poniedziałek, 1 lutego 2016

Pociąg do muzeum

Uwielbiam chodzić do muzeum. Czynność ta niezmiennie od lat bawi mnie i ekscytuje, a nazwa przybytku nie brzmi bynajmniej stęchle. Jako znawca martwych języków rozumiem ją i umieszczam w czasoprzestrzeni urokliwych, pełnych blasku dawnych wieków.

Na usprawiedliwienie tej „miłości” mam też fakt, że moją pierwszą pracę po studiach podjęłam w muzeum właśnie – dziś już nieistniejącym samodzielnie Muzeum Sztuki Medalierskiej we Wrocławiu. Przepracowałam tam tylko rok, w dziale Orderów i Odznaczeń, ale pewnie dalej siedziałabym w uroczym otoczeniu kosztownych „broszek” (proszę, temat akurat na topie!), gdyby nie uczynny kolega, który namówił mnie na zmianę pracy.

Co to były za czasy, te muzealne! Charyzmatyczny dyrektor, ś.p. Pan Więcek, który wymagał od pracowników naukowych rycia w dokumentach, gdyż kilkadziesiąt obiektów w miesiącu musiało być opisanych w ramach „pensum”. Dzięki Niemu zainteresowałam się wolnomularstwem, bo w zbiorach mojego działu były nie opisane jeszcze odznaki masońskie. Nawiązałam nawet kontakt ze ś.p. prof. Ludwikiem Hassem – największym ekspertem w tym temacie w Polsce. Raz też zostałam wysłana w delegację do Muzeum Ruchu Robotniczego w Łodzi, któremu wiozłam pociągiem wypożyczoną przez to muzeum kolekcję orderów demoludów, z Orderem Lenina na czele (platyna i złoto), wycenionym wówczas na milion złotych (dla porównania moja pensja miesięczna wynosiła wówczas w muzeum 12 tysięcy). Ordery wiozłam w walizce, a ta nie była przyspawana do moich nadgarstków, nie miałam też towarzysza-ochroniarza.

Nasze muzeum miało wtedy skromną siedzibę z maleńkimi salami wystawienniczymi. Wielka była tylko wizja dyr. Więcka, który z falerystyki chciał uczynić dział sztuki godnej wielkich wystaw.  Nigdy nie zapomnę, jak wydelegował mnie do Warszawy, do różnych egzotycznych ambasad (np. Laosu, Kambodży i Wietnamu) w celu pozyskania kompletu odznaczeń tych krajów. Tak więc stałam się bywalczynią różnych warszawskich pałacyków i pałaców, w których podejmowano mnie herbatką i ciasteczkami. Miło sobie gaworzyliśmy, wychodziłam a wkrótce potem docierały ze stolicy kartony z cenną zawartością. Na wszelki wypadek azjatyckie ambasady wysyłały po 3 egzemplarze każdego orderu, dzięki czemu ich zbiory szły u nas w setki!

Jako pracownik tego fascynującego działu mogłam sobie codziennie oglądać np. Order Podwiązki lub też Order Złotego Runa, nie mówiąc o Orderze Orła Białego, ha! W bibliotece muzealnej pracowała ekscentryczna Ania, skarbnica wiedzy wszelakiej i wielbicielka obcinania mężowi krawatów. W sekretariacie energiczna istota, która nawet dziecko urodziła w pędzie – między wanną a kuchnią, gdyż właśnie robiła pranie i mieszała bigos. Rzecznikiem prasowym muzeum był konserwatywny liberał, wielbiciel Korwina-Mikkego, który sprawił, że moja praca dyplomowa o Platonie ukazała się w podziemnej gazecie (był rok 1987) za honorarium w postaci butelki czerwonego węgierskiego wina. Pani kustosz, Halinka, emerytowany ekspert falerystyczny dwa razy w miesiącu przyjmowała na wizytach kolekcjonerów z miasta – szalonych zbieraczy, gotowych posunąć się nawet do mordu dla jakiejś rzadkiej sztuki. O niektórych kolekcjonerach po muzeum krążyły legendy. Były też kochane panie sprzątaczki, które „robiły” za ochronę na wystawach, robiąc na drutach i pilnując, by zwiedzający za bardzo nie szurali butami po parkiecie, zdzierając go.

Z pewnością ta moja pierwsza praca oraz zaczytywanie się w przygodach Pana Samochodzika w młodości sprawiła, że do zawodu muzealnika mam kultowy szacunek, a muzea wręcz uwielbiam – miejsca te mają dla mnie nieodparty urok i magię.

Ale do czego zmierzają moje wspominki? Aaaaa - do zachwytu nad współczesnym muzeum. Pierwszy szok przeżyłam w Muzeum Polin w Warszawie. Ogromne, multimedialne, imponujące, intrygujące, niesamowite, prowadzące przez wieki obecności Żydów w Polsce. Ilość wiedzy i wrażeń zwaliła mnie z nóg wtedy.

Kolejny szok był moim udziałem po niedawnej wizycie we wrocławskim Hydropolis. Trudno je nazwać muzeum, ale wiele w nim eksponatów z przeszłości, które obsługuje technika teraźniejszości czy też przyszłości. Niezwykłość tego miejsca jest nie do opisania. Wita wszystkich drukarka wodna:

drukarka wodna, czyli ciana kolorowego deszczu z napisami

 

Potem wesoły, błękitny strumyk, który prowadzi zwiedzającego przez kolejne groty. Wielka makieta Ziemi – planety wody, replika batyskafu (jedyna na świecie kopia tego prawdziwego, który zanurkował w Rowie Mariańskim!), szum oceanu i leżaczki do wypoczynku pod rozgwieżdżonym, tropikalnym niebem, chmura schwytana w gablotkę z pleksi, starożytne urządzenia wodne (a były takie!)… Jednym słowem - baja!  Nawet mnie nie złości, że wrocławskie przedsiębiorstwo wodno-kanalizacyjne podniosło opłatę za wodę do niebotycznej kwoty 11 zł za m3, bo Hydropolis kosztowało ponad 50 milionów złotych i nie było dotowane ze środków unijnych. Z chęcią jednak za nie zapłacę, o wiele chętniej, niż za poprzednią inwestycję wodociągów - Klub Śląsk Wrocław.

Obecnie w ramach ESK w Muzeum Narodowym we Wrocławiu odbywają się niesamowite spektakle – Muzeum Marzeń, w czasie których zwiedzający maszerują po muzeum z mapą i składanym krzesełkiem, by w wyznaczonych miejscach, pod obrazami, obejrzeć sceny odgrywane przez żywych aktorów. Niestety, na żaden spektakl nie udało mi się jeszcze dostać biletów, ale nie ustaję w staraniach.

Polecam wszystkim te miejsca – zarówno starej, jak i nowej, cyfrowej daty. Znajdziecie w nich to, co nieuchwytne i nienamacalne.

2 komentarze:

  1. Jestem człowiekiem, który bardzo rzadko wchodzi do muzeów. Zwiedzanie wnętrz zazwyczaj mnie męczy, więc nie przepadam też za lochami, kopalniami i tym podobne. Jeżeli lubię jakieś muzeum, jest to zazwyczaj coś bardzo lokalnego, jak Muzeum Rowerów Nietypowych w Gołębiu położone pomiędzy Lublinem a Dęblinem
    Mam pytanie. Bardzo zmniejszyła się czcionka na Twoim blogu, trochę ciężko się przez to czyta, nie dałoby rady choć trochę powiększyć? Taka prośba od czytelnika :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż hegemonie, nie od dziś wiem, że starej daty jestem :-)
    Co do czcionki - chętnie bym się pochyliła nad czytelniczym problemem, ale własnie ją zwiększyłam jakiś czas temu i teraz niektóre notki wyświetlają mi się chyba 24-ką! Nie mam pojęcia, dlaczego Twój komp miniaturyzuje moje teksty :-) Dzięki za odwiedziny, mój Jedyny.

    OdpowiedzUsuń