niedziela, 6 listopada 2016

Pałac na skale, czyli brunetka na Sri Lance cz. II

Poprzednie wspomnienia z podróży na Sri Lankę zakończyłam tuż przed wdrapaniem się na skałę w Sigirija (czytaj tutaj). Czym jest ta wielka atrakcja turystyczna - monolit, na szczycie którego pewien król urządził sobie luksusowy pałac, tworząc też fortecę, bo spodziewał się zemsty brata... 

Forteca powstała w V w., jednak obecnie zamiast murów i katapult widać pozostałości ogrodów wodnych, basenów do kąpieli z podziemnymi tunelami, jacuzzi, łazienki - słowem spa w pełnym wymiarze!

Monolit wznosi się na wysokość 160 metrów. To książę Kassjapa wybrał to niedostępne miejsce - a miał powody. Zabił swego ojca, króla i zwiał przed karą, którą chciał mu wymierzyć przyrodni brat, prawowity następca tronu. Kassjapa zagarnął bezprawnie tron i okopał się na skale, czekając na zemstę brata prawie 20 lat... Więzienie uczynił sobie luksusowe: bogato zdobiony malowidłami pałac był tak naprawdę jego pałacem rozkoszy, w którym sprowadzane z całego świata piękne kobiety umilały księciu życie. Kiedy wreszcie dosięgła go karma - zginął bowiem na polu walki, w Sigiriji utworzono buddyjski klasztor. W XIV w. został on jednak przez mnichów opuszczony i popadł w zapomnienie. W XIX w. na nowo Sigiriję odkryli Brytyjczycy. Obecnie UNESCO otacza je opieką. Jest to jednak miejsce dla Lankijczyków bardzo ważne, zwiedzaliśmy je np. z wycieczką szkolną - pielgrzymują tu starzy i młodzi, bo to część historii ich wyspy. Pielgrzymują też mnisi buddyjscy, bo był tu jednak klasztor, a więc miejsce święte.

Wejście i zejście z monolitu zajmuje ok. 3 godzin. I jest dość proste - stworzono platformy ze schodami, chociaż tuż przed szczytem są one bardzo wąskie i strome. Tereny pałacowe ciągną się od podnóża monolitu, pierwotnie był tu system fos i murów obronnych, a w fosie - krokodyle. Cały kompleks położony jest w pobliżu jeziora Mineria. Ogromnym wysiłkiem wykuto zbiorniki na wodę i spichlerze na żywność, by można było przetrzymać nawet kilkumiesięczne oblężenie. Jedyną drogę na szczyt stanowiły wąskie schodki wykute w skale. Najpierw jednak pokonuje się ogrody tarasowe by dojść do ogrodów kaskadowych - te są umiejscowione na skale, więc teraz najbardziej męcząca część wspinaczki. Schody są wąskie i strome, na szczęście ruch jednokierunkowy, wleczemy się w kolejce chyba tysięcy ludzi. 


Z każdego poziomu można podziwiać otaczającą skałę - dżunglę. A w niej, z daleka widoczny jakiś pewnie 10-cio lub 12-metrowy posąg Buddy. Normalka na Sri Lance :-)



Mijamy grotę z tzw. freskami niebiańskich dziewic. Z króla Kassjapy był prawdziwy koneser - uwiecznione piękne kobiety (niestety nie wolno było ich fotografować) bardzo przypominały mi cudnej urody apsary rzeźbione na ścianach Angkor Watu w Kambodży. Oto jeden z fresków:


zdj. tourslanka.com

Król miał jeszcze tzw. lustrzany korytarz, który pozwalał mu obserwować freski z innego miejsca pałacu. Cuda-wianki.

Dochodzimy do słynnej bramy Lwa. Między potężnymi łapami (tylko tyle z niej zostało) znajdują się schody, uzupełnione wyżej przez stalowe platformy, nota bene przywiezione przez Brytyjczyków z londyńskiego metra... To już droga na sam szczyt monolitu do najbardziej prywatnych apartamentów króla. Niegdyś wiodła przez paszczę lwa, chyba dla wzbudzenia strachu w poddanych. I od tej bramy wzięła się nazwa miejsca - Sigirija to Lwia skała.


Upał sięga zenitu, bo jest południe. Ufffffffffff. Kolejka sprawia, ze posuwamy się wolno w tym skwarze. Na szczycie ani drzewka. Znikąd ratunku. Nie dziwi więc "posterunek medyczny" na tym poziomie. Mam ochotę zemdleć z upału, ale... jakoś dajemy radę. Widzę mnichów w pomarańczowych szatach, fotografują skałę tabletami. Znak czasu :-)



My podglądamy mnichów, sami zaś stajemy się atrakcją turystyczną wycieczki szkolnej. Swoją drogą zwróćcie uwagę, że uczennice chodzą tu w ślicznych białych mundurkach i (mimo skwaru zawsze) mają na nogach czarne getry. Nauczycielka w fantazyjnym kapeluszu.



Zeszliśmy ze szczytu monolitu wprost na parking, na którym czekał nasz wierny kierowca. Oznajmił nam, że z jakichś powodów musi nas opuścić, natomiast zostawia nam zastępcę, swojego kolegę Niro. Wróciliśmy do hotelu, mama czekała wypoczęta. Utwierdziliśmy ją w słuszności decyzji, że nie poszła z nami, nie dałaby rady zważywszy na upał. Postanowiliśmy i my troszkę odpocząć, by drugą część dnia poświęcić na zwiedzanie Dambulli. Poznaliśmy naszego nowego Anioła Stróża, wydał się równie miły jak poprzedni.


Złota świątynia


W Dambulli znajduje się niesamowity zespół buddyjskich świątyń (dokładnie pięciu) wydrążonych w jaskiniach i bogato zdobionych. Poza tym to miasto jest geograficznym środkiem wyspy.


W świątyniach znajduje się aż 150 rzeź Buddy w różnych pozycjach, a nazwę zawdzięczają królowi Nissankamalli, który w XII w. kazał ozłocić wszystkie statuy. Część z nich do dziś jest pokryta tym kruszcem.


Najpierw trzeba przejść przez ogromną złota statuę Buddy, ale nie jest ona tą właściwą - to XX wieczny posąg czuwający nad wejściem do muzeum - nieciekawego, bo kiczowato współczesnego. Omijamy je starannie.



Z lewej strony wchodzi się na schody. Są długie, zakręcają. Po drodze zaczepiają nas liczni handlarze pamiątek. Potem pojawiają się małpy... Mama karmi je słodyczami. Są zachwycone, same odwijają z papierka. Biedne małpeczki. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz