czwartek, 22 października 2020

Jak zostałam bohaterką komedii kryminalnej...

Miałam umówioną prezentację domu na drugim końcu miasta. Postanowiłam zabrać ze sobą Andrzeja w roli kierowcy, bo chcieliśmy jeszcze potem coś załatwić wspólnie, a nie było sensu kręcić się po mieście w tę i z powrotem. 

Andrzej wziął ze sobą książkę, by się nie nudzić w samochodzie, gdy ja będę pokazywać dom. Ostatnio czyta komedię kryminalną Olgi Rudnickiej pt. "Zbyt piękne". Zaśmiewa się w głos, bo bohaterka, Zuzka, jest kompletnie zwariowaną osóbką z niewyparzonym językiem.

Dojeżdżamy na miejsce, a ponieważ ulica na której stoi dom do sprzedania jest rozkopana, parkujemy auto tam, gdzie polecił nam właściciel domu. Wysiadam, mąż zostaje w samochodzie. Czekam na oglądających. Przyjechali po nas, widzę, że zaparkowali w tym samym miejscu, witamy się. Małżeństwo po 60-tce, przy czym pan ma protezę nogi. Jestem o tym uprzedzona, bo kwestią było, jak daleko trzeba będzie dojść od parkingu na prezentację domu. Idziemy spacerkiem, pan męczy się z nogą, ale daje radę. W domu oglądamy każdy jego zakamarek przez jakieś 1,5 godziny. Właściciel opowiada historię swego życia, historię licznych chorób i rodzinnych konfliktów, zatrzymując nas w salonie na dobre 40 minut, bo opowieść wymaga szlachetnej oprawy. Pokazuje wszystkie pomieszczenia po kolei, z namaszczeniem i tłumaczeniem, karcąc nas, gdy za szybko chcemy otworzyć jakieś drzwi. Nudzę się potwornie.

Po ponad godzinie zwiedzania właściciel proponuje nalewkę własnej produkcji. Pan z protezą się wykręca, że kieruje, ja również korzystam z tego samego wykrętu. Natomiast pani oglądająca - degustuje, a jakże! Kiedy w ramach „serwisu” chcę im zdezynfekować dłonie, okazuje się, że pan oglądający ma, oprócz sztucznej nogi, jeszcze protezę ręki...

Nic to. Siedzą, rozmawiają, a ja mam w myślach męża siedzącego w aucie od 1,5 h.  Chcę ich zostawić już sam na sam z właścicielem. Zmyślam, że mam kolejne spotkanie, ale się reflektują - i wreszcie wszyscy wychodzimy. Przepraszam ich, że muszę się pospieszyć, oni potakują: tak, tak, przecież ma pani spotkanie. Oni idą dużo wolniej, pan z protezą nie jest szybkim piechurem. Uciekam, najpierw żwawym marszem, potem już biegiem. Zbliżam się do auta, widzę, że mąż zatopiony jest w lekturze, nawet nie zauważa mnie gdy podchodzę do drzwi. Wsiadam z rozmachem i mówię zdyszana:

- Jeeedź!!!!

Mąż z krnąbrnym namaszczeniem zdejmuje najpierw okulary do czytania, chowa je do futerału. Wkłada zakładkę do książki (zabrał ze sobą????), odkłada ją delikatnie na tylne siedzenie. Mnie się już też odkłada, żółć, w dodatku niedelikatnie. Poprawia się w siedzeniu, sięga po telefon i już-już ma wystukać sobie nawigację do  miejsca, do którego mieliśmy w następnej kolejności jechać, gdy ja, na skraju wytrzymałości będąc, krzyczę:

- Jedź, zanim mnie ten bez nogi dogoni!

Mąż rusza z piskiem opon. Nareszcie! Po jakichś 20 metrach mówi:

- Wiesz, poczułem się, jakbym dalej czytał tę książkę! Normalnie wskoczyłaś w akcję z tym tekstem o beznogim.

Tak więc zostałam bohaterką komedii kryminalnej. A chodziło mi tylko o to, by się nie wydało, że nie piłam nalewki, chociaż mogłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz