Gdy przyszedł pierwszy raz, trochę mnie przestraszył: jakiś taki zaniedbany, oczka rozbiegane, myślałam, że to podejrzany typ i powinnam go obserwować. Wpadł do humidora, wybrał cygaro, a kiedy zapytałam o nazwisko (bo jako stały klient może ma zniżkę) - podawał mi je ze trzy razy, za każdym razem literując po jednej głosce, zamiast powiedzieć normalnie, np. Kowalski. Mamrotał przy tym, więc za nic nie mogłam go zrozumieć. Prosiłam o wyrozumiałość, że krótko tu pracuję i jeszcze nie ogarniam systemu fiskalnego. Poza tym może głucha jestem itp. W końcu nie wytrzymał i wrzasnął: "K, jak krrrowa!
Uznałam, że to wariat i lepiej z nim nie zaczynać. Jakoś udało mi się zakończyć tę żałosną scenę, poszedł w chmurze na obliczu. Opowiedziałam koledze o zdarzeniu, od razu go rozpoznał z mojego opisu: to stały klient, ponoć fizyk, z dziwnym poczuciem humoru. Ja tam żadnego "humoru" w nim nie zauważyłam...
Kiedy przyszedł drugi raz, cała aż zesztywniałam. Ale wyglądał lepiej - jakiś odświeżony, wyluzowany, z cieniem uśmiechu gdzieś za uchem. Wziął cygarko, zapłacił gotówką. Tylko że ja nie miałam wydać. Karty użyć nie chciał, zaproponował, że pójdzie rozmienić pieniądze. Dość długo go nie było, w końcu jest. Użaliłam się nad nim:
- Oj, chyba daleko musiał pan szukać drobnych?
- Nie, nie tak daleko, do Wroclavii skoczyłem do bankomatu! (czyli jakieś 5 km, bo w Rynku samym jesteśmy) - powiedział z kamienną twarzą Baster Keatona.
- Aaaa, to chyba kwantowego przyspieszacza pan użył?
- Jako fizyk cieszę się, że takie trudne słowa weszły do potocznego języka, skoro się pani nimi posługuje... Może będzie więcej studentów? - ironizował.
- A pan jest fizykiem kwantowym?
- Nie, proszę pani, ja jestem fizykiem kwintowym! - zaprzeczył z mocą.
- Tak właśnie myślałam, bo jak pan wszedł, miał pan nos na kwintę...
Nagrodą było pokazanie pełnego uzębienia. Zapewne kwintowego...
Kiedy przyszedł drugi raz, cała aż zesztywniałam. Ale wyglądał lepiej - jakiś odświeżony, wyluzowany, z cieniem uśmiechu gdzieś za uchem. Wziął cygarko, zapłacił gotówką. Tylko że ja nie miałam wydać. Karty użyć nie chciał, zaproponował, że pójdzie rozmienić pieniądze. Dość długo go nie było, w końcu jest. Użaliłam się nad nim:
- Oj, chyba daleko musiał pan szukać drobnych?
- Nie, nie tak daleko, do Wroclavii skoczyłem do bankomatu! (czyli jakieś 5 km, bo w Rynku samym jesteśmy) - powiedział z kamienną twarzą Baster Keatona.
- Aaaa, to chyba kwantowego przyspieszacza pan użył?
- Jako fizyk cieszę się, że takie trudne słowa weszły do potocznego języka, skoro się pani nimi posługuje... Może będzie więcej studentów? - ironizował.
- A pan jest fizykiem kwantowym?
- Nie, proszę pani, ja jestem fizykiem kwintowym! - zaprzeczył z mocą.
- Tak właśnie myślałam, bo jak pan wszedł, miał pan nos na kwintę...
Nagrodą było pokazanie pełnego uzębienia. Zapewne kwintowego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz