Wiecie, że nigdy w życiu nie zrobiłam sobie selfie? I nie jest to kwestia techniczna - smartfona posiadam. Problem w tym, że w ogóle nie lubię się fotografować, a już robić selfie - co za nuda!
Długi czas uważałam, że jestem jakaś inna. Jednak ostatnio wpadły mi w ręce opinie psychologów i kulturoznawców, którzy uważają selfie za przejaw egocentryzmu i nieuleczalnego narcyzmu. Odetchnęłam więc z ulgą - wszystko ze mną w porządku! Odkąd skończyłam 25 lat nie lubię ani robić sobie zdjęć, ani oglądać siebie na zdjęciach, bo w zasadzie na sto podoba mi się może jeden-dwa portrety. Zazwyczaj robi mi je mąż.
Ja z kolei bardzo lubię robić zdjęcia budowli, przyrody, zwierzętom, zjawiskom meteo. Z zapałem filmuję i fotografuję podczas licznych, bliższych czy dalszych podróży, ostatnio jednak i to mnie męczy. Zauważyłam, że oglądając świat przez wyświetlacz aparatu czy kamery - tracę 90% prawdziwego kadru i emocji, które towarzyszą mojemu zachwytowi. Coraz częściej po prostu szkoda mi energii na fotografowanie! Oczywiście, im jest piękniej, tym mocniej pragnę to utrwalić "na potem", ale tracę jednocześnie szansę na przeżycie danej chwili. A co dopiero gdybym miała wydziwiać z telefonem, szukać idealnego kadru, by ustawić się do selfie! Męczące i nudne.
Wielbiciele selfie powiedzą, że czasami są zmuszeni do autoportretu, bo akurat nie ma nikogo w pobliżu, kto mógłby zrobić zdjęcie, a wdrapali się właśnie na dach słynnego hotelu w Dubaju (albo chociaż na Sky Tower we Wrocławiu) i chcą uwiecznić się w nadzwyczajnym otoczeniu. Niestety i na ten argument jest szczera opinia psychologów: selfie jest dowodem samotności. No chyba, że jest to selfie pary! Dla psychologów nie ma też obronnego znaczenia to, że do selfie zapraszane są czasem inne osoby (tzw. selfie grupowe), bowiem czyni się to, według ekspertów po to, by pokazać jak fajnie na tle innych wypadamy: jesteśmy śliczni, fantastyczni i dynamiczni!
Kto raz złapie bakcyla „selfie’wania” będzie niewolnikiem pstrykania słit foci w każdym miejscu i o każdej porze – po to, by te arcydzieła publikować na portalach społecznościowych. Bowiem cel jest jasny: niech wszyscy oglądają moje ekscytujące przygody: w tramwaju (ale była jazda!!!), na moście (bo długi), w windzie (bo szybka), na szczycie lub w dolinie, pływanie w morzu albo picie drinka z parasolką, siedzenie na sedesie, albo nad urwiskiem, wpadanie do wodospadu, zdobycie dachu lub ruiny sprzed wieków. I jeszcze takie "wielkie przygody": przymierzam fajne ciuchy w przymierzalni, jem placki ziemniaczane ewentualnie kawior w restauracji, siedzę za kierownicą superwozu (niestety, nie widać marki), jestem z wizytą u cioci w szpitalu (ciocia wprawdzie umiera, ale jak JA się pięknie uśmiecham!), na karuzeli z dzieckiem albo na rybach (z rybim pyskiem przy twarzy – i kto przystojniejszy???).
Selfie to lansik, bo każdy z nas chce mieć swoje 5 minut. Przecież we współczesnych mediach bardzo łatwo zdobyć „sławę”, choćby na chwilę zabłysnąć w necie. Taka jest współczesna pop-kultura – każdy z nas może zostać KIMŚ, mamy równe szanse! To cudowne z jednej strony, ale i dość męczące dla otoczenia… Każdemu się zdaje, że on też ma COŚ do powiedzenia światu. Dlatego musimy oglądać cudze selfie. A jak nie musimy, to prędzej czy później sobie selfie zrobimy, by inni MUSIELI.
Autoportret – stary jak sztuka!
Na obronę selfie: własnoręczne wykonane portrety nie są wcale wynalazkiem XXI wieku. Istnieją w kulturze od dawna. Niepotrzebna jest cyfrowa technologia, przecież np. malarze w dawnych wiekach lubili się uwieczniać. Podobno pierwsze autoportrety pojawiały się już w średniowieczu (częściej jednak w formie rzeźby). Jest jedno "ale": w sztuce autoportret to „wprawki” twórcy i swoista konfrontacja z samym sobą – portreciście zależy na pokazaniu swego ego. Stąd moc oddziaływania i sława autoportretów (choćby np. Rafaela).
Różnica między selfie a autoportretem polega na tym, że większość malarskich dzieł przedstawia bardzo wiernie, werystycznie wręcz wizerunek artysty, bywa że z jakimiś defektami urody (Van Gogh). Nie upiększali się, szukali innych sposobów, by dotrzeć do odbiorcy, wywołać emocję, coś przekazać, jakąś prawdę o sobie, zakodować informację w namalowanym otoczeniu. A jaką prawdę przekazujemy komukolwiek fotografując się np. w superszybkiej windzie?
Na koniec tych refleksji krótka lista malarskich selfie wszech czasów: autoportret Van Gogha z obciętym uchem z 1889 roku (poniżej, było ich więcej...), Pabla Picasso z 1907, Fridy Kahlo z naszyjnikiem z kolców i kolibrem (1940). Frida namalowała w sumie 52 swoje autoportrety - pewnie gdyby to były selfie, byłoby ich sto dziennie :-) No i najstarszy w tym zestawieniu, najszacowniejszy: graficzny autoportret Leonarda da Vinci z 1513 r.
(zdj. z Wikipedii)
Ciekawy wpis. Wydaje mi się, że imię Leonardo podlega odmianie. A autoportret Fridy musiałby powstać przed jej narodzinami.
OdpowiedzUsuńA wszech czasów... Wciąż jeszcze.
OdpowiedzUsuńMatko jedyna, jak już ktoś tu zagląda to purystka językowa. Ja to mam farta!
OdpowiedzUsuńJak wyżej. A w dacie 8 z 9 się zamieniła.
OdpowiedzUsuńŻadna purystka jezykowa. Gdybym znalazła się na blogu nastolatki, pewnie bym nie zwróciła uwagi, ale przeczytałam, że jest Pani dziennikarką z długim stażem. Widzę też, że bardzo skrupulatnie przygotowuje Pani teksty, stąd moje uwagi.
OdpowiedzUsuńPS lub P.S. Miłego dnia.
Skrupulatna, ja? Raczej Pani, skoro i do info bloga zajrzała, wiek policzyła. Nadal jednak nie wiem, kto po drugiej stronie: zawodowa korektorka, lingwistka, nauczycielka j. polskiego z licencją na poprawianie?
OdpowiedzUsuńA polski jest dziwny: wszechświat ale wszech czasy... Leonardo to włoskie imię, spolszczone brzmi Leonard. Nie do końca odmiana mi się podoba, to jakby mówić Sergiemu... No to dobranoc temu misiu.
Wydawało mi się, że wpisy na blogu są właśnie po to, żeby je czytać, ale widocznie moje myślenie opierało się na błędnym założeniu. Fragment o info zabrzmiał niemal jak element aktu oskarżenia. Przepraszam, nie wiedziałam, że nie wolno. Wieku nie musiałam liczyć, wystarczyła umiejętność składania liter. Jestem tylko gościem blogowym, który grzecznie zwrócił uwagę. Nie wiem, skąd ta nerwowość.
OdpowiedzUsuńOczywiście, wpisy na blogu są po to, by je czytać i komentować, ale Pani poszła dalej - zaczęła korygować. To tak jakby czytelnik po przeczytaniu jakiejś powieści miał o niej tylko tyle do powiedzenia: na 34 stronie brakowało przecinka! Taka skrupulatność zdradza zboczenie zawodowe belfra lub korektora, stąd moje pytanie. Pani jednak ukrywa się, chociaż ja mam na blogu odsłoniętą przyłbicę, z wizerunkiem włącznie. Czy brak odwagi? To choroba zawodowa korektorów? I pomyliła Pani nerwowość z ironią.
OdpowiedzUsuńPrzed niczym i nikim się nie ukrywam. Pani prowadzi blog, a ja nie. Jeśli zacznę, na pewno nie omieszkam się przedstawić. A na razie nie widzę powodu, żeby opowiadać o sobie. Elementy militarne nie będą Pani potrzebne. I nie sądzę, żebym się pomyliła.
OdpowiedzUsuńJak ktoś nie ma do pokazania swojej urody, a ma możliwość uprawiania "ekshibicjonizmu intelektualnego" to pisze np. bloga. Wiadomo, że łatwiej sobie zrobić selfie niż coś napisać. Więc kto chce bardziej zaistnieć w sieci i kto więcej "traci" na to energii ? :)
OdpowiedzUsuńp.s. Też nienawidzę lansu i selfie
Z Twojego komentarza wynika, że i selfie, i blogi to jeden narcystyczny i ekshibicjonistyczny pies.Jednak polemizowałabym. Pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuń