Pierwsze skojarzenie miałam oczywiście z wasabi, czyli zielonym chrzanem do sushi. Skojarzenie było trafne, bo wabi-sabi przybyło z Japonii. To był trend roku 2018, więc nieco się spóźniłam...
Ogólnie mówiąc to umiejętność dostrzegania piękna w rzeczach prostych, surowych, naturalnych, starych, pokrytych patyną czasu lub wyglądających na długo używane. Często są to przedmioty niedoskonałe w wyglądzie, z jakimś defektem, ale za to - z historią. Wabi oznacza w j. japońskim pokorę i prostotę, życie w zgodzie z naturą. Wabi jest więc osoba, która zadowala się tym, co ma, która gotowa jest ograniczać swoje potrzeby, czerpać z otoczenia zachwyt nad wszystkim, wzorować estetykę na naturze. Sabi to z kolei określenie przemijalności i procesu, zgodnego z naturalnym rytmem starzenia się. Człowiek sabi daje sobie i innym zgodę na przemijanie, starzenie się. Umie zachwycić się niedoskonałościami, jakie niesie życie. Tak więc i wabi, i sabi to określony światopogląd i sposób odczuwania prostoty, skromności.
Hygge contra wabi-sabi?
Kiedyś zachwyciłam się duńskim hygge. To styl życia, który można podsumować jednym słowem – przytulność. W nim chodzi o otulanie się puszystością, miękkością, o dążenie do komfortu, puchatości wełny, pluszu, grubych pledów, misiowych zabawek, obszernych foteli, w których można się zatopić, pachnących świec i gorącej aromatyzowanej cynamonem herbatki itp. Wszystko ma na celu stworzenie „gniazdka”, azylu, w którym będzie nam ciepło, bezpiecznie.
W wabi-sabi chodzi o poczucie swobody wynikające z braku perfekcjonizmu. Przedmioty wokół nas powinny być naturalne. Tu nie ma więc miejsca na plastiki, lśniące nowością, chromowane sztućce, syntetyczne tkaniny. W wabi-sabi liczy się surowość, nawet pewna szorstkość w dotyku – lniane, bawełniane narzuty, obrusy wymięte, niewyprasowane, uszczerbione kubki, trochę nadgryzione zębem czasu talerze, tace, skrzynki po owocach w roli stoliczków. Tu chodzi o chropawą urodę odpadających ze ścian tynków, zadziorność surowego drewna itp. Wabi-sabi jest bez blichtru i zadęcia, skupia się na wspólnym przebywaniu w nieperfekcyjnym otoczeniu: skrzynka po owocach nakryta lnianym obrusem, ustawiona w ogrodzie, proste ceramiczne kubki. Ważniejsze jest wspólne bycie razem, a nie podziwianie przedmiotów; skupienie się na ludziach, naturze, nie na kryształowych kieliszkach. Żeby spotkać się z przyjaciółmi nie musimy zastawiać stołu smakołykami – wystarczy kawa, owoce, biesiada na kocu, rozłożonym na trawie. Nie musimy krochmalić obrusów, pożyczać porcelanowej zastawy – dekoracją ma być przyroda. Jeśli nie mamy ogrodu – salon wypełniony świeżymi kwiatami lub roślinami doniczkowymi w zupełności wystarczy.
W wabi-sabi nie ma miejsca na sztuczność – ani kwiatów, plastikowych naczyń, ani tym bardziej na sztuczność naszych uczuć czy relacji z ludźmi. Inspiracją może być wszystko to, co jest nieperfekcyjne, nieuładzone, nieschematyczne, niekonwencjonalne.
I co się Wam bardziej podoba: hygge czy wabi-sabi?
Jakkolwiek kocham naturalne przedmioty, mam uszczerbione misy Rosenthala, filiżanki nie do pary, kubki do kawy każdy inny w kolorze i wzorze, w czasie ogrodowych imprezek wystawiam zdezelowany drewniany stół, bo go kocham i nakrywam go lnianymi, wymiętymi obrusami, często z plamami po winie dawno wypitym z przyjaciółmi (bo się nie dają sprać!) - jednak tak do końca japońska surowośc mi nie pasuje. Lubię przytulność mego domu, ciepłych skarpet do łóżka, cenię hygge zwłaszcza zimą.
Hm, to może zimą hygge, latem wabi-sabi? Tak, oto prawdziwie salomonowe rozwiązanie!
Próbka stylu wabi sabi. W tym wcieleniu milutka! Ale znów - na lato... |
fot. mariefranceasia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz