No i dziś ponownie zadziwiło mnie coś nieprawdopodobnego, albo raczej prawdopodobnego - przynajmniej w teorii sześciu kroków. Jak wiecie z poprzedniego postu odwiedzili mnie (we Wrocławiu) obcy ludzie z Portugalii, poznani przez internet. Okazało się, że na same święta jadą do swojego przyjaciela, poznanego przed laty w Portugalii, a który mieszka w Toruniu. Ja akurat znam Toruń, bo studiowałam tam 5 lat, ale nikogo o nazwisku wymienionym przez moich portugalskich gości nie kojarzyłam.
Dziś Portugalczycy dzwonią do mnie z Torunia. W pewnym momencie przekazują słuchawkę temu panu, byśmy sobie porozmawiali. Ustalamy więc fakty, daty itp., opowiadam mu, jaki kierunek studiowałam na UMK. Okazuje się, że pan ten zna różne osoby, zarówno z grona moich wykładowców jak i byłych studentów, ale najlepsze jest to, że jego sąsiadem jest... mój ówczesny wykładowca i opiekun roku.
Tak więc cudzoziemcy pokonali ponad 2 tysiące kilometrów, by połączyć mnie z kimś z pełnej cudownych o nim wspomnień mojej przeszłości! Wystarczyły zatem tylko 2 kroki... Czy to nie zadziwiające?
Od razu przypomniał mi się inny śmieszny przypadek. Parę lat temu byłam na służbowym wyjeździe w Berlinie. Po kolacji część grupy udała się do nocnego klubu, ja z koleżanką postanowiłyśmy zaliczyć Berlin by night. Zabrałyśmy aparat fotograficzny i szłyśmy Kudammstrasse. Była 2 w nocy, pusto na ulicach. Fotografujemy - budynki, siebie. Nagle pojawia się czarnoskóry mężczyzna i zagaduje do nas po niemiecku. Uważam, że chce poderwać moją koleżankę-blondynkę i wzmagam czujność. Coś tam mu odpowiadam, ale żeby się odczepił mówię do koleżanki po polsku:
- Kaśka, chodź zrobimy tu sobie sesję fotograficzną, to może sobie pójdzie...
Przystajemy, on również. Zaczynam robić zdjęcia, a on proponuje, że nam focię zrobi, to będziemy we dwie na zdjęciu. Ja jestem coraz bardziej przerażona i mówię do Kaśki:
- Kurcze, a jak nam ukradnie aparat i ucieknie?
Na co czarnoskóry zrozumiałą polszczyzną się odzywa:
- Spoko, nie ucieknie!
Szczęki nam opadają. Okazuje się, że czarnoskóry... studiował we Wrocławiu, mieszkał nawet w akademiku na Placu Grunwaldzkim!!!
Zatem już wiem, że o 2 w nocy w Berlinie mogę spotkać czarnoskórego gadającego po polsku, bo studiował w moim mieście.
Od tamtej pory gdziekolwiek na świecie jestem, spodziewam się nieprawdopodobnego. Tyle że wciąż mnie to jednak zadziwia...
grafika z pt.slideshare.net
Nie słyszałam o tej teorii. Fajne w Berlinie. :)
OdpowiedzUsuńNa pewno Ty też masz, Teresko, taką przygodę do opowiedzenia. W sensie, że gdzieś na drugim końcu Polski albo świata spotkałaś kogoś, kto zna kogoś Tobie bliskiego... Ciekawa jej jestem!
OdpowiedzUsuńZnam tę teorię, ale nigdy się nad nią nie rozwodziłam, a tu widzę, że coś w niej jest.
OdpowiedzUsuńNo też mi się tak trochę nagle przypomniała...
OdpowiedzUsuńTeoria 6 kroków znana jest od zawsze i wszędzie – nawet na wsi zabitej dechami, czyli w Orłowcu. Oto przykład, ale na odwrót: Mamy w Orłowcu sąsiadkę (już niestety świętej pamięci) panią Rózię. Pani Rózia zdaje się nie czytała nigdy książek psychologicznych, ani żadnych innych. Pewnego razu zachorowała i musiała pojechać do Wrocławia do lekarza w Uniwersytecie Medycznym. Gdy przyjechaliśmy do Orłowca na weekend Pani Rózia (jak zawsze) wpadła zobaczyć co u nas słychać. Opowiedziała o swojej wizycie we Wrocławiu i na koniec poprosiła żebym powiedziała temu „jej” lekarzowi, że już wydobrzała: „Nie wiem jak się nazywa, ale jest taki nieduży, raczej młody i ma pieprzyk pod lewym okiem”. Teraz dopiero wiem, że Rózia wierzyła w teorię 6 kroków.
OdpowiedzUsuńPrzypomniał mi się stary dowcip jak to Chińczyk pyta Polaka ilu was jest w tej Polsce? Na to Polak – ok. 21 mln, a Chińczyk – to wy się chyba wszyscy znacie!
Ewidentnie Rózia znała tę teorię! Chińczycy takoż...
OdpowiedzUsuń