środa, 17 października 2012

Deptanie ogona tygrysa

Kiedy Joasia zdesperowana brakiem powodzenia w miłości udaje się do wróżki, nawet nie podejrzewa, jak ta wizyta zmieni jej życie...

Czarny kot przebiegł mi drogę. Był całkiem ładny, a jego oczy błysnęły ironicznie, gdy mijając mnie spojrzał mi prosto w twarz. „To chyba dobry znak, jeśli idzie się właśnie z wizytą do wróżki?” – pomyślałam z naiwną nadzieją. Wchodziłam do bramy, gdzie mieścił się „Gabinet Wróżb Esmeraldy” (czy innej Hermenegildy, bo ciągle wymieniały się tymi gabinetami). Byłam umówiona. I byłam zdesperowana. Moje próby zdobycia pewnego faceta były od tygodni kompletnie bezskuteczne. Chciałam się dowiedzieć, czy warto jeszcze walczyć... Drzwi mieszkania w starej, secesyjnej kamienicy otworzyła młoda dziewczyna.

-  Pani jest umówiona?

-  Tak. Z Esmeraldą.

-   Drugie drzwi na lewo. Proszę zapukać, ciotka nie lubi, jak wchodzi się bez uprzedzenia do pokoju.

„Pewnie musi założyć sztuczną szczękę” – pomyślałam złośliwie i zrobiłam, jak poleciła mi dziewczyna. W pokoju panował półmrok, unosił się też ciężki zaduch i słodkawy zapach kadzidełek. Natychmiast po wejściu miałam ochotę poprosić o butlę z tlenem.

- Siadaj, moje drogie dziecko! – powiedziała istota w przybrudzonym turbanie (dobrze, że nie miała spiczastej czapki z trenem!), wskazując upierścienionymi palcami krzesło.

Usiadłam. Z półmroku wyłoniła się (nieoczekiwanie) sympatyczna twarz starszawej kobiety.

-  Jakiej wróżby pragniesz? – spytała.

-  Tarota się boję, wróżb z dłoni też. Proszę postawić mi karty!

-  A w kulę popatrzeć?

-  Niech będzie i kula. „Ciekawe, co ona w niej zobaczy?”

Wróżka zdjęła jedwabną apaszkę, którą nakryta była kula, stojąca na stoliczku, przy którym rozmawiałyśmy. Zobaczyłam kawał oszlifowanego szkła wielkości ludzkiej głowy. Esmeralda zaczęła się w nią wpatrywać z takim napięciem, że prawie widziałam błądzące w półmroku błyskawice. „Żeby tylko nie wysiadły korki” – pomyślałam, bo lubię się pomartwić.

-  Coś zaciemnia mi obraz! Proszę się skupić! – strofowała mnie wróżka. Zaczęłam intensywnie myśleć o Darku (to ten facet, który... ech!).

-  Widzę koło ciebie wysokiego blondyna... – zaczęła wróżka Esmeralda, patrząc na mnie badawczo. „Akurat chodzi mi o krępego bruneta. Skup się!” – poprosiłam ją w myślach. Nie odebrała komunikatu, bo ciągnęła nadal na tą samą nutę:

-  Ten blondyn od dawna ma dla ciebie wiele uczucia, ale ty nawet nie wiesz o jego istnieniu!

No tak, poszła na łatwiznę. Każda wróżka może kogoś takiego wymyślić. Wyłączyłam się więc. Ta wizyta straciła już dla mnie wszelki sens.

- Dwadzieścia złotych się należy! – chyba mówiono do mnie już od dłuższej chwili...

Po wyjściu z pokoju kierowałam się do drzwi, kiedy w korytarzu pojawiła się ta sama młoda dziewczyna, która otworzyła mi, gdy przyszłam.

-  Jak było?

-  Ujdzie – powiedziałam, żeby jej nie urazić. Wspominała wszak, że Esmeralda jest jej ciotką...

-  Ale zadowolona jesteś z wróżby?

- Trudno mi powiedzieć, wyłączyłam się w pewnym momencie.

- Doskonale ciebie rozumiem. Ciotka od dawna nie jest w najlepszej formie... Wiesz, może masz ochotę na herbatę jaśminową?

- Czemu nie?

Moja nowa znajoma zakrzątnęła się migiem w kuchni, a następnie zaprosiła do swojego pokoju. Na tacy niosła parujące filiżanki z cieniutkiej porcelany. Gdy weszłam, zatkało mnie z wrażenia. To był dopiero pokój wróżb! Tyle, że wszelkie akcesoria były azjatyckiego pochodzenia.

-  Studiuję I ching, chińską księgę przepowiedni – powiedziała tytułem wyjaśnienia.

-  Słyszałam o niej – mruknęłam, z otwartymi ustami podziwiając wystrój i klimat tego pokoju. Jedwabie, złote smoki, symbole jing i jang, wachlarze, parawany - wszystko raczej ascetyczne w formie. Prawie zupełny brak mebli. Usiadłyśmy na podłodze przy niziutkim stoliczku.

- Mam na imię Maja – powiedziała gospodyni zielonej herbatki jaśminowej. Masz ochotę zapytać  o coś księgę? Wezmę od ciebie tylko 2 złote, bo tradycją jest, że się płaci za wróżbę.

-  Jeśli ci się tylko chce... –  nie byłam całkowicie zdecydowana. Maja już jednak wyciągnęła jakąś pokrytą jedwabiem szkatułkę, z której wyjęła zasuszone łodyżki ziela.

- To krwawnik. Będziesz nimi rzucać, ale najpierw oczyść się herbatką, usuń wszelkie poboczne myśli i zadaj jedno konkretne pytanie księdze. Byle to nie było: „czy spotkam dziś wieczorem wielką miłość?”.

- Więc o co mam pytać?

- Na przykład: „ czy moje działania wobec tej a tej osoby przyniosą mi szczęście?”

- O.K., rozumiem…

- No to do roboty!

Poinstruowana przez Maję rzucałam łodyżkami, a ona układała jakieś swoje  tajemne wykresy. Powiedziała, że to są heksagramy, i że w I ching jest ich 64.

- Teraz sprawdzimy, który heksagram jest odpowiedzią na twoje pytanie... – zdjęła z półki grubą, ładnie oprawioną książkę. – Hmmm. Dziesiąty. „Stąpanie”. Posłuchaj: „Nawet kiedy stąpa się po ogonie tygrysa, ten nie gryzie. Będzie powodzenie i sukces”. Tygrys oznacza bardzo niebezpieczną sytuację, ale heksagram wyraźnie mówi, że uporasz się z nią. „Będziesz miała do czynienia z osobą trudną we współżyciu, ale jeśli uda ci się ją rozweselić, wygrałaś”. Tak twierdzi księga...

- Dzięki. Masz tu swoje dwa złote, żeby wróżba się spełniła!

Wyszłam od Majki, myśląc sobie: ”Proszę, jakie to proste. Zamiast wzdychać do faceta, powinnam była opowiadać mu kawały!” Te wszystkie wróżki! Miałam ochotę  wysłać je na Alfa Centauri.

Minął tydzień. Nie działo się nic, bo nawet nie próbowałam rozśmieszyć Darka. Któregoś dnia byłam w mieście na zakupach. Objuczona reklamówkami, rozdarłam sobie rajstopy rożkiem jednej z nich. Oczko poszło po całej nodze, grube na dwa palce. Rajstopy w czarnym kolorze, wyglądało to dość koszmarnie. „Nie mogę przecież chodzić tak po mieście” – monologowałam wewnętrznie. Kupiłam więc w kiosku zwykłą parę rajstop awaryjnych i zaczęłam się rozglądać za miejscem, w którym mogłabym dokonać zamiany. W oko wpadła mi brama jakiejś kamienicy. Weszłam na piętro i dokonując cudów ekwilibrystyki zaczęłam ściągać podarte i zakładać całe rajstopy. W tym czasie moje torby z zakupami się przewróciły, jednej nawet oberwały się uszy. Dokonawszy więc zamiany rajstop, postanowiłam wzmocnić pakunki zakupowe. Mój wzrok padł na czarne, nieco dziurawe rajstopy. „Świetna torba! Wejdzie pięć rolek papieru toaletowego i kilo jabłek!” – pomyślałam ucieszona. Miło jest udowodnić sobie, że jest się inteligentną dziewczyną. Niestety, przyłapano mnie na zajmującej czynności pakowania zakupów do dziurawych rajstop... Z góry schodzili jacyś ludzie. Były to wyraźnie męskie głosy. Zza zakrętu wyłonił się wreszcie ktoś. Kto? Oczywiście, Darek z jakimś kolegą. Na mój widok stanęli jak wryci i szybkim spojrzeniem omiatali scenę. Ja, jak jakiś bandyta po napadzie na... sklep papierniczy, upychałam toaletowy do rajstop, uszczelniając wszystko jabłkami. Jedna nogawka była załadowana. Kiedy do facetów dotarło, co widzą, ryknęli śmiechem. Ten drugi w spazmach śmiechu zapytał, czy czasem nie potrzebuję jego skarpetek na... chusteczki do nosa! Było mi wszystko jedno. Muszę przyznać, że czułam się głupio. I skąd tu się wziął Darek? Nieważne. Kiedy otarli łzy śmiechu, Darek zaproponował, że mi pomoże. Poprosił kolegę o normalną reklamówkę, ten więc wrócił do mieszkania i przyniósł mi nowy worek. W tym czasie opowiedziałam Darkowi, co mi się przytrafiło. Przyjął to z dużym zrozumieniem... Kiedy już w zgodzie wracaliśmy z Darkiem do domu, przypomniała mi się nagle wróżba Majki z I ching.

-  Więc deptałam cały czas ogon tygrysa, ale udało mi się go rozbawić... – powiedziałam do siebie. Darek spojrzał na mnie zaniepokojony:

- Wiesz, jesteś najbardziej nieobliczalną dziewczyną, jaką znam. Najpierw wyglądasz jak rasowy recydywista po napadzie na bank, teraz opowiadasz ciekawostki z życia tygrysów. Chyba nie powinienem wypuszczać cię z rąk. Życie z tobą to niezła zabawa!

- Nie wypuszczaj, oj, nie, nie – powiedziałam cichutko...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz