wtorek, 7 listopada 2017

Najbardziej trująca roślina świata... na moim tarasie?!

Mam zwyczaj przywożenia nasion i sadzonek z krajów, do których podróżuję. Osiem lat temu np. przytargałam z Teneryfy (samolotem) sadzonki jakiejś rośliny porastającej zbocza wulkanu Teide. Pozyskiwałam je w głębokiej mgle, która snuła się po zboczach kiedy zjeżdżaliśmy na dół ze szczytu. Było baaaaardzo romantycznie...

Zachwycił mnie wtedy widok jakby małych palemek, niewysokich, bo 20-30 centymetrowych. Roślina jest pewnie z gatunku sukulentów, do dziś nie wiem, co to jest, ale ostała się ostatnia sadzonka w doniczce na domowym parapecie. Ma już metr wysokości i rozgałęzienia, oraz dziwne zwyczaje wegetacyjne. 

Przez kilka dni po wydobyciu jej z ziemi na Teneryfie mieszkała sobie w hotelowym bidecie :-) Na lotnisku nikt nie robił problemów, raczej pilnowano wówczas, by nie wywozić strelicji. Pomyślałam, że jakiś chwast targam, ale ponieważ lubię chwasty, to co tam!

Jednak to nie o niej dzisiaj chciałam napisać. Kilka lat temu (w 2013 r.) byłam w Bułgarii na wakacjach. Przy basenie, na który często przychodziłam, rósł interesujący krzew, z pięknymi kwiatami (na zdjęciu pod ścianą budynku). 


Kiedy znalazłam kilka nasion, takich jakby małych kasztanków, bez namysłu zabrałam je ze sobą.

Dopiero w tym roku sobie o nich (na wiosnę) przypomniałam, wysadziłam w maju w ogrodzie i już po kilku dniach wyrosła dziwna sadzonka. Dziwna, bo miała od razu 4 liście, ale 2 inne i 2 jeszcze inne. Szybko nabierała wysokości, wyrosły jej wielkie liście podobne do kasztanowatych albo właściwie konopiatych, pokazały się cudne kwiaty (w dwóch rodzajach) i nasiona. Podejrzewając, że jest ciepłolubna (z Bułgarii wszak przywieziona!) przeniosłam ją na taras, zresztą, dokuczały jej wiatry, wyginając na 

wszystkie strony, więc tym bardziej należało ją chronić.


Coś mi się kołatało, że jest to jakaś roślina lecznicza, bo z czasów mojej pracy w obszarze farmacji naoglądałam się zdjęć i rysunków różnych ziół i roślin, ale nie mogłam skojarzyć co to dokładnie. Nie przypomniałam sobie. Aż do wczoraj, kiedy to robiąc porządki w apteczce odkryłam... olej rycynowy. Butelka była w kartoniku, a na nim... portret mojej rośliny z tarasu! Rycyna to popularna nazwa oleju z rącznika pospolitego, to właśnie ta roślina. Jak zwykle zaczęłam szukać więcej info. No i znalazłam: to najbardziej trująca roślina świata, już jedno zjedzone nasiono może człowieka otruć! Nie od razu, lecz po dwóch dniach. Kolejne wieści z netu: nasiona rącznika znaleziono w grobowcach egipskich, a wzmianki o rycynusie są obecne w literaturze greckiej, rzymskiej i arabskiej. W 1788 r. olej rycynowy został zamieszczony w farmakopei angielskiej, a więc stał się uznanym i stosowanym przez aptekarzy lekiem. 



Na eduscience.pl znalazłam konkretny opis - rącznik zawiera dwie groźne substancje: rycynę, oraz rycyninę będącą organicznym związkiem chemicznym z grupy alkaloidów. Wszystkie części rośliny zawierają rycynę, ale największe jej stężenie występuje w nasionach. Jednak rycyna nie miesza się z olejami, co umożliwia produkcję nieszkodliwego dla ludzi oleju rycynowego (który służy przecież jako skuteczny środek przeczyszczający).

Rycyna była bohaterką kryminalnych wydarzeń rodem z filmów o Bondzie: użył jej w roku 1978 agent KGB, który zabił w Londynie bułgarskiego pisarza Georga Markowa przez wstrzelenie podskórne rycyny w platynowej kulce z mikroskopijnymi otworami, przez które rycyna przedostała się do organizmu Markowa. Strzelał z wiatrówki ukrytej w parasolu. Markow zmarł po czterech dniach. Kilka miesięcy później w paryskim metrze w ten sam sposób chciano zabić Władymira Kostowa, ale ten przeżył zamach dzięki szybkiemu usunięciu kulki. Toksyczność rycyny jest porównywalna do gazu bojowego - sarinu, a tysiąc razy silniejsza niż cyjanku.

No pięknie! I ta właśnie najgroźniejsza trucicielka świata rośnie sobie żwawo na moim tarasie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz