Co za kulinarny sukces! Najpierw pasztet z gęsich wątróbek z truflami, potem placki ziemniaczane ze świeżymi grzybami. Ale po kolei...
Na św. Marcina bohaterką kulinarnych wyczynów jest gęś. Ponieważ pokłóciłam się z najlepszą przyjaciółką, która jest mistrzynią w szykowaniu pasztetu z gęsich wątróbek, postanowiłam sama wziąć się do dzieła. Tym bardziej, że przy zakupach piersi z gęsi do pieczenia, oferowano wątróbki - rzadkość przez cały rok, a tradycja sprzedażowa listopada. Namierzyłam jakiś przepis w necie, wątróbki trzeba było obsmażyć na maśle, dodać cebulkę, potem zblendować i dosmaczać. Miałam mały słoiczek trufli przywieziony z Sardynii, więc śmiało dodałam do masy pasztetowej, Podobnie jak cynamon i powidła śliwkowe - to połączenie przepisów przyjaciółki (która trufle i brandy dodawała zawsze) z recepturami staropolskimi. Voila! Wyszła przesmaczna potrawa. To co na zdjęciu widać na wierzchu, to zastygłe masło. Wylewa się je cienką warstwą, by uchronić pasztet przed wysychaniem. Sukces numer jeden. Aromatyczny - dzięki truflom, podkręcony jeszcze koniakiem.
Nie upłynął tydzień od św. Marcina, gdy dowiedziałam się o Dniu Placka Ziemniaczanego. Ależ narobiłam sobie smaku! Wyjęłam z zamrażarki grzyby mrożone, własnoręcznie zbierane i zostawiłam do odtajenia. W porze obiadowej utarłam ziemniaki na tarce i dodałam cebulkę, jajka, mąkę i posiekane grzyby, wcześniej trochę sparzone. Placki usmażyły się na chrupiąco, grzyby było czuć, ale nienachalnie. Rewelacja! Pożarliśmy bez dodatków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz