środa, 16 września 2020

Mężowskie wsparcie

Ostatnio miałam trochę kłopotów motoryzacyjnych z Bellą. Diagnoza nieciekawa - silnik do remontu czy cuś. Filtr DPF się zapycha i to w szybkim tempie po czyszczeniu. Jedni magicy samochodowi się poddali, inny pogrzebał w kompie i wydawało się wszystkim (a najbardziej mnie), że problem zażegnany.

W tych "okolicznościach przyrody" pojechaliśmy na dłuższy weekend do naszego nowego domu w lubuskiem własnym, a nie wynajętym samochodem. W stronę "tam" (ok. 160 km) Bella spisywała się genialnie, kopytko miała, dowiozła nas z pasażerkami w przewidzianym czasie. 

Odpoczęła sobie, bo postała w garażu trzy dni, aż nadszedł czas powrotu. Zostawiłam męża na posterunku, z planem przyjechania po niego w piątek, a sama z mamą wracałam samochodem do Wrocławia wczoraj. Po ok. 30 km Bella nagle (jak zwykle) odmówiła posłuszeństwa. To znaczy, jechać jechała, ale pojawiać się zaczęły kolejne komunikaty, że nie są dostępne jakieś tajemnicze funkcje ASR, VDC czy VOD może, Hill Holder oraz to, co zwykle: mam sprawdzić silnik. O rany! Nie dyskutowałam z nią tylko zjechałam do zatoczki przy przydrożnym cmentarzu, ustawiłam się wygodnie do wjazdu na lawetę, nie tarasując drogi i wezwałam assistance.

Czekając na pomoc ślę mężowi smsy, że laweta, że to i tamto. Prosił, bym go co jakiś czas informowała gdzie jestem, bo spodziewałam się dłuższej drogi do domu w związku z tymi okolicznościami. Kiedy więc wystartowaliśmy, Bella jak królowa, my z mamą w kokpicie, wysłałam stosowny sms. Potem, kiedy wjechaliśmy w jakiś objazd do Leszna - również wysłałam info sms. W końcu, że udało nam się wjechać na S5. Wtedy odpisał: Hurra! No to ja uszczegóławiam: Mamy 103 km do domu. Na co mąż: Jak będzie 102 daj znać. Mężowska maupa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz