Dawno, dawno temu, 33 lata wstecz, w bardzo odległej galaktyce wzięłam ślub, w odcinkach... Niestety w żadnych mądrych wykazach rocznic ślubu nie ma nazwy dla podwójnej trójki. Jest Perłowa na 30-tą i Koralowa na tę za dwa lata. Natomiast numerologicznie rzecz biorąc, powinna to być liczba mistrzowska. I tej wersji będę się trzymać!
Nie udało się nam zgrać terminów, więc ślub cywilny odbył się 19. grudnia, a kościelny (i wesele) - 26. grudnia 1987 r. Co więcej, ślub odbył się jakieś 3 miesiące od podjęcia decyzji (zaręczyn/oświadczyn we wrześniu). Tyle wystarczyło, by zorganizować wszystko zarówno w Urzędzie Stanu Cywilnego, jak i w Kościele. Dziwnie, prawda?
Niewiele z rzeczy materialnych wtedy posiadaliśmy, w zasadzie nic, za to wspaniałe relacje z bliskimi i przyjaciółmi, oraz przydarzały się nam szczęśliwe tzw. zbiegi okoliczności. Do ślubu w USC poszłam w białej garsonce, pożyczonej od kuzynki Bernadetty, która cudem (1987 rok) przywiozła ją wtedy aż z Wow-Wiednia. I jakimś cudem pasowała na mnie, mimo że Bernadetta była (i jest) ode mnie duuuużo niższa.
Po uroczystości zaprosiliśmy przyjaciół na przyjątko w wynajmowanym mieszkaniu. Jak udało się je znaleźć? Znów szczęśliwy zbieg okoliczności. Akurat rodzice-teściowie znajomej pary szukali kogoś zaufanego do przypilnowania ich mieszkania. Jechali w odwiedziny do dzieci, którzy wyemigrowali wtedy do Australii. Pamiętam, że Andrzej wziął pożyczkę z nowego "zakładu pracy", by opłacić mieszkanie za pół roku z góry. Pracował tam dopiero od czerwca. A ta para to znajoma para to nasi przyjaciele do dziś. Czasy były śmieszne, siermiężne, ale jakie miłe! Np. świeżo upieczona żonka bez skrępowania wystąpiła w roli gospodyni, w ślubnej garsonce dorabiając jajeczka w majonezie, pożarte przez gości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz