wtorek, 25 stycznia 2022

Pożegnanie cudownej kobiety

Na początku roku odeszła niezwykła przyjaciółka moja. Monika Jaworska, prezenterka ulubionego, lokalnego radia, która od 20 lat budziła mnie prawie co rano...

Piszę prawie, bo miała czasem zmiennika, jeden-dwa poranki w tygodniu pracy budził mnie inny prezenter. Odkąd jednak urodziło się radio ram, nie było lepszego towarzysza porannych trudów wyjścia z miękkiego łóżka. Ta stacja uwiodła mnie, wyłącznie dzięki osobowościom prezenterów i rodzajowi muzyki, którą wlewała do uszu. 

Poranny program był (i jest nadal) najważniejszy. Najbardziej słuchany i słyszalny. Potem w pracy nie zawsze była okazja włączyć radio (nie miałam odbiornika w redakcji), w drodze do i z pracy, w aucie - też wyłącznie ram. I tak od 20 lat... Wtedy jeszcze działała "stara" Trójka - kultowa stacja, która jednak dla mnie nie mogła przebić się rano przez ram. Kiedy nocowała u mnie moja przyjaciółka, mieszkająca na stałe wówczas we Włoszech, ogromna wielbicielka radiowej Trójki - potajemnie przełączała stację, gdy tylko wychodziliśmy do pracy. Odkąd wróciła i mieszka we Wrocławiu, nie ma większej fanki ramu. I bije się teraz w piersi, że taka zawzięta na tę Trójkę kiedyś była...

Moniki Jaworskiej, dyrektor i założycielki radia ram nigdy nie spotkałam na żywo. Przez wiele lat nawet nie wiedziałam, jak wygląda. W niczym to jednak nie przeszkadzało mi Ją lubić, doceniać, szanować, czekać co ranek na Jej głos i ogólną pluszowatość. Dzień stawał się od samego otwarcia oczu fajniejszy, dzięki Monice. Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma medium bardziej intymnego niż radio. Może być z tobą w łazience, w samochodzie, w łóżku. To prawda najprawdziwsza. To stąd rodzi się ta więź z głosem z małej skrzynki, który ofiarowuje wszystko, co ma. Energię, radość, entuzjazm, sympatię. Bo że Monika kochała słuchaczy - to było słychać w każdym Jej słowie... Wszyscy słuchacze wiedzieli, że jest fanką Elvisa Presleya, ale poza tą informacją nie mówiła o swoich osobistych sprawach. Nie wiedziałam, czy ma męża, dzieci. Była cała radia, dla radia i dla słuchaczy.

Kiedy Monika odeszła na początku roku, cios był wielki. Płacz, żal, smutek, jakby odszedł ktoś bardzo, bardzo bliski. Musiałam pojechać na pogrzeb, zaplanowany na 8 stycznia, pożegnać Ją. Inspiracją do wyjazdu była ta właśnie moja realna przyjaciółka, dawna fanka Trójki, neofitka ramu od lat 10. Monika pochodziła z małej wioseczki pod Krosnem Odrzańskim, pogrzeb był w Krośnie... Już w czasie mszy w cmentarnej kaplicy słychać było Elvisa. Pojawiły się osoby związane z fanklubem tego wokalisty, żegnające jego największą chyba fankę na świecie...



Głos Elvisa towarzyszył Monice także w miejscu jej spoczynku. Jak to można powiedzieć - wszyscy obecni na pogrzebie słuchacze radia ram położyli spać Tę, która budziła ich tyle lat... Ktoś rozdał lampiony i nagle wszyscy zajęli się puszczaniem wielkich, białych serc w niebo - dla Moniki.



Nawet nie zdążyliśmy obejrzeć miasteczka, chociaż nigdy wcześniej nie byłam w Krośnie, a wyglądało zachęcająco z zewnątrz. Pognało nas jednak zaraz po pogrzebie do Gostchorza, gdzie mieszkała Monika przed studiami we Wrocławiu, i gdzie nadal mieszka Jej rodzina. Wyczytałam wcześniej, że w wiosce pewien Francuz założył winnicę, produkującą polskie wino musujące. Chcieliśmy kupić tego "szampana", by wypić zdrowie Moniki. Nie udało się. 

Wracaliśmy już nocą, nie tyle do Wrocławia, lecz do Uścia, bo do naszego domu letniskowego z Krosna jest tylko 70 km. A szampana GostArt kupię przez Internet i wzniosę kielich w intencji Moniki...Śpij, Kochana...

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Kreatura na cztery ręce

Rzadko ostatnio piszę na blogu, bo... ręce mam zajęte czymś innym. Głównie gliną i machaniem pędzlem - na płótnie i na ścianie.

Taka się ze mnie zrobiła aktywna kreatura, że za chwilę rąk mi zabraknie, zacznę działać artystycznie także nogami :-). Na zajęciach z ceramiki lepię po 5 obiektów, m.in. takie motyle, kafelki i temu podobne duperelki:


Natomiast malowanie obrazów to ostatnio działalność bardziej prezentowa, bo przecież się nie rozdwoję. Jak tylko wymyślę okazję, to zaraz biorę się do pracy. W wirze tworzenia będąc, jak każdy szaleniec, pragnę uszczęśliwiać świat i ludzi swoimi "dziełami". Że czasem na siłę? :-)

Szliśmy ostatnio do znajomych na spotkanie Klubu Tatarkowego. Gospodyni, moja przyjaciółka Lila, bardzo lubi kolor zielony. I szalenie kocha kwiaty, a ogród przy domu ma tak piękny, że och i ach. Postanowiłam zatem namalować obraz "Wiszące ogrody Lili". Wyszedł taki:

Użyłam dużo brokatu i jaskrawych barw, bo lubię. Kiedy pokazałam dzieło mężowi i mamie - wili się jak piskorze. Mama tłumaczyła się, że nie jest znawcą sztuki, Andrzej wydawał jakieś dźwięki trudne do zidentyfikowania. 

- Nic to! - oznajmiłam moim pierwszym krytykom - najwyżej powieszą to sobie w garażu!

Pełna samozadowolenia opakowałam słusznych gabarytów płótno i pojechaliśmy na kolację. Mina mężowi zrzedła, gdy obdarowana ucieszyła się na widok dzieła i natychmiast powiesiła je na ścianie w salonie, twierdząc, że czegoś takiego tu brakowało! Hak się znalazł, po dużym zdjęciu jakiegoś miasta nocą. I tak wiszące ogrody już wiszą!