środa, 5 lutego 2020

Zapach cygar w perfumach, czyli Habanita i Cuba

Mój kubański fiś trwa. Szykuję się do tej podróży już od miesiąca (jedna walizka już całkowicie spakowana, druga w połowie) i, można powiedzieć - od stóp do głowy. Właśnie nabyłam cudne plażowe klapencje. I dwa zapachy, które mają być kwintesencją kubanizmu.

Na pierwszy zapach trafiłam przypadkiem. "Habanita" to perfumy starej francuskiej firmy z Grasse - Molinard'a.  Przekładając na polski nazwa oznacza Hawaneczkę, małą Hawanę. Całkiem pieszczotliwie, prawda?
Wykreowane zostały prawie 100 lat temu, w 1921 roku! Niesamowicie erotyczny, czarny flakon (nota bene autorstwa Lalique) zachęcił mnie do zakupu, mimo obaw, że zapach będzie bardzo, ale to bardzo retro. W takiej butelce? W życiu!
Musiałam po prostu sprawdzić na własnym nosie takie zderzenie woni. Ostatnio zanurzałam się w Escentric Molecules, czyli w epokę rakietową w zapachach, a nie w czasy dwubiegowych Fordów.

Habanita uderzyła mnie w nos czymś dusznym i pudrowym. Ciężki zapach, no dusicielka wręcz. Całkiem jak cygarowa mgła, która wciska się w każdy włos. Drażni, odbiera dech. Zapach staroświecki jakiś taki. Radzieckie duchi w czasach komuny pachniały właśnie tak: słodko i powalająco. Habanita jednak słodyczy w sobie za wiele nie ma. Dusi, ale nie kwiatowo, dusi raczej po męsku, cygarowo, zdecydowanie i namiętnie. Bo orientalnie. To pierwsze orientalne perfumy we francuskim perfumiarstwie, ikona zapachu, coś nieprzemijającego, otoczonego sławą. I pomyśleć, że zostały stworzone najpierw jako zapach służący do aromatyzowania papierosów! No to proszę, związek z tytoniem jednak jest!
Nie bez znaczenia jest też rok powstania zapachu: początek szalonych lat 20., art deco, bohemy, zepsucia, kabaretu. To czasy, gdy Hawana była azylem dla Amerykanów, uciekających od prohibicji w hawańskie Tropicana Kluby, w których cygarowy dym snuł się wokół par tańczących przepełnione erotyzmem figury, odurzonych rumem. Atmosfera, której próżno dziś szukać, nawet w tej samej, nostalgicznie staroświeckiej Hawanie. Ale ten zapach w jakiś magiczny sposób ją przywołuje. Sprawdzę osobiście, czy to próżne obietnice, czy też Hawana nadal jest takim pulsującym namiętnością miejscem na Ziemi. I czy są tam takie Hawaneczki: silne, piękne, temperamentne femme fatale, które tańczą półnagie na stole i znikają w cygarowej mgle kiedy chcą i dokąd chcą...

Poza tym wydaje mi się, że te perfumy potrzebują nieco wyższych temperatur, niż te, które oferuje Wrocław w styczniu i lutym...

Drugi zapach nazywa się po prostu Cuba i pochodzi z The Library of Fragrance. Zapach z 2015 roku zawiera liście tytoniu, przyprawy i trzcinę cukrową. W przyprawach może być imbir, gdyż z tej własnie rodziny roślin pochodzi narodowy kwiat Kuby - Hedychium coronarium. 
Zapach jest słodki, pulsujący tropikami, z nutą najpiękniej dla mnie pachnących (niezapalonych) kubańskich cygar: Hoyo de Monterrey.
Marka Library of Fragrance (Biblioteka zapachu) to amerykańska firma produkująca zadziwiające perfumy: m.in. o zapachu siana, śniegu, prania, domu pogrzebowego, trawy, gumy balonowej, mokrego ogrodu. Jest ich dużo, kwiatowe są monotematyczne (bez, mirt, koniczyna, zielona herbata i inne).
Nie są to zapachy trwałe czy ekscytujące, ot zabawa raczej z aromatami, które towarzyszą codziennym czynnościom i tyle. Cuba jest jednak przyjemna, a w postaci olejku perfumowanego jest miła w użyciu i nieco może trwalsza.

I takie to moje kubańskie podróże zapachowe przed podróżą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz