Moja mama zapragnęła w tym roku prawdziwej choinki. Ma od lat sztuczną, ale zachciało jej się żywej, małej, najlepiej w doniczce, bo sobie ją później gdzieś posadzi.
Odradziłam doniczkową, że i tak nic z nich nie wychodzi później i przekonałam, by nabyć ciętą. Jechaliśmy po choinkę dla nas, więc i maminą zakupiliśmy. Trochę mniejszą od naszej, taki metr dwadzieścia, i od tej sztucznej, którą mama ma. Niższą, szczuplejszą w pasie, śliczną, zieloną jodłę kaukaską. Mimo wszystko przeczuwałam, że nie o taką jej chodziło, że chciała zaoszczędzić miejsca w pokoju i myślała o mini-choince. Mówię do męża:
- Zobaczysz, mama nas wyrzuci z tą choinką!
- To sobie ubierzemy dwie...
Przywieźliśmy jej wczoraj, zapakowaną w siatkę i położyliśmy na balkonie, na podłodze. Mama nie zdążyła się jej dokładnie przyjrzeć. Dzwoni do mnie dzisiaj rano i stwierdza:
- Ale ta choinka to duża jest! Ja myślałam, że będzie tak 30-40 cm miała...
- No co ty, mamuś, takie to mikrusy! Kupiłam ci taką w sam raz, mniejszą od tej twojej sztucznej.
- No nie wiem, nie wiem, kiedy się tak koło niej kładę, to ona jest mojego wzrostu!
- Jak to: kładziesz się koło niej??? Przecież ona leży na podłodze, na balkonie?
- Noooo, w myślach się kładę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz