Ten wpis powinnam chyba przechować do 8 marca. Ale trudno - niech będzie po kolei, chronologicznie, czyli wtedy, gdy się wydarzył.
Moja przyjaciółka Gosia dostała zaproszenie na spotkanie z jakimiś kosmetykami - od pani, z którą luźno współpracuje, a która "po godzinach" jest konsultantką mało jeszcze znanej nam firmy. Gosia miała przyprowadzić jeszcze jedną osobę. Wybrała mnie. Opierałam się, bo jestem trudna - kapryśna, wszystkowiedząca i szczwana lisica, która na żadne marketingowe chwyty nigdy się nie łapie. Nie lubię takich akwizytorskich spędów pt. koce, garnki, badania ciśnienia, pokazy makijażu, , ale ponieważ miejscem spotkania był fajny hotel, to się łaskawie zgodziłam. Zawsze możemy przecież zrobić ze spotkania akwizytorskiego "nasz" wieczór przy piwku.
Wczoraj to było. W sali restauracyjnej udostępniono kilkuosobowe stoły - każda konsultantka zgromadziła przy nich swoje "owieczki" i opiekowała się swoimi gośćmi. Przygotowane były lusterka i produkty do twarzy oraz ankiety do wypełnienia. Zerknęłam w blankiet i już wiedziałam, że będę kłamać: nigdy bowiem nie podaję swojego numeru tel. komórkowego (bo będą mnie nękać potem), a maila najczęściej zmyślam. Niech wysyłają swoje newslettery w kosmos. Jak czegoś mi się zachce - znajdę to, nie ma obawy...
Przy stole "pani Moniki" siedziało 6 pań. Oprócz nas dwu były 2 panie na oko starsze od nas o 10 lat i 2 panie młodsze o 10 lat. Wszystkie były bardzo sympatyczne, ale z tymi dwiema młodszymi - coś od razu zaiskrzyło. Czasem tak mam, i są to cudowne chwile: poznaję obce osoby, z którymi nagle wspaniale się czuję i bawię na maksa, bo nadajemy na tych samych częstotliwościach. Wprawdzie byłyśmy z Gosią znieczulone piwkiem (baaardzo chciało nam się pić), więc wszystko nam się mogło wydawać "cudowne" (nawet te kosmetyki, które prezentowano i gorąco polecano), ale nie przeceniajmy jednakowoż wpływu zaledwie jednego "Leszka"! Musiało to być coś jeszcze - myślę, że autentyczny urok naszych nowych towarzyszek...
Spotkanie trwało prawie 3 godziny, ale w ogóle tego nie spostrzegłyśmy. Nie przeszkadzały nam w zabawie ckliwe opowieści różnych szych i "dyrektorek" tej kosmetycznej piramidy, które albo porzuciły pracę na uczelni i doktorat, albo w korporacji (bank!), aby zająć się dystrybucją tych produktów, dbając w ten sposób jednocześnie o własną urodę, oraz zyskując sporą niezależność biznesową i finansową (wysokie zarobki). Panie dyrektorki i liderki teamów brzdąkały więc sobie o cudownych właściwościach tych właśnie kosmetyków i o tym, jaką wolność daje prowadzenie ich dystrybucji, a my zajmowałyśmy się przy naszym stoliku nader interesującą rozmową. Faktem jest, że produkty mi się spodobały - to znaczy efekt ich użycia na mojej twarzy. Zatem starannie zamazałam fałszywy adres mailowy na ankiecie i wpisałam prawdziwy...
Po wstępnej 3-etapowej pielęgnacji nałożono nam podkład, potem sypki puder i róż oraz szminkę. Pani liderka teamu ogłosiła, że podkład to ostatni etap pielęgnacji - warstwa ochronna, którą warto mieć np. podczas odkurzania domu i sprzątania. Ha, zawsze uważałam, że nawet w okopach kobieta powinna być wymalowana i ktoś mi wreszcie wytłumaczył, dlaczego :-)
W trakcie spotkania poszłam do toalety. A tam - kobieta młoda spacerowała niespokojnie, nie mogąc się nakasłać. Zaczęłyśmy rozmawiać, okazało się, że podczas spożywania kolacji, w sałatce coś było, co ją chyba uczuliło, bo ma atak i nie może go niczym zlikwidować - ani wodą, ani kasłaniem. Pogadałyśmy (pokasłując) o alergii, zapytałam też przy okazji jak znajduje mój nowy makijaż, bo jestem akurat na kosmetycznym spotkaniu. Pochwaliła, zdradziła, że kosmetyki te zna, bo jest z branży kosmetycznej w ogóle i przyjechała do Wrocławia... otworzyć drogerię z włoskimi produktami w jednej z wielkich galerii handlowych. O rany! Ponoć są trzy razy tańsze od tych, które miałam nałożone i takie same piękne buzie "robią".... W poniedziałek otwarcie, szkoda że będę we Francji.
Wróciłam na salę i pochwaliłam się nową znajomością z toalety, a dziewczyny od razu pobiegły do tej kobiety, siedzącej w restauracji z koleżankami, zapytać, czy też mogą przyjść na otwarcie. Ha, zrobimy więc tłum!
Pod koniec naszego spotkania kosmetycznego skontatowałyśmy we cztery, że wcale nie chcemy się rozstawać. Okazało się, że jedna z nowych koleżanek jest właścicielką pubu w Rynku, więc już wiadomo było, jak ten szalony wieczór się skończy: gadałyśmy, gadałyśmy, wymieniałyśmy życiowe doświadczenia i śmiałyśmy się.
Jest więc bosko, spałam tylko 4 godziny dziś, i już na posterunku jestem, ale naładowana pozytywną energią, sympatią do całego świata i woman-power!
P.s. W nocy, gdy wróciłam do domu i popatrzyłam w lustro na mój makijaż made by... nabiłam sobie guza, odskakując od lustra. Co ja miałam po oczami! Spękana ziemia po kilku miesiącach suszy na afrykańskiej sawannie wygląda lepiej... Dobrze, że byłam asertywna i skończyło się tylko na zakupie sypkiego pudru za 72 zł, więc nie popłynęłam tak bardzo...