czwartek, 7 kwietnia 2022

Vincentina

Wczoraj wybraliśmy się na wystawę multimedialną o twórczości mojego mistrza - Vincenta Van Gogha. Było sporo reprodukcji  jego obrazów, notki biograficzne, materiały z produkcji malowanego filmu "Twój Vincent", oraz dzieła artystów naśladujących styl Van Gogha.

Clou wystawy jest sala, w której można było zanurzyć się w kolory, prawie transowo: zaciemniona, z ogromnymi ekranami na ścianach, na których wyświetlane były ożywione komputerowo obrazy Van Gogha. Ustawione wygodne pufy i "leżyska" pomagały w odbiorze tego show. Muzyka, głos lektora cytującego listy Vincenta do brata Theo wspaniale uzupełniały tę feerię barw. 

Tak na marginesie wspomnę, że zaczepiła mnie na wystawie jakaś miła kobieta, która powiedziała mi komplement: że mam zjawiskowy kolor włosów. Chyba się więc wpasowałam w kolorystykę wystawy...

Znów zapomniałam, że Vincent to Holender z urodzenia, myślę o nim zawsze jak o Francuzie. Pewnie przez to, że tworzył głównie w tym kraju. Podczas rocznego pobytu Vincenta w Arles, w Prowansji (dokąd uciekł z Paryża) powstały najbardziej mnie fascynujące obrazy - nocne pejzaże, sceny kawiarniane, prześwietlone słońcem, drgające od barw, niekonwencjonalne. Naruszające prawidła malarstwa realistycznego - nietrzymające perspektywy, rozchybotane, falujące, z rozbłyskami barw, jakby malarz miał jakiś defekt wzroku, chorobę...

Wczoraj upewniłam się jeszcze, że podobnie jest na moich obrazach. Ja też nie widzę, nie uznaję perspektywy, nie maluję starannie, dokładnie, czasem wręcz dziecinnie, naiwnie. Najważniejsze dla mnie są kolory. I brokat...:

Najnowsze moje dzieło, pt. Mgławica

                                                      To są wiszące ogrody Lili.

Moja łąka,

a tu łąka Vincenta:

Doszłam do wniosku, puchnąc z dumy, że jestem Vincentiną. :-)

Dzięki tej wycieczce "po sztukę" przypomniała mi się także cudowna wycieczka do Prowansji wieki temu. Byłam w Arles, czarownym bardzo, nadrodańskim miasteczku, prowansalskim małym Rzymie (nazywanym tak przez pozostałości amfiteatru rzymskiego). Jednak nigdy Arles nie doceniało dzieł Vincenta, ludzie tu okropnie go traktowali, a teraz miasto odcina kupony z jego sławy..

Amfiteatr rzymski w Arles

Uliczka w Arles

Zjawiskowy XII w. portal kościoła chyba św. Trofima

No i jeszcze coś nowszego, zjawiskowego i nawiązującego do Van Gogha pojawiło się w Arles. Chodzi o budynek autorstwa Franka Gehry, słynnego architekta - wizjonera (chociaż dla mnie każdy architekt jest wizjonerem...), tzw. Luma Tower, która jest centrum sztuki, dostępnym bodajże od 2021 r.:

zdj. Iwan Baan

To  12 piętrowa metrowa wieża, którą pokrywa 11 tysięcy paneli ze stali nierdzewnej. Odbijają one promienie, mienią się w słońcu i w blasku latarni ulicznych. Ma to przywoływać obraz „Gwiaździsta noc nad Rodanem” Vincenta. Taki hołd artysty dla Artysty. Podoba mi się, chociaż nie było jej wtedy, gdy zwiedzałam miasto. Wnętrze wystąpiło w jakimś filmie sensacyjnym, nie pamiętam tytułu, ale zastanawiałam się wtedy, gdzie kręcono okropnie destrukcyjną strzelaninę. No to już wiem.

Drugie prowansalskie miasto, w którym tworzył Vincent po wyjeździe z Arles, to było Saint-Remy. Przebywał tam w szpitalu psychiatrycznym pod opieką swego lekarza, i nadal tworzył (np. mój ulubiony nocny pejzaż z cyprysami i falującymi gwiazdami). Tam też zwiedzałam, chociaż Saint Remy jest słynniejsze dwoma innymi celebrytami - tu urodził się bowiem Nostradamus i markiz de Sade...

Właściwie, to o czym jest ten post? Sama nie wiem, zawsze wszystko mi się łączy ze wszystkim... Chciałam po prostu napisać o swojej fascynacji malarstwem van Gogha. Tak dużej, że czuję się, absolutnie nieskromnie, Vincentiną!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz