internet podpięty jest do telefonu stacjonarnego, bo jako osoba sentymentalna i w pewnych kwestiach nawet konserwatywna jeszcze takiego używam :-).
Netia mnie oczarowała supermądrym automatem, który polecał mi wciskać kolejne cyfry, by połączyć mnie wreszcie z istotą ludzką. Istota ludzka ponownie wypytała mnie o to, o co pytał automat, co chwilę też znikała z fonii by zdalnie sprawdzać, czy mówię prawdę. Po stwierdzeniu mojej prawdomówności zdalnym wykrywaczem kłamstw rozłożyła bezradnie ręce (uszy???) i powiedziała,że technik musi na miejscu sprawdzić router. Ok.
Następnego dnia zadzwoniła komórka z nieznanego numeru, pan się przedstawił, wypytał kolejny raz o objawy i stwierdził, że będzie jutro między 9 a 11 w moim domu, by potrząsnąć leniwym routerem. Czekam, router czeka, kable czekają. Nie ma pana Mariusza (tak mi się wydawało, że się przedstawił). O 11.20 wychodzę z domu, bo muszę.
Wracam przed 13tą. Parkując samochód pod domem widzę parkujące równocześnie pod domem sąsiadów auto z napisem tele coś tam. Kierowca wysiada i obserwuje mnie bacznie. Do głowy mi nie przychodzi, że może podziwia moją albo Belli urodę. Moje synapsy się aktywizują: och to pan Mariusz chyba? Taszcząc parasol i torby z zakupami podchodzę bliżej furtki i pana Mariusza, zagadując wesoło: miał pan być do 11tej panie Mariuszu! Ma pan szczęście, że się tak zgraliśmy!
Na jego twarzy maluje się jakby zdziwienie, bąka krótkie "przepraszam" ale ja się tym wcale nie przejmuję, wciskam mu w ręce jedną szczególnie ciężką torbę i ciągnę nieco wahającego się mężczyznę do domu. Tam prowadzę go do "pacjenta" w gabinecie, sama rozpakowuję zakupy. Pan bierze się do pracy, ja robię mu herbatkę. Wychodzi raz sprawdzić coś na słupku, wraca, testuje router i ogłasza wyrok: jest uszkodzone to urządzenie, bo sprawdził już wszystko, kable itp. I jego router orange działa, a mój nie.
Jak to orange? Moje synapsy na dźwięk tej nazwy znów się obudziły, przecież ja w netii jestem! Może on do sąsiada przyszedł i to nie jest pan Mariusz, który do mnie dzwonił? Wszystko mi się klaruje - jego wahanie, jego zdziwienie, jego spóźnienie... Porwałam obcego technika! W dodatku przyznał się, że wykończył mi router na amen i teraz to on już na pewno nie "wstanie". Poinformuje netię o swojej diagnozie, dostanę pewnie nowe urządzenie. Wypił herbatkę, pogadaliśmy jeszcze o pogodzie i poszedł.
Po paru godzinach router jednak się ożywił. Był żyw do przedwczoraj. W netii cisza, nikt nic o wymianie nie mówił. Nie przejmowałam się tym uznając, że się samo naprawiło. Ale przedwczoraj znów padł, a ja wznowiłam procedurę awaryjną w netii. Powiedzieli, że mają wprawdzie informacje o uszkodzeniu, ale decyzję o wymianie muszą podjąć ich technicy. No i mam jasność - porwałam technika z orange. I może wcale nie miał na imię Mariusz!
[caption id="attachment_3117" align="aligncenter" width="150"] Zgroza bez internetu[/caption]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz